Od superagenta do podglądacza. Droga do Watch Dogs
Zawsze chciałeś być narzędziem w ręku totalitarystycznego rządu? Wkrótce będziesz miał okazję. Nadchodzący Watch Dogs to tytuł bardzo kontrowersyjny, tylko że nikt tego nie zauważył. Sprawdzamy, jak w popkulturze wyglądała droga od infiltracji do permanentnej inwigilacji.
13.12.2013 | aktual.: 15.01.2016 15:40
Relikty zimnej wojny Wokół Watch Dogs jest dziwnie cicho. Gra o tym, jak fajnie jest szpiegować zwykłych ludzi, bo dzięki temu możemy ich chronić? Kto to sponsorował - NSA? Szczęka mi opadła po prezentacji rozgrywki - ale chyba tylko mnie, sądząc po medialnej ciszy. Ach, jak bardzo zmienił się w popkulturze obraz szpiega przez ostatnich kilkanaście lat...
Watch Dogs
Kiedyś świat był prostszy: wrogowie Zachodu byli dobrze znani, siedzieli sobie po drugiej stronie żelaznej kurtyny, mieli czołgi i czapki-uszanki, pili wódkę ze słoików i śpiewali do akordeonu. Taka sytuacja polityczna sprzyjała prostej, beztroskiej rozrywce. To właśnie ona zrodziła filmowe wcielenie Jamesa Bonda - szpiega, który infiltrował tajne bazy, niszczył plany podboju świata, rozprawiał się z oszpeconymi geniuszami zła i uwodził niezbyt inteligentne, ale zawsze piękne i chętne niewiasty. To dzięki niej w grach takich jak Elevator Action nie potrzebowaliśmy fabuły, bo wiedzieliśmy, że my jesteśmy ci dobrzy, a cała reszta - ci źli. Ale czasy się zmieniły.
„Jesteś seksistowskim, mizoginicznym dinozaurem; reliktem zimnej wojny” - powiedziała M do Bonda w „Goldeneye”, pierwszym filmie w serii rozgrywającym się po upadku muru berlińskiego. Trudno o lepszy dowód na to, że postrzeganie szpiegów i ich zawodu nie tylko uległo zmianie, ale wręcz musiało się zmienić ze względu na zmieniające się czasy. Rozbrajający twardziel Connery czy pajacujący Roger Moore nie pasowaliby do rzeczywistości po upadku ZSRR.
Zmienili się zatem szpiedzy, zmieniło się szpiegowanie i zmieniły się gry o tym traktujące. Spójrz na fabularny fundament Alpha Protocol: mgliście umiejscowiona w rządowej hierarchii organizacja zajmuje się infiltracją pozarządowych ugrupowań i korporacji, a jednocześnie sama jest infiltrowana przez „krety” - czyli zawodników także spoza jawnego systemu politycznego. Niby u podstaw jest to kolejna błaha historyjka o złej korporacji, ale warto zastanowić się nad szerszymi implikacjami działań gracza.
Każdy może być wrogiem
Watch Dogs
Jak wielu szarych Kowalskich pracuje w fabrykach, sklepach czy innych odłamach Halbechu, zarabiając dzięki temu na życie? Dla ilu ludzi przedstawiona w grze korporacja jest po prostu kolejną firmą, taką jak Coca-Cola czy General Motors: elementem codziennego życia, obecnym w telewizji, na billboardach i opakowaniach maszynek do golenia? Niszcząc w skórze agentów takie organizacje jak Halbech czy Abstergo, niszczymy niewinnych ludzi, ponieważ „zło” przestało tkwić w tajnych bazach. Zmieszało się z tłumem, zakorzeniło się między nami i nie można go tak po prostu wyrwać czy wysadzić w powietrze. Dążenie do sprawiedliwości zawsze pociągnie za sobą niewinne ofiary - nawet jeśli twórcy celowo przemilczają ten wątek.
Kiedyś wszystko było prostsze i bardziej jednoznaczne moralnie. Na przełomie wieków, kiedy niewinnie oskarżony Will Smith uciekał przed Jonem Voightem we „Wrogu publicznym”, na rynku gier najgorętszym towarem był Solid Snake, czyli połączenie Michaela Dudikoffa z „Amerykańskiego ninja” z Bondem i „Uniwersalnym żołnierzem”. Metal Gear Solid to gra nawiązująca do dawniejszych, prostszych czasów: „zło”, którego naturę poznaje szpieg, wciąż jest tu odizolowane na odległej wysepce. Dopiero MGS4 wprowadza motyw mieszania się go z codziennym życiem.
Inne tytuły też nie próbowały filozofować. W Projekcie I.G.I., No One Lives Forever, a nawet w Splinter Cell waliło się do Rosjan jak za starych dobrych czasów. Może to wynik długiego cyklu produkcyjnego. Dawno, dawno temu, kiedy twórcy gier nie robili swojej sztuki, lecz nadal byli bezmyślnie zapatrzeni w filmowców, pod względem fabularnym branża po prostu musiała być zapóźniona o kilka lat.
materiały promocyjne
Ale wróćmy jeszcze do „Wroga publicznego”. W latach 90. modny stał się (i nadal jest) podgatunek kina szpiegowskiego „wrobiony gość ucieka przed wszechmocną organizacją albo własnym rządem”. Widziałeś "System”? "Mission: Impossible”? "Tożsamość Bourne'a”? „Egzekutora”? „Rekruta”? „Wymazanego”? Bohaterowie tych filmów nie mogli nikomu ufać, bo wróg mógł czaić się wszędzie.
Zauważ, że takie filmy (ani gry) jeszcze na początku lat 90. prawie nie powstawały - po prostu motyw uciekiniera, choć obecny w kinie sensacyjnym, w kinie szpiegowskim niemal nie istniał. Wrogowie wewnętrzni, będący tam, gdzie być ich nie powinno - bo nawet w organizacjach rządowych - zaczęli masowo pojawiać się w popkulturze dopiero po zwinięciu żelaznej kurtyny. Nie zagrałbyś wtedy w The Bourne Conspiracy. Szpiegów zwróconych przeciw swoim pracodawcom spotykałeś w roli czarnych charakterów - żeby wspomnieć samego Trevelyana z GoldenEye. Dzisiaj pewnie wcieliłbyś się w jego rolę.
Akt szpiegowania zachował zwrot, ale zaczął zmieniać kierunek. Granica między dobrymi a złymi stała się mniej oczywista. Wtykaniem nosa w cudze sprawy wciąż zajmowały się rządy, ale celem tych działań stali się nie zadeklarowani złoczyńcy, lecz potencjalni złoczyńcy. Innymi słowy: my wszyscy.
Watch Dogs
Świat filmu zauważył tę zmianę dość wcześnie, świat gier - nieco później. Największa zmiana dokonuje się jednak właśnie teraz, a zaczęła się mniej więcej z nadejściem „Mrocznego rycerza”.
Wszystko w dobrej wierze Za czasów „Wroga publicznego” moralnie wątpliwe szpiegostwo starano się usprawiedliwiać. W filmie Tony'ego Scotta winnym był skorumpowany polityk - czarna owca w przykładnym stadzie. W „Mission: Impossible” też zawiniła nie organizacja, lecz jeden jej członek, skuszony ciemną stroną mocy. „Egzekutor”? Tak samo. „System”? Tu zamieszani byli terroryści. Szpiegowanie nadal było więc fajne, tyle że ktoś zaczął szpiegować w niewłaściwy sposób. „Dobrzy agenci” umywali ręce. Bond nadal mógł gdzieś tam działać w „zbożnej” części systemu.
Jak jest dziś? W „Mrocznym rycerzu” Batman wchodzi w posiadanie magicznego dynksu pozwalającego mu szpiegować całe miasto. Właśnie ta piekielna machina umożliwia powstrzymanie Jokera i uratowanie wziętych przez niego zakładników. Co prawda Batman narusza tym samym prywatność milionów ludzi, ale robi to w dobrej wierze i ocala co najmniej tuzin niewinnych. Sami widzicie, że podpatrywanie narodu jest uzasadnione i potrzebne!
Watch_Dogs
Reżyserowi „Mrocznego rycerza” uszło to wszystko na sucho, bo jednak poświęcił chwilę na wyrażenie ustami Luciusa Foxa dezaprobaty wobec podobnych praktyk. Co prawda Fox wypadł na niezłego hipokrytę - sam stworzył ten niebezpieczny szpiegowski wynalazek! - ale widownia zrozumiała przesłanie: Nolan nie jest bezkrytyczny wobec podglądaczy.
A jednak monitoring szarego człowieka pojawia się w popkulturze coraz częściej - i coraz częściej jest przedstawiany w dobrym świetle. O ile w grze Manhunt z 2003 r. podglądanie było czynnością zarezerwowaną dla psychola i zboczeńca, w takim „Skyfall” agenci MI6 dzięki tysiącom kamer w każdej części miasta namierzają Da Silvę, a potem kierują go prosto w zasadzkę (najgorszą w historii filmowych zasadzek, ale jednak). Jakieś wątpliwości natury moralnej? Skądże znowu. Sam szef szpiegowskiej organizacji, widząc, że pracownicy nadużywają władzy, chwali ich za kreatywność i zagrzewa do walki o dobrą sprawę.
Dziś kamery po prostu są i się z nich korzysta w szczytnym celu. W latach 70. i 80., w czasach „Rozmowy” czy „Brazila”, w czasach Impossible Mission i Spy vs. Spy, technologia była generalnie niebezpiecznym narzędziem o wielkim potencjalne, zaś jej nadużywanie kończyło się katastrofalnie. Dzisiaj mamy nadzieję, że znajdziemy się w kadrze razem z Jamesem Bondem.
Snowden się w łóżku przewraca Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że gdzieś tam ktoś tam właśnie gromadzi informacje o tym, że czytasz na Polygamii artykuł o szpiegostwie i naruszaniu prywatności. Że wczoraj oglądałeś gołe panie na Redtube, że logujesz się do sieci ze Starbucksa i że szukałeś cheatów do World of Tanks. Po rewelacjach Edwarda Snowdena nie ma już wątpliwości: jesteśmy szpiegowani. Nawet kanclerz Niemiec nie może w spokoju zalogować się do ChatRoulette, żeby nie dowiedział się o tym jakiś szeregowy analityk CIA.
A jednak zareagowaliśmy na to wszystko dziwnie spokojnie.
Ktoś zebrał całą bazę danych o twoich przyzwyczajeniach, śledzi każdy twój ruch w Internecie, zachowuje się jak psychopatyczny, nieprzewidywalny stalker - i co z tego? Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Za podsłuch ujawniony w aferze Watergate prezydent Nixon stracił dobre imię i stanowisko. Podsłuchiwanie całego świata przez Obamę kwitowanie jest wzruszeniem ramionami.
Ubisoft
Jesteśmy tak bardzo przyzwyczajeni do bycia podsłuchiwanymi, że nie reagujemy nawet na pojawienie się gry, w której możesz podsłuchiwać dosłownie wszystkich. Watch Dogs daje Ci wgląd w życie każdego przechodnia, możliwość zajrzenia w każdy kąt dzięki gęstej sieci kamer, a wreszcie możliwość śledzenia ludzi, których tylko podejrzewasz o możliwość popełnienia przestępstwa w przyszłości. W filmowym i konsolowym „Raporcie mniejszości” bohater obalał dokładnie taki system - który jeszcze przed dekadą uważaliśmy za ziszczenie najgorszych koszmarów. W Watch Dogs będziesz go z uśmiechem na ustach wspierać.
Oczywiście można się spodziewać, że będziesz mógł grać tylko dobrym agentem - Ubisoft nie da opcji wykorzystania kamer w celu stalkowania ładnych dziewczyn. Nie będziesz mógł iść za taką do ciemnego zaułka, żeby ją okraść, pobić czy zgwałcić. Nie zrobisz kompromitujących zdjęć jakiegoś NPC-a tylko po to, żeby go publicznie ośmieszyć. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Podglądanie jest fajne i służy wyłącznie dobrym celom. I dlatego wokół Watch Dogs medialnych kontrowersji brak.
W tym wszystkim jest tylko jedna niewiadoma: czy Watch Dogs to przyczyna czy skutek? Czy tworzy się taką grę w ramach bezmyślnego wsparcia dla „szpiegostwa XXI wieku”, czy powstaje ona, ponieważ te rzeczy są już rzeczywistością, którą Ubisoft tylko odwzorowuje?
Obie możliwości są równie straszne.
Michał Puczyński