Ośmiobitowy STRACH!

Ośmiobitowy STRACH!

marcindmjqtx
31.05.2011 08:17, aktualizacja: 15.01.2016 15:45

Wystraszyć graczy nie jest łatwo, mimo że deweloperzy mają do dyspozycji technologie, o jakich kilkanaście lat temu nie śnili nawet technicy NASA. Skoro próby przyprawienia nas o gęsią skórkę nadal tak często kończą się na niczym, co mogli na tym polu zdziałać programiści z ery konsol ośmiobitowych? Przekonajcie się sami - poznając dziesięć najstraszniejszych gier na NES-a.

Na początek przyjrzyjmy się jednemu z najsłynniejszych i najgorszych zarazem horrorów w historii gier wideo. O ośmiobitowej adaptacji Piątku 13-ego pisaliśmy już przy kilku okazjach, więc przypomnijmy tylko najważniejsze fakty. Grę wydano w roku 1989, na fali popularności filmów o mordercy w hokejowej masce. Za jej powstanie odpowiada studio LJN - jeden z pionierów sztuki zalewania rynku chłamami opartymi na znanych licencjach.

Czym Friday the 13th próbuje nas straszyć? Teoretycznie nagłymi atakami nieśmiertelnego Jasona. W praktyce bardziej przeraża mapa - łatwiej się przez nią zgubić niż odnaleźć drogę. Muzyka wypala piętno na mózgu swoją monotonią, a ślimacze tempo rozgrywki odrzuca od ekranu już po kilku minutach. Horror.

Choć filmy o Freddym Kruegerze tworzą jedną z najdłuższych i najpopularniejszych serii w historii kina, doczekały się tylko dwóch elektronicznych adaptacji. Jedna, autorstwa Westwood, przeznaczona była na domowe komputery; druga, przygotowana przez LJN, trafiła na NES.

Bohaterem gry jest niezidentyfikowany osobnik płci męskiej; można zgadywać, że to postać odtwarzana przez Johnnego Deppa. Najwyraźniej autorzy nie zrazili się faktem, że przyszły kapitan Jack Sparrow ginie w połowie filmu jedną z najkrwawszych śmierci w historii kina. Być może uznali, że to tylko draśnięcie.

Zadaniem naszego protagonisty jest odnalezienie kości Freddy'ego Krugera, który jako upiór nawiedza w snach nastolatków z ulicy Wiązów. Jako że LJN przez długi czas znało tylko jeden gatunek gier wideo, i tym razem mamy do czynienia z platformówką. W poszukiwaniu zagubionych gnatów przemierzamy poziomy pełne węży, psów i latających czaszek, nie napotykając po drodze niczego, co oparłoby się lewemu prostemu w twarz.

LJN kontratakuje! Tym razem raczy nas ośmiobitową adaptacją Szczęk, stając się jednym z pierwszych developerów, którzy mieli się przekonać że przebój Spielberga nie jest dobrym materiałem na grę.

Największym problemem Jaws, jak i innych ośmiobitowych gier grozy, jest fakt że gracz staje po niewłaściwej stronie konfliktu. Taka już przypadłość horrorów, że potwór zazwyczaj jest jeden, za to walczących z nim ludzi - cała masa. Mimo wszystko producenci każą nam wcielać się w ofiarę, przez co konieczne staje się urozmaicenie gry innymi przeciwnikami. W efekcie zabawa w Jaws polega głównie na strzelaniu do meduz i płaszczek - najwyraźniej w ramach odwetu za Steve'a Irwina.

Chyba tylko księgowi z LJN znają odpowiedź na pytanie, dlaczego nie możemy wcielić się w rekina i stawić czoła liczniejszym, choć słabszym przeciwnikom. Jak wiemy, takie podejście nie gwarantuje dobrej gry, ale przynajmniej daje okazję wszamania paru niczego niespodziewających się plażowiczów.

Wydana przez LJN adaptacja komedio-horroru Tima Burtona jest oczywiście platformówką - tyle wystarczy, aby zniechęcić większość z Was do jej przetestowania. Warto jednak zauważyć, że za produkcję gry odpowiadało wówczas obiecujące, a dziś kultowe studio Rare. Czy powstał zatem tytuł lepszy niż Nightmare on the Elm Street albo Friday the 13th?

Nie.

Nie dość, że gra ma niewiele wspólnego z filmem (zabrakło nawet kultowego motywu muzycznego), to sama w sobie irytuje nadmiernie czułym sterowaniem oraz poziomami, które projektowano albo po ciemku, albo z bardzo dużą dozą złej woli.

Któż nie zna opowieści o Frankensteinie? Jak się okazuje, twórcy Frankenstein: The Monster Returns. Fabuła gry przedstawia się mniej więcej tak: potwór, zwany z jakiegoś powodu nazwiskiem swego twórcy, wstaje z grobu (nie pytajcie jakiego, skoro nigdy nie został pogrzebany) i porywa przypadkową dziewicę, bo... Bo najwyraźniej tym zajmują się frankensteiny. Na ratunek białogłowej rusza rzymski legionista (?), który używając siły pięści i umiejętności chodzenia w prawo musi przedrzeć się przez hordy demonów (??), dotrzeć do potwora i uświadomić mu błędy postępowania.

Gra jest słabiutką podróbką Castlevanii, ale w przeciwieństwie do poprzednich tytułów stara się stworzyć przynajmniej namiastkę gęstej atmosfery. Grafika jest odpowiednio ponura, a muzyka pasuje do nastroju nihilistycznej desperacji, w jaki wpadniemy po kilku minutach zabawy.

Kontynuując wątek profanowania literackich arcydzieł (tym razem podjęty przez studio Toho), przyjrzyjmy się adaptacji powieści Roberta Louisa Stevensona, w której potwór jest alegorią ludzkich niedoskonałości. O dziwo, w grze pełni podobną rolę. Doktor Jekyll zmienia się w Hyde'a dopiero wtedy, gdy napotkani na ulicy dowcipnisie wyczerpią jego cierpliwość - zobrazowaną dla naszej wygody w formie standardowego paska energii. Gra jest niezwykle realistyczna, bo przypuszczam że też wyszedłby ze mnie rzeźnik, gdyby podczas niedzielnego spaceru ktoś co chwilę podkładał mi pod nogi ładunki wybuchowe.

W chwili gdy doktora trafia szlag (najczęściej po nalocie dywanowym w wykonaniu malutkiego ptaszka, nakazującym zastanowić się, kto i czym go nakarmił), zaczyna się przemiana w pana Hyde'a. Wszelki związek z powieścią idzie w tym momencie na ryby: dzień zmienia się w noc, pojawiają się hordy demonów i zaczynamy z nimi walczyć, ginąc w przypadkowym miejscu od uderzenia pioruna. Czy wspomniałem, że to japońska gra?

Wydany w 1989 roku Uninvited to prawdziwy rodzynek - jedna z nielicznych przygodówek typu point & click dostępnych na konsolę Nintendo. Zaczyna się nieźle, bo w stylu Silent Hilla: budzimy się w samochodzie po dzwonie w przydrożne drzewo, zauważając że podróżująca z nami siostra postanowiła wybrać się na spacerek. Niezwłocznie ruszamy na poszukiwania, wiodące do wielkiego i tajemniczego domostwa.

Gra jest zaskakująco rozbudowana w porównaniu do innych NES-owych tytułów, a skomplikowanie zawdzięcza komputerowym korzeniom. Uninvited jest bowiem portem z Maca, na dodatek całkiem udanym i usprawniającym niedostatki oryginału (choć ocenzurowanym z drastycznych scenek). Siadając do gry upewnijcie się, że macie sporo wolnego czasu. Wciąga!

W 1992 roku Francis Ford Coppola znokautował miłośników horroru fenomenalną ekranizacją jednej z najbardziej wyeksploatowanych opowieści w historii kina. Nie mogło się obyć bez co najmniej kilku elektronicznych adaptacji. Wersja na Segę CD również stanowiła potężne uderzenie, ale w przeciwieństwie do filmu był to cios z zaskoczenia w tył głowy, po którym gracz trafiał do bagażnika psychopatycznego mordercy. Na szczęście Dracula na NES nie ma z tamtą grą nic wspólnego.

Bram Stoker's Dracula, przygotowana przez trio Sony-Probe-Psygnosis, to nie tylko jedna z ciekawszych platformówek dostępnych na konsolę Nintendo, ale również rzadki przedstawiciel udanych filmowych adaptacji. Fabuła dość wiernie podąża za scenariuszem kinowego hitu, atmosfera jest ponura jak na historię o wampirach przystało, a zawsze szybkie tempo rozgrywki nie pozwala się nudzić.

Przyjacielska rada dla tych, którzy spróbują wziąć się za bary z wampirem: wybierzcie od razu najwyższy stopień trudności. Gra nie stanie się bardziej upierdliwa, lecz dłuższa. Tylko na "hardzie" dostępne są ostatnie poziomy.

Werewolf ? The Last Warrior to, mówiąc zwięźle, klon Ninja Gaiden, w którym zamiast nindżą kierujemy wilkołakiem. Wilkołakiem z ogromnymi ostrzami wyrastającymi z ramion. Czy potrzebujecie większej zachęty?

Gra nawet nie spróbuje napędzić wam stracha, ale bliska horrorowi tematyka i wysoka jakość wykonania sprawiają, że zasługuje na drugie miejsce w naszym rankingu.

Czy Castlevania jest straszna? Nie - ale teraz powinieneś już wiedzieć, że gry ośmiobitowe strasznymi być po prostu nie mogą. Czy jest satysfakcjonująca? Jak diabli; ekscytująca rozgrywka połączona z wysokim poziomem trudności sprawi, że nie raz będziesz miał ochotę wywalić joypad za okno. A mimo tego nie przestaniesz grać...

Posiadaczom PSP szczerze polecamy rewelacyjny remake Castlevanii w postaci Dracula X Chronicles, do którego dołączona jest znana z PSX Symphony of the Night. Wszystkich innych zachęcamy przynajmniej do zapoznania się z pierwowzorem. To nie tylko najlepszy horror na konsolę Nintendo - to jedna z najlepszych gier, jakie na nią powstały.

Zanim zaczniesz przedzierać się przez hordy potworów w zamku Draculi, poznaj jeszcze trzy gry, którym należy się honorowa wzmianka...

Zacznijmy od Splatterhouse - to marka wskrzeszona niedawno w rąbance na konsole obecnej generacji. Pierwsze gry z serii święciły triumfy na platformie TurboGrafx-16. Korzystające ze stylistyki Piątku 13-ego, Halloween czy Koszmaru z ulicy Wiązów bijatyki zdobyły rzesze fanów głównie ze względu na niespotykaną wcześniej brutalność.

Splatterhouse sprzedawał się doskonale, zdecydowano więc o stworzeniu konwersji na NES-a. Możecie zastanawiać się, jak to możliwe, biorąc pod uwagę przewrażliwienie i cenzorskie zapędy Nintendo. Otóż rozwiązanie okazało się proste: ostrą jak brzytwa siekankę wystarczyło przerobić na platformówkę o wesołym misiu. Splatterhouse w wersji ośmiobitowej nigdy nie opuścił granic Japonii.

Chiller - NES Gameplay

Michał Puczyński

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)