O moim niezaskakującym rozczarowaniu Nintendo Switch Online

O moim niezaskakującym rozczarowaniu Nintendo Switch Online

O moim niezaskakującym rozczarowaniu Nintendo Switch Online
Adam Piechota
20.09.2018 14:04, aktualizacja: 20.09.2018 15:47

I kilku iskierkach nadziei.

- Mamooooo!

- Co tam, synek?

- Pamiętasz, jak kupiłaś mi konsolę do grania, żebyś mogła na telewizorze oglądać sobie „M jak miłość”, jak ja gram?

- Nigdy nie zapomnę, tania nie była.

- I pamiętasz, jak kupiłaś mi mariokarty, żebym sobie w nie grał?

- Również. 219 złotych.

- To ja nie mogę w nie grać już przez internet.

- Dlaczego?

- Bo zmienili zasady.

- I co teraz.

- I zapłać.

Oczywiście, że przesadzam. Bo to nie pierwsza taka sytuacja w naszej historii, że powyższy dialog można usłyszeć w przypadkowym mieszkaniu - bardzo dobrze pamiętam moment, w którym to Sony przesiadało się na płatny multiplayer, oraz wszystkie wywołane tym paszkwile w sieci. A podobna irytacja towarzyszyć może rodzicom przy każdym kolejnym DLC do ulubionej pozycji ich dziecka. Zatem śmieszkuję sobie tylko. Po prostu od wczoraj żyjemy w świecie Z Nintendo Switch Online. Można zapomnieć o wcześniejszych osiemnastu miesiącach. Gigant z Kioto dogonił konkurencję. Oczywiście - swoją trasą, w swoich butach i na swój, uroczy acz koślawy sposób. Co to oznacza dla nas? I jak cała usługa prezentuje się w pierwszych dniach?

Cenowo - bardzo fajnie. Nie płacisz wszakże za możliwość młócenia w dziesiątki tytułów, jak u konkurencji, nie jesteś oczarowywany wizją „dwóch darmowych, dużych gier co miesiąc”. Stąd adekwatne sumki. Jeden miesiąc - 16 złotych. Trzy miesiące - 32 złote. Rok - 80 złotych. Od razu to przełknijmy i wyłóżmy ostatnią kwotę. Widzicie przecież, o ile taniej to finalnie wychodzi. Ostrzegam, że system, podobnie jak PlayStation 4, automatycznie przedłuży subskrypcję, jeżeli nie odfajkujemy odpowiedniego okienka w opcjach. Żeby później nie było płaczu. Jak u mnie kilka dni temu z Plusem…

Nie wiem, na ile hasła o usprawnieniu z tej okazji mobilnej aplikacji są prawdziwe. Ale działa ona bez zarzutu. „Po co mi aplikacja?” Do voice chatu, na razie wyłącznie do niego. W niewielu tytułach. W Splatoon 2, Mario Kart 8 Deluxe, Arms, Mario Tennis Aces i… emulatorze NES-a (o czym za chwilę). Podpinasz apkę pod swoje konto i jeśli gra umożliwia gaworzenie z innymi, wyskakuje Ci powiadomienie na telefonie. Tam widać, ilu graczy korzysta z chatu. Szalenie archaiczne rozwiązanie, do tego wymuszające korzystanie z dwóch urządzeń oraz dosłownie pożerające baterię komórki (zwłaszcza starszego iPhone’a po przesiadce na najnowszy system, wiem, co mówię!). Teraz rozumiem, dlaczego podświadomie unikałem korzystania z samej aplikacji w przeszłości. Wydawca obiecuje następne funkcje (podobnie jak z całym abonamentem), ale wiecie. To nie nasz Naczelny, że coś obiecuje i coś jest.

Gorzej, jeśli rzeczywiście nie wyobrażacie sobie korzystania z Pstryczka bez multi. Całkowicie to rozumiem, jestem jednym z Was w takim razie. Bez manta, jakie spuścił mi jakiś gówniarz z Francji, który „całymi dniami gra, zamiast, ku&#a, siąść do nauki”, nie wyobrażam sobie sporej części największych „wewnętrznych” przebojów Nintendo.

A co dopiero powiedziałoby pokolenie „tylko multi”? Przecież bundle z grami sieciowymi to niemalże pułapki na miliony rodziców w nadchodzącym sezonie świątecznym. Przy takich zestawach pod choinką niemożliwe będzie nieopłacenie NSO. Pojawi się przy okazji sporo nerwów, jasna sprawa, lecz za kilka miesięcy mało kto rozpamiętywać będzie tę przykrą sytuację. Podkreślam to już któryś raz specjalnie, by uzmysłowić maruderom, że z tego nie ma odwrotu.

Dla całej reszty, a przede wszystkim największych ultrasów Nintendo, największą zachętą do płacenia mają być promocje (których obecnie jeszcze nie zobaczycie) oraz wyczekiwany, naprawdę potrzebny, trochę niejasny i kontrowersyjny retroemulator, nowa generacja kultowej Virtual Console. Jeśli nie wiecie, w jaki sposób rozwijana będzie baza ośmiobitowych klasyków, albo chcecie sprawdzić startową listę, odsyłam do poprzedniego wpisu, żeby nie wypisywać tutaj teraz trzydziestu tytułów. Pobieracie odpowiedni „kafelek”, przed odpaleniem konsola sprawdza, czy rzeczywiście macie opłacone konto (lub czy korzystacie z wygodnego darmowego tygodnia), dzięki czemu do królestwa nostalgii wpuści Was również, gdy konsola nie będzie połączona z internetem, i voila - do wyboru, do koloru.

Macie tutaj wszystkie plusy NES-a i SNES-a Mini, a zatem wygodne menu, trzy filtry obrazu, wśród których króluje, rzecz jasna, ten przypominający „dupiaste” telewizory CRT, oraz opcję tworzenia trzech niezależnych punktów zapisu. Brakuje tylko płynnego przewijania kilkunastu ostatnich sekund rozgrywki z tej młodszej retrokonsolki. Ponadto - multiplayer online. Czy to gigantyczna zaleta, jakiś niesamowity wabik? Niekoniecznie. Pogracie tylko z kimś ze swojej listy znajomych. W menusach, jeśli nie korzystacie z czatu, komunikuje się on swoim własnym kursorem. Fajnie działa też multi w wersji stacjonarnej. Po ściągnięciu Joy-Conów nie wyskakuje znajome okienko, konsola automatycznie uruchamia oba padziki samodzielnie. Zagrałem tak w pracy w Ice Climbers, było przyjemniutko.

Ta aplikacja ma być rozbudowywana o trzy tytuły każdego następnego miesiąca. Ale opis w eShopie, a nawet sama nazwa sugerują coś jeszcze. Nintendo Entertainment System - Nintendo Switch Online po jakimś czasie ma bowiem zakończyć rozszerzanie „darmowej” biblioteki. Są w tej sytuacji dwa rozwiązania. To „koszmarne, ale w sumie, jeśli mówimy o Nintendo, nie-niemożliwe”, w którym na tym zakończy się cała nostalgiczna przygoda. I to „logiczne, ale w sumie, jeśli mówimy o Nintendo, na pewno niepewne”, które w przyszłości zamieni rozbudowywanie „NES -NSO” na tworzenie „SNES - NSO”, „GB - NSO”, „N64 - NSO” i tak dalej. Szefowie firmy kilka razy wspominali, że żywotność Switcha ma być nieco dłuższa niż poprzednich konsol stacjonarnych, druga opcja pasowałaby do tego idealnie. No i w oczach wielkiego fana, czyli także w moich, całkowicie uzasadniałaby płatną subskrypcję.

Ostatnim wabikiem są save’y w chmurze, które - jak niektórzy wiedzą - mają od razu zniknąć, jeśli przestaniecie płacić. Istny terroryzm, wiadomo. Ale w połączeniu z NSO w wersji rodzinnej i całkiem rewolucyjną zmianą z ostatniej aktualizacji samego systemu, dzięki której nareszcie podzielimy się cyfrowymi grami, ma to o wiele więcej sensu. Jakoś tak przyjaźniej się teraz zrobi, a ja swojej drugiej połówce w końcu będę mógł sprezentować własnego Pstryczka i nie słyszeć przejmującego „o, ale ja muszę sobie kupić te wszystkie fajne gry?”.

Chwilowo - nie mam więcej pieklących refleksji. Ot, niezbyt wspaniały start po prostu. Zwyczajny. Jeśli za pół roku lista ośmiobitowych staruszków będzie już dwukrotnie dłuższa, NES-owe Joy-Cony całkowicie pozbawią sensu regularne odpalanie NES-a Mini, członkowie usługi co tydzień dostaną lepsze promocje na gry cyfrowe, aplikacja mobilna zaoferuje nowe, bajeranckie opcje, zaś któryś Direct pokaże dwadzieścia ponadczasowych klasyków rozpoczynających drugi rozdział Nintendo Switch Online ze „SNES-em” w nazwie, to totalnie stanie się to jedynym płatnym abonamentem, na który nie zgrzytam zębami. Zauważcie jednak, że to całkiem sporo „jeśli”.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (13)