O grach używanych
W przeszłości bywały takie momenty, kiedy patrząc na swoją półkę z grami docierało do mnie jak (nadspodziewanie) duże środki zainwestowałem w swoją ulubioną rozrywkę. Z upływem czasem wydawanie pieniędzy na hobby przybierało coraz większe rozmiary - nowa (nowe) konsola, nowy telewizor, zestaw audio i gry, gry i jeszcze raz gry. Działając w ramach ograniczonego budżetu (któż z nas takiego nie ma?) nieco przerażające były te tysiące złotych leżące odłogiem i zbierające kurz na, błyszczących niegdyś, obwolutach.
Mam, niestety, sentyment do swoich zabawek i ciężko mi się było ich pozbywać. Cóż jednak z nimi robić kiedy już przeszedłem ostatni level, zdobyłem wszystko co było do zdobycia, odnalazłem wszystkie ciekawe punkty na mapie? Tak naprawdę jednak ostatecznym powodem, dla którego zacząłem się wyprzedawać był... brak czasu na granie. Dom, rodzina, praca, przyjaciele - tzw. "prawdziwe" życie - to wszystko zajmuje mi dużo czasu, zwłaszcza praca. Kiedy więc dochodziłem do wniosku, że już nigdy nie wrócę do danego tytułu, szkoda mi było patrzeć jak pudełko kurzy się na półce. Odsprzedanie go pozwoli na to, żeby ktoś inny mógł zasmakować, tej samej co ja, magii. Pobawić się dobrze choć przez parę godzin. W taki oto sposób zacząłem aktywnie uczestniczyć w rynku wtórnego obrotu grami wideo.
Myślę, że nie jest trudno odgadnąć jak bardzo ów rynek stanowi "sól w oku" dystrybutorów i wydawców gier.
[Warto tu przy okazji wspomnieć o wszelakich akcjach promujących zakup nowego tytułu prowadzonych przez wydawców - od kodów na pobranie jakiejś atrakcyjnej mapki/stroju/samochodu, i wspomnieć, że wspierana cyfrowa dystrybucja, czy pomysły w stylu OnLive mają również na celu walkę z drugim obiegiem - przyp PG]
Podstawowym ich założeniem jest konstatacja, że gra sprzedana bez ich udziału/ pośrednictwa oznacza dla nich zerowy zysk. Ciężko z tym dyskutować, tak prawdę powiedziawszy. Jednakże daleki byłbym od wnioskowania, że pieniądze pozyskane ze sprzedaży używanej gry w żaden sposób nie trafią, choć częściowo, do kieszeni wydawców. Podstawy do takiego myślenia dostarcza choćby ostatni raport na temat kondycji branży gier opublikowany przez Wedbush Morgan. Choć wspomniany dokument dotyczy wyłącznie rynku amerykańskiego to można z niego wyczytać kilka istotnych informacji.
- Co roku na wtórny rynek gier w USA trafia 100 milionów gier [sic!];
- Gry używane stanowić mogą nawet 1/3 wszystkich gier jakie sprzedawane są danego roku;
- Uśredniając - używana gra sprzedawana jest w cenie około 20% ceny nowej gry;
Niezawodny i niezastąpiony analityk rynku Michael Pachter dodaje do tego stosowny komentarz. Wedle niego sprzedaż gier używanych oznacza raczej wsparcie dla sprzedaży nowych gier aniżeli odpływ pieniędzy z tego sektora. Poprzez bowiem wyprzedaż starszych tytułów gracze o mniej zasobnym portfelu pozyskują środki, które następnie mogą przeznaczyć na zakup najnowszych produkcji.
Jak kształtuje się polityka "korporacyjnych" sprzedawców gier używanych, za jakiego uważa się na przykład sieć GameStop, to już nieco inna historia. GameStop posądzany jest często o to, że "wciska" używane gry klientom, którzy weszli do sklepu z zamiarem zakupu nowej gry.
Pachter szkicuje również pewien wzorzec, wedle którego nabywca nie pozbywa się danego tytułu przez, przeciętnie, dwa miesiące, do momentu kiedy go przejdzie/ ukończy. Poza okresem świątecznym więc, kiedy generalnie sprzedaż rządzi się nieco innymi prawami, pozbywanie się swojej kolekcji nie ma zasadniczo negatywnego wpływu na zakup nowości. Dwumiesięczny cykl kupna-sprzedaży pozwala na odzyskanie części zainwestowanych pieniędzy po to by móc je znów wpompować w rozrywkę. Wydawcy powinni być więc zadowoleni albowiem w przeciwnym razie klient nie miał by za co kupić gry, zgadza się?
Nie wiem jak do Was ale do mnie taka argumentacja przemawia. Wielokrotnie już, w towarzystwie znajomych graczy narzekałem na to, że w Polsce takie sieci jak, wspomniany wyżej, GameStop nie funkcjonują. Fakt, było kilka sklepów internetowych, które oferowały usługę wymiany gier. Były też społecznościowe portale, jak choćby zaprzyjaźniona SwapZilla, które stanowiły dla graczy platformę, z której mogli skorzystać by wymieniać się grami. Mi jednak, graczowi prowincjalnemu, brakowało możliwości wejścia, zwyczajnie, jak do sklepu. Chciałem móc pooglądać towar na półce, pomarudzić a, po kilkunastu minutach, wyjść ściskając w, spoconych z emocji łapach, kolejną grę.
Kiedy mieszka się w naprawdę dużym mieście jest takich punktów kilka. Tam, gdzie mieszkałem ich nie było i to stanowiło niemiłe rozczarowanie. Niedawno jednak znajomy, będący związany z dużą, ogólnopolską firmą zaskoczył mnie pytaniem czy - moim zdaniem - to dobry pomysł aby sklep sprzedający gry oferował klientowi następujący schemat transakcji:
[...] Dla przykładu kupujesz grę za 200 PLN. Przechodzisz ją i wracasz do nas. Możemy Ci za nią dać, powiedzmy, 50 PLN gotówką albo 100 PLN rabatu na zakup kolejnej, nowej [...]Rzecz jasna sumy wymienione powyżej są czysto orientacyjne ale... tak czy inaczej gotów byłbym zaryzykować coś takiego zwłaszcza, że mówimy o sieci ogólnopolskiej. Od dłuższego już czasu gram niewiele. Czasem chciałbym po prostu zagrać w coś fajnego wieczorem a te tytuły, które obecnie spoczywają na mojej półce opatrzyły mi się ponad miarę. Cóż więc prostszego niż spakować je do torby, wyskoczyć do najbliższego sklepu i otrzymać rabat w wysokości połowy ceny najnowszej produkcji ulubionego studia? Wilk syty i owca cała choć... może wolicie jednak tworzyć ogromne kolekcje w swoich "game-roomach"?
[via GI.biz]
Remigiusz Nowakowski