Odzyskane (?) wspomnienia: Little Big Adventure
Z tym odzyskiwaniem to rzecz jest dyskusyjna, ale tak czy inaczej: uruchomiłem dziś Little Big Adventure. Pierwszy raz od jakichś, na oko, piętnastu lat.
02.01.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:43
Miałem osiem lat, kiedy w domu pojawił się on - komputer. Gry znałem rzecz jasna od dawna, miałem katowanego praktycznie non stop Pegasusa, miałem też, już trochę odstawioną w kąt, jakąś podróbkę Atari 2600, zdarzało mi się grać u znajomych na C-64 albo pececie właśnie (Prince of Persia na biało-czarnym monitorze to było coś). Nie ulega jednak wątpliwości, że moją wielką miłość do świata elektronicznej rozgrywki obudził dopiero on - wyposażony w 100Mhz procesor, 16MB RAM, 1GB HDD, kartę muzyczną SoundBlaster 16 - szarak.
Komputer w domu pojawił się latem, oczywistym więc było, co chciałem znaleźć pod choinką podczas Bożego Narodzenia tego samego roku: gry. I znalazłem, starszy o sześć lat brat sprezentował mi Little Big Adventure wydane w jakiejś ówczesnej taniej serii (wtedy też takie były, jak widać). Spędziłem przy niej, z przerwami, mniej więcej następne pół roku. Dla takiego szkraba była koszmarnie trudna, zwłaszcza, że wymagała dobrej znajomości angielskiego: doskonale pamiętam, jak siedziałem nad nią ze słownikiem w rękach...
LBA w całej okazałości. Po lewej - katamaran. Pamiętacie?
Kiedy jakiś czas temu na serwisie cyfrowej dystrybucji GOG pojawiło się Little Big Adventure przystosowane do działania na współczesnych komputerach, nie zastanawiałem się długo: kupiłem. Tylko... jakoś w nie od tamtej pory nie zagrałem. Wiadomo, brak czasu, inne gry, a jeszcze przy okazji w międzyczasie padł mi dysk w laptopie. Dziś jednak, gdy moje serce rozgrzała wiadomość o planowanym remake'u LBA, pomyślałem "dobra! Nie ma na co czekać!" i oderwałem się na godzinę od pracy, żeby w końcu powrócić do świata Twinsun.
W czasie, gdy gra się ściągała (450 megabajtów z małym hakiem to nie jest na dzisiejsze realia dużo, ale parę minut jednak się zeszło) przypominałem sobie o wszystkich tych rzeczach, za które ją pokochałem.
Doskonale pamiętam, jak niezwykły świat udało się stworzyć studiu Adeline Software. Umieszczona między dwoma słońcami planeta, na której równiku znajduje się wielki pas polarny? Cztery humanoidalne rasy, w tym wielkie słonie i przerośnięte króliki? Skrzyżowanie smoka z dinozaurem, czytaj: jeden z najlepszych przyjaciół głównego bohatera? Dziwne, niezwykłe i fajne, tak dla ośmiolatka, jak i dla dorosłego człowieka.
Twinsun
Doskonale pamiętam, jak wzruszającą historię opowiada Little Big Adventure. Jak wielkie wrażenie robi opanowana przez doktora FunFrocka planeta zmieniona w państwo policyjne, przytłoczona ciągłym nadzorem, pełna smutnych, zniszczonych reżimem ludzi. Jako dzieciak oczywiście tak o tym nie myślałem, ale dziś skojarzenie z Orwellem jest najzupełniej oczywiste. Już wtedy chciałem jednak tych wszystkich nieszczęśników uratować, żeby znów mogli się uśmiechać, po prostu.
Doskonale pamiętam znakomitą muzykę, przepiękną, kolorową grafikę i ogromną satysfakcję z ukończenia gry. Chciałem to wszystko przeżyć jeszcze raz.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Oprawa dźwiękowa ciągle jest co prawda prześliczna, a świat nadal robi wrażenie swoją niezwykłością, poza tym jednak musiałem sobie także przypomnieć, jak koszmarne sterowanie ma Little Big Adventure. Serio, jeśli te kilkanaście lat temu uważaliśmy, że było okej, to byliśmy niespełna rozumu. A ktoś, kto wymyślił, że jeśli podczas biegania główny bohater uderzy w jakiś obiekt, to traci zdrowie, powinien teraz smażyć się w piekle.
Pierwsza lokacja w grze - wspomnienia szaleją.
Po czterdziestu minutach dramatu udało mi się jakoś uciec z więzienia, pierwszej lokacji w grze. Cudem znalazłem dom Twinsena, głównego bohatera, i już miałem grać dalej, gdy nagle do drzwi zapukali strażnicy. Pamiętałem ten moment, pamiętałem, że trzeba się gdzieś ukryć, ale gdzie? Rozpaczliwie biegałem po domu, tracąc energię, gdy tylko w coś uderzyłem, ale nie znalazłem kryjówki, nie przypomniałem sobie, nie odzyskałem tego wspomnienia. Zabrali najpierw moją dziewczynę, a potem mnie. I znów wylądowałem w więzieniu z początku gry. A w Little Big Adventure nie ma tradycyjnych save'ów, które pozwoliłyby mi szybko spróbować ukryć się raz jeszcze.
Westchnąłem.
Strażnicy porywają moją dziewczynę. Farewell, my love...
Całym sercem kocham Little Big Adventure. To jedna z najważniejszych gier mojego dzieciństwa, bez dwóch zdań i... chyba właśnie dlatego nie chcą już w nią grać, przynajmniej nie w tej starej wersji. Za dużo wspomnień do stracenia.
Tomasz Kutera