Offtopic: Amiga pop, czyli głos z komputera
Nie tylko dla komputerowych geeków. [Przedstawiamy świetny artykuł o muzyce, która, jak sądzimy, może zainteresować także czytelników Polygamii - red.]
Afirmacja maszyny to koncept z brodą - nawet w muzyce, w której doczekał się wielu realizacji. Wszak to płytę "Die Mensch-Maschine" z 1978 roku uznaje się obecnie za wizytówkę Kraftwerk, a przynajmniej za punkt kulminacyjny w rozwoju ich autorskiego, futurystycznego popu. Groteskowe wydają się dziś apokaliptyczne wizje zmechanizowanej cywilizacji, kreślone w akcie piątym albumu "Mark of the Mole" The Residents, wydanego w 1981. A jednak estetyka "4xM" (miasto, masa, maszyna, muzyka) przetrwała na marginesie popkultury, przeżywając obecnie coś na kształt minirenesansu. To tendencja zauważalna w pewnym stopniu także w Polsce - warto przypomnieć sobie znakomity, okraszony pokazem surrealistycznej animacji koncert Gangpol und Mit na Off Festivalu 2011 czy krótki, choć doskonale pocieszny występ Beneficjentów Splendoru na zeszłorocznej edycji (ten syntetyczny wokal w "Rękach pełnych robota"!). W anno domini 2013 poznański Festiwal Malta uświetni występ Kraftwerk.
Nie mniej ciekawie w dobie administracji i cyfryzacji przedstawia się muzyka nurtu digital. Niezmiennie produktywni Atari Teenage Riot nagrywają, koncertują i przywołują do porządku politycznych decydentów i korporacyjnych hegemonów, wstrząsając trąbką Eustachiusza równie błogo, jak w latach dziewięćdziesiątych ("Black Flags", utwór pierwotnie poświęcony WikiLeaks, na fali protestów oburzonych urósł do rangi hymnu grupy Anonymous). Rzecz jasna nie samymi maksisprawami sztuka stoi, a reaktywacja motywów komputerowych i wątków z pozamuzycznej rzeczywistości dwóch ostatnich dekad XX wieku ma często charakter pospolitej nostalgii. Przykładem tejże są choćby ośmiobitowe wersje największych klasyków rocka, święcące ostatnio triumfy na YouTube. Wszak wielu z nas, należących do pokolenia sieci, pamięta charakterystyczne dźwięki PC speakera, odgłosy Game Boya czy ścieżki dźwiękowe gier komputerowych na Amigę, wydawanych jeszcze na dyskietkach. Parafrazy tych motywów można odnaleźć w twórczości australijskiej grupy Sekiden, łączącej elementy digitalne z prostą, chwytliwą progresją akordów i sikstisowymi harmoniami wokalnymi, tworząc uroczą mieszankę synth i power popu. Na potrzeby tego artykułu nazwę ją amiga popem.
Tercet nieezgotyczny Brytyjczycy zwą Australię "tam na dole" (down under), wskazując na jej kartograficzne wyobcowanie względem innych krajów anglojęzycznych. To określenie, implikujące pewną hermetyczność, nie znajduje jednak odzwierciedlenia w muzyce australijskich wykonawców eksportowych. Nie przystaje też do twórczości Sekiden, osadzonej w amerykańsko-brytyjskim kręgu kulturowym. Zespół powstał w 1998 roku w Brisbane z inicjatywy Seji Vogel, Mirko Vogela i Simona Graydona. Muzycy nigdy nie mieli makrokontraktowych ambicji, za to łączyło ich zamiłowanie do bezpretensjonalnej melodyjności lat sześćdziesiątych i punku Ramones. To połączenie dopełnili odrobiną kreskówkowej estetyki, która przejawia się już w samej nazwie "Sekiden", nawiązującej do popularnego w latach sześćdziesiątych japońskiego plastikowego pistoletu na kulki. Zadebiutowali w 2000 roku EP-ką "Better Music Through Mathematics", a rok później ukazała się kolejna pod znamiennym tytułem "Love Songs for Robots". Otwiera ją singiel "Alexander"; po digitalnym intro wybrzmiewa pierwszoplanowy syntezatorowy riff, później niemal shoegaze'owa linia gitary, melodyjne chórki w tle, wokale a la vocoder, a to wszystko zamknięte w klamrze kompozycyjnej (outro) i zgrabnych dwóch minutach. Ta formuła wyznaczyła dla Sekiden dalszy kierunek rozwoju i została w pełni rozwinięta na ich debiutanckiej płycie "Junior Fiction".
W krainie Mario W 2003 roku znany producent z Brisbane, Magoo, wziął Sekiden pod swoje skrzydła, a owocem tej współpracy stał się album złożony z jedenastu wyrazistych kawałków. Słychać na nim wesoły, ramonesowy punk rock ("All Ordinaries") i power pop w stylu Weezer ("Girl League") czy The Cars (łatwo odnaleźć w zwrotce "1 + 1 = Heartache" podobieństwo do "Good Times Roll"; zresztą Samochody też dopełniały swoje gitarowe kompozycje synth elektroniką). Siła pierwszej płyty Sekiden opiera się jednak głównie na liniach wokalnych - to one sprawiają, że album nie jest całkowicie wtórny i odtwórczy. "S-T-A-Y" to kapitalny przykład intertekstualności w muzyce zespołu - kraftwerkowe wokale, brzmiące jak przetworzone przez vocoder, płynnie przechodzą w wybuchowy refren z chórkiem głosów śpiewających unisono. Dzięki temu kawałek nie trąci ani myszką, ani stadionem.
W strukturze piosenek też można odnaleźć elementy charakterystyczne dla muzyki Kraftwerk, podobnie jak w warstwie tekstowej. Budowa utworów jest prosta i raczej schematyczna, chciałoby się rzec - algorytmiczna. Z kolei teksty urzekają bezpretensjonalnością, zakrawającą na naiwność. "And I wonder why I'm all alone/And there goes the guy who invented the telephone/Alexander Graham Bell" - śpiewa Simon Graydon w "Alexander", piosence z EP-ki "Love Songs for Robots". Nieco rzewnie brzmi "Pulsewidth", finałowy utwór na "Junior Fiction" Początek intra mógłby być samplem z "Super Mario Land". Dodatkowy ładunek nostalgii niesie ze sobą zwrotka: całe jej instrumentarium stanowi syntezator. Dopiero refren wprowadza weezerową gitarę i melancholijną melodię, pokrewną stylistyce popularnych zespołów indie lat dziewięćdziesiątych. Hookowi towarzyszy urokliwe "I'm not hanging out with the good kids" - trudno o lepszą realizację tytułu płyty.
Sekiden zachowali styl "Junior Fiction" na drugim albumie, "Sound Instincts" z 2006 roku, zarzuciwszy jedynie vocoderowe wokale. Wciąż posługiwali się cytatami, jak w końcówce "Hold Me", ewidentnie nawiązującej do "Here Comes the Sun" Beatlesów. Niemniej "Sound Instincts" nie brzmi już tak przystępnie jak pierwsza płyta - druga jest szybsza, bardziej punkowa, hałaśliwa, zaskakuje woltami, długimi outrami (vide: "Up in the Air") i dysonansowymi, hardkorowymi mostkami (casus "Goons in Charge"), przypominając niekiedy ostatnie dokonania Grahama Coxona czy Deerhoof.
Robocizna wiecznie żywa Można zarzucić Sekiden, że brzmią zbyt ckliwie; że to muzyka, która ma się przede wszystkim podobać i schlebiać gustom masowej publiczności, zwłaszcza tej nastoletniej (ich utwory wykorzystano w "Radio Free Roscoe", serialu młodzieżowym o czwórce licealistów, zakładających podziemną rozgłośnię radiową). Jednak kontekstowe słuchanie ich katalogu to naprawdę znakomity eskapizm; podróż do świata starych gier komputerowych, kiedy do szczęścia wystarczały nam joystick, dyskietka i pierwszy model Game Boya, zwany potocznie "cegłą".
Obie płyty Sekiden dostępne są w Spotify.
Anna Szudek
Artykuł pierwotnie ukazał się na portalu Screenagers.pl. Republikacja za zgodą.