O braku fanfar
Powinny być trąby, bębny, fanfary, wznoszone spontanicznie okrzyki, delegacje z kwiatami i entuzjastyczne recenzje w pismach i na portalach. W końcu wyszedł (oczekiwany od 10 lat!) dals5zy ciąg jednej z najważniejszych serii w historii gier. Okazał się bardzo, ale to bardzo dobrym tytułem. Gdzie trąby, bębny, fanfary, okrzyki, kwiaty i recenzje? Jest sporo wzmianek w serwisach i na blogach, ale recenzji z prawdziwego znaczenia - tyle, co nic. Przeważnie standardowe „Zaczyna się fajnie” i „Ktoś grał? Warto?”. Co się stało? Skąd ten bojkot? Ano stąd, że „Wing Commander Saga: The Darkest Dawn” to darmowa, nieoficjalna produkcja fanowska.
"Wing Commander Saga" - jak powszechnie wiadomo, darmowe amatorskie gry mają brzydką grafikę.
Muszę powiedzieć, że trochę tego nie rozumiem. Podobnie, jak kiedyś nie rozumiałem, dlaczego w prasie komputerowej nie pojawiały się prawie recenzje innego kolosalnego projektu fanowskiego - „Thief2x - Shadows of the Metal Age”, czyli nieoficjalnej kolejnej części „Thiefa”, która rozmiarami dorównywała dwóm pierwszym odsłonom cyklu, a rozmachem w projektowaniu poziomów je przerastała. Owszem, przez jakiś czas „Thief2x” królował w działach ciekawostek w pismach i serwisach, informowano, że duży i darmowy, ale recenzji z prawdziwego zdarzenia doczekał się jak na lekarstwo. Dlaczego?
Dziwnie mogło to wyglądać z perspektywy Davida Riegela, który pracował wówczas równolegle nad dwoma projektami: od dawien dawna trudził się nad „T2X”, a przy okazji, jako utalentowany twórca fanowskich poziomów do poprzednich „Thiefów” został zatrudniony przez Ion Storm i projektował „Thief: Deadly Shadows”, oficjalną trzecią część serii. Jedna z tych produkcji była wydarzeniem, które trafiało na kolejne okładki branżowych gazet, a druga ciekawostką. Czy praca Riegela nad „TDS” była znacząco inna od pracy nad „T2x”?
"Thief 2x: Shadows of the Metal Age" - amatorskie produkcje promują też podejrzane treści i wzorce moralne.
O co chodzi? Nie przemawiają do mnie argumenty w rodzaju tego, że „T2X” powstawał na dużo starszym silniku, więc nie przystawał do nowoczesnych standardów. Czas niestety pokazał, że silnik „TDS” zestarzał się dużo mniej ciekawie niż The Dark Engine, napędzający starsze „Thiefy” - wystarczy spojrzeć na ilość wciąż powstających modów dla dwóch pierwszych części. Zakładam, że recenzenci gier w większości znają się na swojej robocie i wiedzą, że grafika bywa najmniej istotnym elementem porządnej gry.
Problem leży chyba niestety w kwestiach finansowych. Gry darmowe wciąż są recenzowane oddzielnie od komercyjnych - nawet w tych (wciąż nielicznych, ale coraz częstszych) sytuacjach, w których mogą spokojnie stanąć obok tytułów płatnych. Freeware to zamknięte getto - prawie nie sposób się z niego wydostać, bo każdy będzie i tak przypominał - pamiętajcie, to darmówka, czyli coś ze swojej istoty innego od gry komercyjnej. Nasuwa się bardzo przykry wniosek - zadaniem recenzenta w systemie, w którym wszyscy funkcjonujemy, nie jest pokazanie graczom, w co warto grać, tylko przede wszystkim co warto kupić. Ocenianie gier to część łańcuszka rozciągającego się od wydawcy po klienta, a wszystko, co się z tego łańcuszka wyłamuje, jest troszkę podejrzane i pozostaje na uboczu. Na salony wkracza tylko od święta, w drodze wyjątku, z łaski. Kiedy już ktoś zabierze się za recenzję darmowego tytułu, zwykle traktuje go jak grę specjalnej troski - zwykle pieje się na ich cześć peany, bo przecież są darmowe, więc jeśli mają jakieś minusy, to można przymknąć na nie oko.
"The Silver Lining" - nędzna podróbka serii "King's Quest".
Warto przypomnieć, że jeszcze niedawno podobnie funkcjonowały gry, które teraz (z większymi i mniejszymi podstawami) określa się jako „indie”. Takie, które ktoś sklecił sobie w piwnicy, a potem sprzedawał za drobne pieniążki na podejrzanych stronach internetowych. Można było czasem o nich napisać, ale pozostawały zjawiskiem niszowym, aż nadeszły czasy „World of Goo”, „Darwinii” i „Braidów”, które trwale zmieniły pejzaż rynku gier.
Dzisiaj, kiedy gier nie dyskwalifikuje już ani udająca lata 80-te grafika, ani niszowość, ani niewielki budżet, nie widzę powodu, dla którego darmowe tytuły nie miałyby być badane i recenzowane tak samo często i dogłębnie, jak wszystkie inne.
Ktoś powie: ale żeby takiego nieoficjalnego „Thiefa” czy „Wing Commandera” recenzować tak samo, jak oficjalnego? Zapytajmy więc: ale na czym polega przewaga „oficjalności”? Wyłącznie na stempelku obecnego właściciela marki. Co taki stempelek ma do jakości gry i jej zgodności ze standardami wyznaczonymi przez poprzednie części? Jak wiedzą choćby fani serii „Duke Nukem” i (do niedawna) „X-Com” - niewiele.
"X-Com Enforcer" - najbardziej kanoniczna część serii "X-Com".
(nota bene w przypadku „Wing Commander Saga” obecny właściciel marki (czyli EA) zachował się tak, jak powinien - nie zgłosił sprzeciwu wobec wydania gry. Wie pewnie doskonale, że „WCSaga” może mu tylko pomóc w razie, gdyby kiedyś zdecydował się na kontynuowanie serii)
Jest inne pytanie - jak można nie recenzować gry, która jest w tej chwili jednym z kilku najlepszych przedstawicieli swojego gatunku (a ostatni tytuł, który może z nią w tym zakresie konkurować, wyszedł około dekadę temu)?
A więc - gdzie trąby, fanfary, bębny i recenzje na wszystkich GameSpotach i IGNach tego świata?
Pro forma: „Wing Commander Saga” to dostępna za darmo gra oparta na mocno podrasowanym silniku „Freespace 2?. To najlepszy symulator kosmiczny ostatnich lat (nie tylko na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”), ze świetnie skonstruowanymi misjami, porządną fabułą, grafiką, która bywa piękna, a przeważnie nie kole w oczy. Bitwy czasem kolosalne. Walka - bardziej „Freespace” niż „Wing Commander”, ale to w końcu nic złego, bo nic lepszego od „Freespace” (poza „Tie Fighterem”) ludzkość jeszcze nie wymyśliła. Okropne cut-scenki. Brak znanych z „Wing Commanderów” rozmów pomiędzy walkami - trochę ich brakuje, ale pewnie dziko windowałyby koszty produkcji. Nadrabia rozgadanymi misjami, ale i tak postaci dużo bardziej bezbarwne niż kiedyś. Czasem łapie za serce. Muzyka i udźwiękowienie - pierwsza klasa. Długość - piękne, satysfakcjonujące 50 misji.
4/5, albo, jak kto woli, 8/10. Życzę smacznego. Ściągamy - stąd. Na zachętę - zwiastun.
To oczywiście o wiele za krótka recenzja na niszowym blogu, więc się nie liczy.
Paweł Schreiber, JawneSny.pl
Tekst oryginalnie ukazał się na stronie JawneSny.pl