O tym, jak zawiodłem się na Majin: The Fallen Realm
Czekałem na Majin: The Fallen Realm. Może nie z jakąś przesadną niecierpliwością, ale ten tytuł zapowiadał się interesująco. Parę dni temu miałem zaś okazję zagrać w kilka pierwszych godzin tej gry. I wiecie co? Już nie czekam.
14.10.2010 | aktual.: 07.01.2016 15:56
Na początek parę słów dla tych, którzy o grze nie mają w ogóle pojęcia. To produkcja Namco Bandai, w której już od czasów pierwszych zapowiedzi bardzo mocno czuć było klimat dzieł TeamICO. Magiczny świat opanowały złe moce. Kierujący bliżej niezidentyfikowanym złodziejem imieniem Tepeu gracz, wraz z potworem imieniem Majin, muszą go uratować. W ciągu gry rodzi się między nimi więź, która doprowadzić ma prawdopodobnie do jakiegoś wzruszającego finału. Takie przynajmniej są założenia. A jak to wypada w praktyce?
Czy mamy rok 2005? Dział, w którym opublikowany jest niniejszy artykuł, nazywa się "pierwsze wrażenia". Jeśliby potraktować tę nazwę w stu procentach wiernie, to moje pierwsze myśli po zobaczeniu Majina brzmiały "o rany, jaka ta gra brzydka". Nie widać tego aż tak na obrazkach czy filmikach z gry, ale to naprawdę nie jest produkcja na miarę naszych czasów. Tekstury w niskiej rozdzielczości, kanciaste postacie, mała liczba szczegółów, a do tego jeszcze średnia animacja - wszystko to nie wygląda najlepiej. Samą kolorystyką świat gry najbardziej kojarzy się chyba z wydanym niedawno Enslaved, graficznie Majin do tamtej produkcji nie ma jednak nawet startu.
Nie można jednak oceniać książki po okładce, prawda? Akurat grafika nie jest dla mnie najważniejsza, szybko więc przeszedłem nad nią do porządku dziennego i wziąłem się do zabawy. Niestety, tutaj czekał mnie kolejny zawód - okazało się bowiem, że gra jest archaiczna nie tylko pod względem oprawy.
Płonne nadzieje, próżny trud Głównym elementem rozgrywki jest oczywiście tytułowy Majin, który towarzyszy nam cały czas, praktycznie od samego początku gry. Tylko współpracując z nim mamy szanse na pokonanie wrogów czy rozwiązanie zagadek logicznych. Do tego momentu brzmi to całkiem nieźle. Gorzej jest już podczas gry. Przede wszystkim, dawno już nie spotkałem tytułu, w którym bym się "zaciął" i zupełnie nie wiedział, co dalej muszę zrobić. Gra niby stara się cośtam podpowiadać, ale większość problemów jest zupełnie niejasna. W porządku, może to akurat nie jest wielka wada - z pewnością niektórym osobom spodoba się, że na wszystko muszą wpaść sami. Mnie to jednak, mówiąc kolokwialnie, wkurzało. To brutalne, ale nie mam już szesnastu lat i całych dni na granie - jeśli więc już siedzę przed konsolą, to chciałbym wiedzieć, co robić, a nie się nad tym zastanawiać.
A co z poszczególnymi elementami rozgrywki? O ile wydawanie rozkazów Majinowi zrobionocałkiem fajnie, walka i momenty skradankowe - do przyjęcia (szału nie ma), o tyle fatalnie zrealizowano wszystkie momenty platformowe. Skakanie przez te trzy godziny spędzone z grą frustrowało mnie najbardziej. Nie wiem do końca, z czego to wynika - czy to bohater jest zbyt czuły na ruchy gałką, czy też może po prostu cały system ma wewnętrzną wadę. Tak czy inaczej - ten element zepsuto i tyle. Kamera nie pokazuje tego, co trzeba, Tepeu reaguje z niewielkim opóźnieniem na komendy, a wylądowanie na wyjątkowo małej platformie jest przez to wszystko bezsensownie trudne. Czy twórcy Majina widzieli kiedykolwiek takie gry, jak Assassin's Creed czy chociażby stareńkiego Prince of Persia: Sands of Time? Jeśli miałbym wnioskować po tym, co widziałem w Majinie, to śmiem wątpić. Jedyny plus jest taki, że elementy platformowe nie stały się główną częścią gry.
W porządku, a co z tą fabułą, która miała być chyba najciekawszym elementem całej gry? Pomijając tragiczny sposób jej przedstawienia (zapomnijcie o płynnych przejściach do przerywników rodem z Ucharted czy Enslaved - tu każdą poprzedza i kończy ekran ładowania...), nie zrobiła na mnie większego wrażenia, choć uczciwie zaznaczam, że nie widziałem zbyt wiele. Tło fabularne jest niespecjalnie oryginalne (magiczne królestwo zaatakowało zło...), główny bohater totalnie nijaki, a Majin... Ech, Majin był tym, na co liczyłem. Chciałem spotkać potężną istotę - może osłabioną, ale potężną, z bijącą od niej tysiącletnią mądrością. Niestety, przeżyłem zawód. Tytułowy bohater to przygłupi, wiecznie głodny, infantylny ogr. I zamiast czuć z nim więź, miałem raczej ochotę odstrzelić mu łeb, gdy po kolejnym udanie wykonanym rozkazie pięćdziesiąty raz z rzędu krzyknął coś w stylu "heeeeeeej".
Ale... Końcowy akapit tego tekstu będzie być może odrobinę zaskakujący. Tak się bowiem składa, że, choć wylałem na Majina sporą dawkę żółci, nie zamierzam Was namawiać, byście tę grę już skreślili. Biznesowo nie odniesie żadnego sukcesu, jestem o tym przekonany - to przestarzała produkcja, która nie ma szans, żeby sprzedać się w ogromnej liczbie egzemplarzy. Mam jednak wrażenie, że znajdzie swoich odbiorców. Takich, którym nie będą przeszkadzały wszystkie jej wady, a spodoba się fabuła i specyficzny klimat (mi nie przypadły do gustu, ale raz, że mało widziałem, dwa, akurat w tym wypadku o gustach się nie dyskutuje). Tym bardziej że tego typu gier nie wychodzi wiele. A na bezrybiu...
Tomasz Kutera