Osiem rzeczy, za które nigdy nie zapomnę Grand Theft Auto 3
W tym tygodniu mija dziesięć lat, od kiedy "Grand Theft Auto 3" wylądowało na półkach europejskich sklepów. Masa czasu, masa wspomnień. Jakie są Wasze?
1. Przeskok w trójwymiar Uwielbiałem „Grand Theft Auto 2” i informacje o przejściu w trójwymiar traktowałem z pewnym dystansem. Wśród moich znajomych popularne było wówczas narzekanie, że kiedyś, dawno temu, gry były super, bo były izometryczne, a 3D zabija wszystko. „GTA3” pokazało, że przeniesienie rozgrywki w trójwymiar to zupełnie nowa jakość. To miasto żyło, zupełnie niezależnie od poczynań gracza, i tylko czekało, aż w nim coś zrobimy.
2. Cena postępu „GTA3” na pecetach wylądowało rok później i na moim rodzinnym komputerze działało koszmarnie. Nie wiem, jak byłem w stanie w to grać, ale przeszedłem całe w niskiej rozdzielczości i hańbiącej liczbie klatek animacji. Byłem doprowadzony do granicy obłędu i niewiele brakowało, abym zaczął prosić moich rodziców o zakup PlayStation 2. Nigdy nie lubiłem ich prosić o tak drogie prezenty, bo zawsze pieniądze były potrzebne na coś innego. Tym razem także tego nie zrobiłem, ale niewiele brakowało. „GTA3” jest jedyną grą, o której przez sekundę pomyślałem, że warto by było tylko dla niej kupić konsolę.
Pecetowy port „GTA3” przeszedł do historii, zwłaszcza że niewiele późniejsze „Vice City” działało na tym samym komputerze o niebo lepiej.
3. O rany, zwrot akcji! Być może przydarzyło mi się to wcześniej, ale to właśnie „Grand Theft Auto 3” zapamiętałem za pokazanie prawdziwej magii gier jako medium do opowiadania historii. Choć oczywiście w 2002 roku inaczej to nazywałem.
O który moment mi chodzi? Jeśli nie graliście i nie chcecie sobie psuć niespodzianki, to przejdźcie od razu do następnego punktu - rzecz ma miejsce stosunkowo wcześnie w grze, więc warto przeżyć to na własnej skórze. Jak pamiętacie, pod koniec wątku z misjami dla włoskiej mafii główny bohater gry zostaje zdradzony przez Salvatore Leone i musi uciekać z pierwszej wyspy.
Po długich godzinach spędzonych na początkowym obszarze gra zafundowała mi kompletny wstrząs. Już od jakiegoś czasu byłem na celowniku wszystkich gangsterów z Triady, a teraz zaczęli do mnie strzelać także włoscy mafiosi. Życie w Portland przestało być możliwe - nowa, zupełnie obca Staunton Island wzywała.
Ta jedna misja po brzegi napełniła moje żyły adrenaliną. Tak mocno, że później fabuła nie wywołała we mnie takich emocji.
4. Wow, mogę zrobić, co chcę! Znowu rzecz, która była obecna we wcześniejszych tytułach z mojej growej biografii, ale pełne wrażenie zrobiła na mnie dopiero w „Grand Theft Auto 3”. Większość misji można było wykonać na wiele różnych sposobów. Każda z nich miała jeden określony cel, ale sposób wykonania pozostawał w gestii gracza.
Jak choćby ta jedna misja, gdzie trzeba było zabić pewnego silnie chronionego bandziora. Na upartego można byłoby się wbić samochodem w jego orszak. Albo podstawić furgonetkę z ładunkiem wybuchowym. Ale można było też wejść ze snajperką na dach pobliskiego budynku i oddać jeden, celny strzał.
Prosto w moje serce.
5. Muzyka! Pamiętacie ścieżkę dźwiękową z „GTA2”? No właśnie, ja nie pamiętam. Gdy w redakcji rzuciłem temat wspominkowego tekstu poświęconego grze, niemalże wszyscy jako pierwszą rzecz, która przyszła na myśl, rzucili kapitalne stacje radiowe. Każda z następnych gier z serii miała kolejne, równie zapadające w pamięć, ale to te z „trójki” były dla mnie pierwsze.
6. Zrobiłem TO w grze W żadnej innej grze wcześniej nie udało mi się tego zrobić tak... realistycznie. W Falloucie pojawiał się czarny ekran. Tutaj brałem do swojego samochodu prostytutkę, zawoziłem ją do ustronnego parku i patrzyłem, jak samochód rytmicznie podskakuje. Mogę się założyć, że gdy przydarzyło mi się to po raz pierwszy, mialem czerwone uszy.
7. Wolność Podejrzewam, że gdybym podliczył łączny czas spędzony w grze, okazałoby się, że większość z niego poświęciłem na wstukiwaniu kodu na maksymalne uzbrojenie, czołg i ciągłe ucieczki przed siłami porządkowymi.
Paweł Winiarski wręcz wspomina imprezy, na które nie poszedł tylko dlatego, że chciał sobie pojeździć po Liberty City. Gdy wczoraj na powrót zainstalowałem „Grand Theft Auto 3”, to jak głupek, z bananem na twarzy jeździłem po pierwszej wyspie. Nie wykonywałem zbyt wielu misji, po prostu rozwoziłem ludzi taksówkami i uciekałem przed policją wozem strażackim. Było świetnie.
8. To, jak szybko gry Rockstara stały się jeszcze lepsze Optymalizacja pecetowej wersji optymalizacją, ale już rok później w „Vice City” Rockstar udowodnił, że ta gra może być jeszcze lepsza. Masa pobocznych misji, kolczatki rozkładane przez policję, przebijanie opon, motocykle i śmigłowce. „Vice City” sprawiło, że „GTA3” odeszło nieco w cień, „San Andreas” poraziło rozmiarami świata, ale to „trójka” pierwsza pokazała mi tak żywy, trójwymiarowy świat.
Nigdy jej tego nie zapomnę.
Konrad Hildebrand