"O jedno Call of Duty za daleko". Eric Hirshberg o powrocie serii do korzeni
I o ponownych narodzinach Destiny po "twardym resecie".
Jest jedna rzecz, którą gracze lubią pomijać w swoich teoriach. Tą rzeczą jest cykl produkcyjny. Narracja układa się sama - w zeszłym roku Battlefield cofnął się w przeszłość, więc w tym roku Call of Duty robi to samo. Zgapiają, bo tak się przęjeli łapkami w dół przy zwiastunie Infinite Warfare. Tyle, że to nieprawda.
To słowa Erica Hirshberga - CEO Activision - z rozmowy z GamesIndustry. Ludzie na takich stanowiskach raczej idą w zaparte niż przyznają się do błędów, ale akurat on potrafił stwierdzić, że Infinte Warfare przeciągnęło strunę.
Ale trzeba oddać Activision, że firma zachowała się elastycznie. Gdy Infinite Warfare nie udało się zatrzymać graczy i firma zauważyła, że wracają na serwery Black Ops 3 stworzyła dodatek do tej gry. Ponad półtora roku po premierze.
Call of Duty co roku się "resetuje". Destiny ma tego unikać, ale przy dwójce się nie udało. Pokusa zostawienia jedynki, którą ograniczały jeszcze konsole poprzedniej generacji była zbyt silna.
Bo topiąc setki godzin w takiej grze, po prostu chce się wiedzieć, że nie zostanie to wymazane za rok czy dwa. Destiny to inna bestia niż coroczne Call of Duty. Więc fakt, że Hirshberg nie był zadowolony z częstotliwości pojawiania się dodatków powinien nas chyba cieszyć. W sequelu Bungie będzie korzystać z pomocy innych ekip developerskich, więc problem powinien zostać zażegnany. Pytanie, jak odbije się to na grubości portfeli graczy.
Maciej Kowalik