Osiągnięcia i Trofea - zmieniły twoje nawyki podczas grania? Na lepsze czy może przeciwnie? [KLUB DYSKUSYJNY]
Nie są wcale wymysłem minionej generacji, bo nagrody dla graczy były już wcześniej. Ale teraz trudno wyobrazić sobie świat gier bez nich. Jak je oceniacie? Macie swoje ulubione?
Patryk Fijałkowski: Jedyne osiągnięcia, jakie mnie bawią, to te podlane humorem i głupotą. Lubię zrobić coś nie do końca mądrego w grze i zobaczyć, że twórcy przewidzieli, że spróbuję to zrobić. Jeśli jeszcze przy okazji ozdobią to dobrą nazwą dla trofea, taką, co poszerzy uśmiech zmyślnością lub ciekawym, popkulturowym mrugnięciem oka... Tak, to zdecydowanie mój typ trofeów. Takich chcę jak najwięcej, szczególnie że w samych grach śmiechu często jak na lekarstwo.
Pozostałe osiągnięcia zbytnio mnie nie interesują. Jasne, kiedy w rogu pojawia się komunikat, że coś zdobyłem, czuję jakąś przyjemność i sprawdzam z ciekawością, czym sobie na dane trofeum zasłużyłem, ale w gruncie rzeczy równie dobrze mogłoby tego nie być. A już w ogóle odpadam przy wizji podejmowania się karkołomnych zadań i wbijania platyny. I to nawet kiedy pomyślę o moich ukochanych grach. Nie zależy mi na takiej formie wyrażania miłości do danego tytułu. Nie jestem też typem gracza, który kiedykolwiek ma ochotę zagrać w coś drugi raz, nawet jeśli to arcydzieło.
Także jeśli jakieś osiągnięcia, to tylko te za głupotę. W tych mogę przodować.
Czasem tak to wygląda
Maciej Kowalik: Skłamałbym pisząc, że nigdy nie robiłem w grach czegoś tylko po to, by usłyszeć dźwięk odblokowywanego Osiągnięcia. Udało mi się natomiast nie wpaść w nałóg i ostatecznie trochę zmądrzałem. Nie lubię tego systemu. Znam ludzi, których dopadł i którym zamienił granie w pracę. Bo jeśli nie ma 1000/1000 czy "platyny", to nie odłożą gry na półkę. A przecież w wielu tytułach widać, że nikt szczególnie nie przykładał się do zaprojektowania ciekawych Osiągnięć. Są, bo być muszą. Za przejście, za przejście na hardzie, za powtórzenie czegoś tysiąc razy. Albo jak w Simpsonach za wciśnięcie przycisku "start". Nie widzę w tym sensu. Nie wpływa to na moją frajdę z gry. Ostatnio gram już z wyłączonymi powiadomieniami. Ten system dla mnie nie istnieje.
Jeśli emulacja starych gier nie jest Wam obca i lubicie korespondencyjną rywalizację na Osiągnięcia, to koniecznie sprawdźcie stronę RetroAchievements.org.
A szkoda, bo da się z niego wycisnąć więcej. Pamiętam, że na Xboksie 360 niektóre Osiągnięcia oznaczały nowe ciuszki dla naszego avatara. Mała bzdurka, ale zawsze coś.
Czemu posiadacze "platyny" w Bloodborne nie dostaną choćby symbolicznej zniżki na dodatek? Ostatnio dostali temat pulpitu, więc ktoś na górze widzi potencjał do takich akcji. Ale dlaczego czuć tu okrutny minimalizm? Nikt lepiej nie rozreklamuje gry niż społeczność fanatyków. Drobne nagrody tu, upominki tam i macie ludzi, którzy pokochają i rozsławią Waszą korporację jeszcze bardziej. Nie rozumiem czemu czołowi gracze jakoś z tego nie korzystają.
A o Trofeach i Osiągnięciach dość gorzko pisałem już wcześniej. Robi mi się smutno, gdy z kolegami nie mogę pogadać o grach, bo dla nich to tylko kolejny wyścig do "platyny czy "calaka". I przesadzam w tym stwierdzeniu tylko odrobinę.
Simpsonowie bardzo chcieli żebyś ich polubił
Piotr Bajda: Xbox 360 postawił moje nawyki growe na głowie. Pierwszy rok z osiągnięciami upłynął mi na opętańczym calakowaniu (przynajmniej taki był zamiar) gier, wymienianiu ich na kolejne, przeglądaniu forów dla łowców i ciułaniu punkcików. Sprawy zaszły za daleko. Kupowanie gier tylko dla łatwego gamerscore'a? Winny. Ustawianie Franka Westa w kącie, przyklejanie analoga taśmą i odejście od pada na dwie godziny, by wpadł "aczik" za przebiegnięcie maratonu? Winny jak cholera.
A potem mi przeszło. Z czasem wiodącą konsola została dla mnie PlayStation 3, której system trofeów nie ma startu do rozwiązań Microsoftu. Zdałem też sobie sprawę, że granie na siłę i na czas prowadzi prosto do znudzenia grami. Nie tędy droga.
Ulubione Osiągnięcia? Zdecydowanie pomysły Valve na urozmaicenie zabawy z Orange Boksem. Przejście Half-Life 2: Episode I oddając tylko jeden strzał (i to w kłódkę) czy Episode II transportując ogrodowego krasnala-kosmonautę to wciąż jedne z moich ulubionych wspomnień w karierze gracza. Nie znoszę za to 99% osiągnięć w trybach sieciowych. To zazwyczaj zaprojektowane bez polotu nagrody za wielogodzinny grind. A grind to w moim słowniku gracza antonim zabawy.
Karol Kała: Jedyne osiągnięcia, na które zwracam w grach uwagę to te, które czymś mnie nagradzają. Bo o ile nie szukam satysfakcji w zdobywaniu kolejnych punktów, o tyle nawet małe, kosmetyczne nagrody sprawiają mi dużo przyjemności. Dobrym przykładem są trofea z leciwego Star Ocean na PS2, czy osiągnięcia w World Of Warcraft, które często kryją w sobie miłe niespodzianki. Nie ukrywam też, że gdyby więcej produkcji kryło w sobie wyzwania wybitnie trudne, wymagające precyzji, długiego czasu gry lub po prostu doskonałych umiejętności, to polowanie na nie byłoby o wiele przyjemniejsze. 10 punktów za przejście rozdziału po prostu nie robi dla mnie żadnej różnicy.
Jednak mimo że nie jestem łowcą, nie mam wbitej ani jednej "platynki", to sama idea osiągnięć jest moim zdaniem słuszna. Dla niektórych graczy wręcz niezwykle istotna, wydłużająca rozgrywkę i pomagająca odkryć każdy zakamarek gry, zasmakować każdy detal. Lubimy się też chwalić, a w obecnych czasach pokazanie swoich postępów całemu światu jest nad wyraz proste.
Sackboy to słodziak, ale Platyna nie była łatwa
Adam Piechota: Staram się trzymać jak najdalej od wszelkich osiągnięć. Niestety, zepsułem sobie zbyt wiele wspomnień w trakcie solidnego epizodu „trophy whore” w moim życiu. Spędziłem blisko osiemdziesiąt godzin w ostatnim Burnoucie (świetny tytuł, jednak szukanie po nocach ludzi w Sieci, którzy pomogliby mi z osiągnięciem, dziś już uważam za absolutną porażkę przeszłości), męczyłem się ze zbyt przegiętymi sekcjami na maksymalnym poziomie trudności w Uncharted, przechodziłem trochę na pałę dwa razy pod rząd Infamousy, żeby tylko zostać nagrodzonym za wybranie alternatywnego (choć przecież niemal identycznego!) scenariusza. Odkąd brakuje mi czasu nawet na ogranie z własnej woli wielu ważnych tytułów - kto zmusiłby mnie do tracenia snu dla kilku dodatkowych platyn?
A jednak dawne ciągotki nie umarły zupełnie i raz, dwa na rok trafię na pozycję, którą wymaksuję z własnej woli. Najmłodszy przykład: Geometry Wars 3. Nie wiem, czy dam radę zrobić już więcej niż obecne 70% osiągnięć, ale godzinne sesje sprawiają mi tyle frajdy, że opcji nie wykluczam.
***
Tyle od nas. A jak wy zapatrujecie się na ten element? Wrócilibyście do czasów, gdy go nie było?