Painkiller: Hell & Damnation - recenzja

Painkiller: Hell & Damnation - recenzja

Painkiller: Hell & Damnation - recenzja
marcindmjqtx
01.07.2013 17:46, aktualizacja: 30.12.2015 13:28

Zstąpić do piekła po 7000 potępionych dusz? Nie takie rzeczy robiło się dla miłości, ale czy Painkiller na wciąż ma swoją piekielną moc?

Ocena: 2/5 Jeśli kiedyś wyciągniecie Painkiller: Hell & Damnation z kosza z grami za 30 złotych, to żałować pewnie nie będziecie. Wydawanie teraz ponad stówy byłoby jednak moim zdaniem błędem.

W 2004 roku ekipa People Can Fly swoim Painkillerem zdefiniowała pewien podgatunek strzelanin. Ten, w którym frajda płynie z rozczłonkowywania pomysłowym arsenałem hurtowych ilości wrogów, by na końcu skopać tyłek wielkiemu bossowi, a przycisk zmiany magazynka jest niepotrzebny. Gra była szybka, głośna i odpowiednio klimatyczna, by maksowanie plansz kradło graczom kolejne wieczory. Po dziewięciu latach z tego ognia został już niestety tylko tlący się raz mocniej, raz słabiej żar.

Do wyboru, do horroru Siłą Painkillera wciąż pozostał arsenał. Narzędzi mordu jest nie tylko wiele, ale też każde z nich można wykorzystywać na różne sposoby dzięki dwóm (czasem trzem) trybom ognia.

Każdy wie, że najlepiej stać na wybuchającej beczce

Dwururka nie tylko masakruje słabszych przeciwników, ale zapał innych może ochłodzić zamrażając ich, po czym wystarczy standardowa seria, by delikwenta rozsadzić razem z lodową trumną. Takie pomysły zawstydzają trochę dzisiejszych projektantów, którzy rzadko wyściubiają nos poza zgrany do granic przyzwoitości zestaw broni. Mam nawet problem ze wskazaniem ulubionej giwery. Frajda z przybicia potwora do ściany kołkownicą nie ustępuje tej, gdy piła tarczowa dekapituje całą kolumnę pędzących kościotrupów. Ze słabszymi wrogami lubię bawić się Pożeraczem Dusz, którego zielony promień wyciąga z nich kolejne punkty życia. Gdy uzbiera ich odpowiednią liczbę, pozwala ożywić umarłych, którzy będą walczyli po naszej stronie. Różnorodność arsenału sprawia, że nawet niby oczywisty faworyt, czyli połączenie miniguna z wyrzutnią rakiet, wcale nie jest największą gwiazdą zestawu. W zależności od okoliczności, przeciwników i dostępnej amunicji walczymy tym, czym akurat mamy ochotę. Bez specjalnego faworyzowania którejkolwiek z broni.

Piekielne Halloween Na odstrzał czekają całe hordy potępionych dusz. Na każdej z 14 plansz usieczemy ich po kilka setek. Wyłączając spotkania z bossami - tam "danie główne" jest zwykle jedno, otoczone niezbyt wymagającymi "ochroniarzami".

Wielki boss i mniejszy problem z polską wersją

Jeśli chodzi o wygląd i umiejętności, chciałoby się przyklasnąć autorom, bo różnorodność przeciwników odgania uczucie przebijania się wciąż przez te same hordy. Są kapłani, wiedźmy, wielcy rzeźnicy, żołnierze, ożywione laleczki, klauni, kościotrupy i wiele, wiele innych pomysłowo zaprojektowanych maszkar.

Nic dziwnego, że nie żyją Niestety, choć wyglądają inaczej - czasem naprawdę strasznie - zachowują się w gruncie rzeczy tak samo. Najwidoczniej pan piekieł szkolenie swoich legionów ograniczył do jednej lekcji - biegnij wprost na gracza. Wrogowie pojawiają się znikąd w różnych miejscach areny i większość swoje krótkie życie poświęca na jeden beznadziejny sprint po najkrótszej drodze pod nasz celownik. Dysponujemy pomysłowym i zabójczym arsenałem, a kończy się i tak na waleniu tym, co mamy pod ręką w tuzin przeciwników, biegnących od minuty w linii prostej z drugiego końca mapy... Do tego lubią biegać w kolumnie, co pozwala zaoszczędzić amunicję. Ułatwia też celowanie, które niestety zostało kiepsko przełożone z myszki na pada.

Rozglądanie się nie jest komfortowe, gdy ruszanie "głową" w pionie i poziomie odbywa się z inną prędkością, niż patrzenie na skosy. Tak naprawdę nigdy nie przyzwyczaiłem się do tej niedogodności. Zwyczajnie zostawiłem celownik na środku ekranu i manewrowałem bohaterem tak, by wrogowie sami pod niego podbiegali. Zupełnie jak w czasach, gdy myszka była ekstrawagancją i grało się na klawiaturowych strzałkach.

Ot, życie po życiu

Nie jest to aż tak upierdliwe w trakcie zwykłej rzeźni stada przeciwników. Sytuacja wygląda gorzej, gdy na arenie pojawi się boss. Utrudnione namierzanie oznacza dużo chaotycznego biegania z nadzieją na uniknięcie ataku. Niestety wielcy wrogowie oznaczają też poważną czkawkę płynności animacji w ważnych momentach. Gra potrafi zwyczajnie stanąć.

Niektóre stwory znalazły ciekawy sposób na wydłużenie życia - gubienie się i blokowanie na schodach czy w innych węższych przejściach. Po takich trzeba pofatygować się osobiście, bo gra nie otworzy nam wrót do kolejnej lokacji, jeśli ich nie dobijemy. Czasem oznacza to długie chwile nudy, gdy błądzimy szukając ostatniego pechowca, który jeszcze nie posmakował ołowiu, ognia, błyskawic czy co tam mamy akurat załadowane. Kompas niby wskazuje, gdzie powinniśmy się udać, ale czasem wśród powtarzających się tekstur i takich samych ścian trudno zauważyć ścieżkę.

W piekle brakuje architektów Painkiller zaprosi nas do kilku klimatycznych miejscówek (upiorny sierociniec czy wesołe miasteczko z piekła rodem rządzą), ale potrafi też znużyć identycznymi, pustymi korytarzami, w których nie ma na czym oka zawiesić. Jakość wykonania kolejnych poziomów jest zupełnie losowa, a największy zawód czeka na samym końcu - bonusowa plansza okazuje się najnudniejszą mapą w całej grze. O ile do samych wrogów trudno się przyczepić, bo wyglądają i ruszają się wystarczająco strasznie, by chciało się naciskać spust, tak większości lokacji przydałoby się nieco więcej miłości od autorów.

Trafiła kosa na kuszę

W trakcie przygody zdobywamy Karty Tarota, które umożliwiają drobną zmianę reguł zabawy tak, byśmy mogli uratować skórę w trudnym momencie (mniej przyjmowanych obrażeń, spowolnienie świata i tego typu rzeczy). Na każdą kartę trzeba "zasłużyć", wypełniając związane z planszą zadanie poboczne, które też są jakimś sposobem na zachęcenie gracza do eksperymentowania z poszczególnymi elementami arsenału. Podobnie zresztą jak Osiągnięcia/Trofea przyporządkowane do broni i konkretnych plansz. Gdyby gra była lepsza, zdobywanie calaka byłoby przyjemnie urozmaicone.

Lucyfer nie narzeka na tłumy Wszystkie misje możecie przejść ramię w ramię z drugim graczem, zarówno lokalnie jak i przez sieć. Nie uświadczyłem tu lagów, a w przypadku tak czystej w swojej formie strzelaniny, kumpel siejący podobne spustoszenie i rzucający od czasu do czasu jakimś żartem jest na wagę złota. Niestety kooperacja to jedyny rodzaj sieciowej zabawy, który udało mi się przetestować. W Hell & Damnation znajdziecie też klasyczny zestaw składający się z deathmatch, team deathmatch i capture the flag, ale nie znajdziecie chętnych do zabawy. Kilka dni po premierze gry, tryby sieciowe są martwe.

Remake? Sequel?

Lewy trigger - minigun; prawy - rakietnica

A po co to wszystko? Cóż, Hell & Damnation nie jest najlepszym opowiadaczem historii, przez co zdubbingowane scenki przerywnikowe oglądałem bez wielkiego zrozumienia. Raczej z rozbawieniem, bo wypowiadane przez bohaterów kwestie lubią różnić się od napisów. Ważne jest w zasadzie tylko to, że Painkiller HD nie jest klasycznym remakiem, a czymś w rodzaju sequela, którego akcja toczy się jednak na znanych z Painkillera i Battle Out of Hell planszach. Poplątane, ale fabularna warstwa akurat tej gry nie jest czymś, co powinno spędzać wam sen z powiek. Nie uznaję tego za wadę, ot taka konwencja.

Werdykt Piekielny ogień Painkillera przez lata ostygł. Gra zestarzała się, trochę zbrzydła i jej najnowszej wersji zwyczajnie brakuje mocy, by wstrzelić gracza w świat niczym nie skrępowanej rzeźni na amen. Niektóre lokacje i potyczki przypominają tony frajdy, której dostarczał oryginał, ale pomiędzy nimi jest zbyt dużo kurzu, nudy i monotonii. Jeśli kiedyś wyciągniecie Painkiller: Hell & Damnation z kosza z grami za 30 złotych, to żałować pewnie nie będziecie. Wydawanie teraz ponad stówy byłoby jednak moim zdaniem błędem. Zamiast tego polecam wam sprawdzić GodMode, z cyfrowej dystrybucji.

Ocena: 2/5 - Ostatecznie (Ocenę 2 otrzymują gry słabe, ale niepozbawione dobrych momentów. Zdecydowanie tylko dla fanów gatunku, tylko, jeśli nie ma niczego innego do grania)

Maciej Kowalik

  • Data premiery: 28 czerwca 2013
  • Producent: The Farm 51
  • Wydawca: Nordic Games
  • PEGI: 18

Grę do recenzji dostarczył wydawca. Testowano na Xboksie 360.

Painkiller: Hell & Damnation (PC)

  • Gatunek: strzelanina
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)