Outlast 2 - recenzja. Maraton krzyżowy

Grajcie i lękajcie się tego wszyscy.

Outlast 2 - recenzja. Maraton krzyżowy
Adam Piechota

Z Outlastem miałem problem, który wielu z Was wyda się na pewno znajomy. Zapewniany przez zaskakującą liczbę opinii, że oto nadszedł nowy król grozy, pozwoliłem odlecieć wyobraźni, zanim pobrałem grę. Efekt był, ujmując wprost, co najwyżej przyzwoity. Dzieło Red Barrels posiadało jaja (w przenośni, dosłownie - jak wolicie), posiadało swój unikalny patent z noktowizorem, dołożyło do kanonu gatunku nawet kilka nowych twarzy, ale wykładało się na zupełnych podstawach. Rozczarowująca rozgrywka, podziurawiona sztuczna inteligencja, schemat "skradaj się, by przełączyć wajchę i otworzyć drzwi", rozklekotana konstrukcja z antyklimatycznym, paranormalnym finałem. Odbiło mi się cichutko, zapomniałem szybko, a w rozmowach ze znajomymi nadal wolałem wykorzystywać twórczość Frictional Games.

"Dwójka" ma jeszcze trudniej, bo debiutuje w świecie, gdzie Resident Evil VII jest już rzeczywistością. Wiemy wszakże, że bezbronne ciuciubabki wcale nie muszą koniecznie podbić dawnego królestwa survival horroru. Jasne, Outlast to nadal mniejszy kaliber, indyk w gruncie rzeczy. Ale drugi raz na hype nie dałem się nabrać, zwłaszcza gdy ten podkreślano... tematycznymi pieluchami. Wiecie, że skupkać mieliśmy się ze strachu. I hej, jestem po napisach końcowych, a majty czyste. Tylko majty. Bo z głowy wyrzucić to wszystko, czego byłem świadkiem podczas swojej pięciogodzinnej sesji, będzie mi bardzo trudno.Pisanie recenzji jednostrzałowca to kłopotliwe zadanie. Pamiętajcie, że tylko raz przeżyjecie Outlasta prawdziwie, tabula rasa, z niewiedzą dotyczącą każdego następnego zakrętu. Developer do samego końca pilnował, byśmy o treści "dwójki" wiedzieli jak najmniej. Uszanujmy to. Zakładam, że widzieliście jakiś zwiastun i zaliczyliście zeszłoroczne demko - którego w identycznej formie i tak nie zobaczycie w pełnej grze. Wiecie zatem, iż nowa pozycja nie ma niczego wspólnego z wydarzeniami w psychiatryku Mount Massive (pierwowzór, Whistleblower), że tym razem inny reporter, Blake, inna lokalizacja, bo (nie)zapomniana przez Boga wioska na pustyni Sonora, i generalnie motywy religijno-okulstyczne oraz ponowne "sprawdzanie granic wytrzymałości ludzkiej psychiki". Jeśli się kumamy, to spokojna głowa, nie zepsuję Wam doświadczenia poniżej.Outlast bierze obietnice z dema i rozciąga je na jedną, odlotową-inaczej noc pod nagim niebem. W worze wzorców znajdziemy przeróżne klasyki "horroru wiejskiego": "Kult", "Dzieci kukurydzy" czy "Osadę", ale również growe Call of Ctulhu, serię Forbidden Siren, Penumbrę i... Silent Hill: Shattered Memories. Tak, właśnie tę pojedynczą inkarnację dawnej legendy Konami. Jestem ciekaw, czy inni recenzenci wyłapią to skojarzenie. Pamiętacie na pewno, że krótki przedsmak w pewnym momencie dziwacznie przemieniał rozgrywkę. Spodziewajcie się takich chwytów jeszcze przynajmniej kilku. Szczęśliwie - Red Barrels nie idą ślepo tropem tradycyjnych straszaków psychologicznych, u nich drugie dno nie będzie po prostu przewidywalną kalką drogi krzyżowej Jamesa Sunderlanda. Myśleliście, że religijne idée fixe z materiałów promocyjnych to zaledwie formalna ściema?

Traficie zatem w sam środek opanowanej fanatyzmem wioski z jednym, konkretnym zadaniem - ocalić swoją żonę, również reporterkę. Po kilku minutach wstępu i niemal nieistniejącym samouczku rozpoczyna się Pogoń. Outlast 2 pod tym względem ucieka poprzedniczce na kilka długości; chwile wytchnienia mógłbym policzyć na palcach jednej dłoni. Chyba, bo tak naprawdę ich nie pamiętam. Zazdroszczę tym, którzy będą mieli okazję ten tytuł rzeczywiście zaliczyć w jednym podejściu. Których zagęszczenie nagłych ucieczek, widoku morderczych wieśniaków za ramieniem, świateł latarek w lesie i szarpiących nerwy utworów muzycznych wprawi w autentyczne rozchwianie mentalne. Są tutaj takie sytuacje, jakich pozazdrościłyby nawet największe symbole branży. Nigdy nie będziecie bezpieczni. Nawet tam, gdzie gra zdążyła Was już przyzwyczaić do braku nagłych zrywów. Tak, jako horror "dwójka" zdecydowanie wypada mocniej niż oryginał.Ale może to mieć pewien związek z wrażliwością odbiorcy. Na przykładzie filmów - mnie "Wiedźma" (czy tam, tfu, "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii") przeraża wielokrotnie mocniej niż dowolny wychwalany found-footage. Obawiam się elementów pierwotnych, folkloru i tego organicznego niepokoju związanego z naturą. Dodajmy jeszcze najlepiej religijny posmak. Nie twierdzę, że Red Barrels nagle wspięło się na poziom Roberta Eggersa, ale po dwóch dniach w Arizonie poważnie rozważałem krótką wizytę w osiedlowym kościele. To "zła" gra. Podczas ciorania trzymająca w napięciu, jasne, niczym wiele wirtualnych zabaw w chowanego z potworami, lecz pozostająca pod skórą dłużej. Jak gdyby dostał tam się brud. Nie każdy to zrozumie.Niestety, Outlast 2 nie wyrywa się z rynku niezależnego i szczerze mówiąc, zaczyna mu to przeszkadzać. Wcale nie próbuję tutaj dopiec oprawie wizualnej, gdyż pod tym względem jest zaledwie niewiele gorzej niż w Residencie. To mała gra z gigantycznymi ambicjami. A do tego z dwójką w tytule, a zatem usilnie kontynuująca pomysły poprzedniczki. Noktowizor nadal zapewnia ponadprogramowe nerwówki, ale potrzeba zbierania zapasowych baterii nie ma tutaj żadnego sensu, jeśli rzeczywiście poczujecie się nieustannie ścigani i, jak ja, postanowicie po prostu uciekać. Dodatkowo w kilku momentach autorzy zmuszają do łażenia na paluszkach w ciasnych, źle zaplanowanych miejscówkach. Zakładam, że zdecydujecie się zignorować puste beczki (skrytki) i dwa czy trzy razy niegrzecznie przepchacie się przez antagonistów, dopóki "jakoś nie pójdzie". Opcja odepchnięcia wieśniaków lub przyblokowania wrogich ciosów (RE VII) pasowałaby do Outlasta idealnie.Dalej - poziom traktowania odbiorcy. Tak, chodzi mi przede wszystkim o jump-scare'y, nagłe "ŁUP" w serce gracza. Wciąż ich nie brakuje, zwłaszcza takich najsłabszych, gdy niespodziewanie coś łapie bohatera za łydki. Biegam po zamglonym lesie, goni mnie banda katolickich fanatyków, i tak jest przecież gęsto. Po co równie słabe elementy w dobrej skądinąd horroro-miksturze? A jeśli o rzeczach oskryptowanych mowa, fantastyczna sekwencja ucieczki często przypłacona będzie niepotrzebnymi zgonami, bo skręcicie w lewo zamiast w prawo. Cena napięcia przede wszystkim?Domyślacie się też na pewno, że ciasna konstrukcja, w której rzadko wystarczy miejsca na "labirynciki" z "jedynki", w połączeniu z niezmienionym ilorazem inteligencji przeciwników potrafi rozczarować. Wypominam to bardziej z troski niż rzeczywistej złości, bo ta przygoda jest na tyle charyzmatyczna, iż... zasługuje na nieco więcej. Na przykład na budżet rozmiarów konkurencji Capcomu. Outlast 2 ma dużo do powiedzenia na swoim podwórku (Biohazard niech wykuje na blachę, jak intensywnie przedstawić w grze kopalnię!) i bez wątpienia stanie się takim bardziej podziemnym klasykiem. Czy nie powinien zatem reprezentować najwyższej półki? To poważnie zadane pytanie. Może tak. A może nie. Może powinien wraz z Somą udowadniać, że można taniej, inaczej, a mocniej.Polychłopaki z Warszawy kilka razy zarzucali mi, że wystawiłem siódmemu Residentowi za niską ocenę. Nie zgodzę się - po prostu trochę inaczej postrzegam horrory. Na koncie mam dziesiątki tytułów, więc i dystans zachowuję większy. Podobnie będzie z nowym Outlastem, który ląduje na Polygamii z identycznym wynikiem jak siódmy Resident. Co osobiście postrzegam jako ogromny sukces Red Barrels.Uproszczając (niepotrzebnie) powyższe wypociny: Outlast 2 jest bardzo dobrym horrorem, autentycznie ciężkim doświadczeniem (chociaż kontrowersyjną scenę, o której czytaliśmy kilka tygodni temu, wycięto. Spokojnie, zostało kilkanaście innych, podobnie niewygodnych). Jest za to gorszą grą niż tegoroczne dzieło Capcomu. Zajął mi niewiele ponad pięć godzin, więc problemy gameplayowe nie zdążyły mnie jakoś szczególnie wymęczyć. Za to przy powtórce na pewno dadzą się we znaki. Wiem już, które segmenty mnie odrobinę zirytują, będę zgrzytał zębami. Niemniej, no właśnie, planuję powtórkę. To także niezłe osiągnięcie.

Zaprawdę powiadam Wam: to świetny rok dla gatunku.

Adam Piechota

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjecenegarecenzja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.