Nioh-olerka - przez weekend zakochałem się w grze
I przy okazji notka z najgorszym żartem słownym w tym roku. Ale nie mogłem się powstrzymać. Bo i "choler" przez ten weekend było sporo.
23.01.2017 10:30
Plan na mijający weekend był prosty - ładowanie bateryjek przy meczach Premier League, trochę strachu w Resident Evill i usypianie przy snookerowym mastersie. Zamiast tego były dwa dni grania w betę Nioh. Bo skoro to ostatnia szansa, by zdobyć przedmiot za zasieczenie Ogrzycy, to trzeba było przysiąść na poważniej. W sobotę siadałem jak do Soulsów, w niedzielę wstawałem jak od nowego Ninja Gaiden. A to w moim słowniku pochwała z absolutnego topu.
Ale odbiegam od tematu. Dekadę temu nie było chyba gry owianej na konsolowym usenecie większym kultem niż Ninja Gaiden na pierwszego Xboksa.
Inne gry się przechodziło, tę trzeba było pokonać. A wielu, z tych którzy postanowili wejść w skórę Ryu, wracało na grupę z niesamowitymi opowieściami. Nieco z innego świata, bo przecież "true" gamerzy grali na PS2, w Xboksie widząc ułomnego peceta. Dało się przeżyć, że Splinter Cell na sprzęcie Microsoftu wyglądał ładniej, niż na PS2. Ale Ninja Gaiden na konsoli Sony nie było. Więc, zafascynowany całą otoczką... wymieniłem się z kumplem - PS2 za Xboksa z wgranym NG.
Ninja Gaiden Black - Intro Gameplay Cinematic for Original Xbox
Ucałowałem pierścień Gatesa, zdradziłem Sony, ale zagrać musiałem. Ba, musiałem Ninja Gaiden pokonać i to jeszcze na tym śmiesznym "balonie", który przecież miał nie mieć startu do poczciwego Dual Shocka, a ostatecznie okazał się najwygodniejszym padem, jaki trzymały moje łapy do premiery Xboksa 360. A może i w ogóle? Miał fantastyczne, miękkie przyciski, co w klejeniu combosów w Ninja Gaiden było cholernie ważne. Ale żeby było zabawniej, bardziej od walk z bossami (bo traumę wypiera się z pamięci) pamiętam fantastyczne uczucie, gdy rytmicznie muskając A, sprawiało się, że Ryu niczym kozacki ninja, którym przecież był, przebiegał po tafli małego jeziorka. Magiczny moment, będący oazą pośród ciskania wściekłych jobów na wszystko i wszystkich sadystów, którzy mieli coś wspólnego z zaprojektowaniem reszty gry.
Ostatecznie Ninja Gaiden pokonałem, choć była to naprawdę długa walka. I jeden z ostatnich momentów, gdy potrafiły mi się zdarzyć dni, gdy poza grą nie widziałem świata. Mając wtedy pewnie okolice dwudziestki na karku, straciłem zainteresowanie światem uciech czy studiami. MUSIAŁEM.PRZEJŚĆ.GRĘ.
"Tracąc" weekend na betę Nioh, poczułem w sobie bardzo podobny ogień. Zajaranie mimo wszystko nieosiągalne w moim przypadku dla Dark Souls czy Bloodborne'a. Wpakowałem w serię od From wiele godzin, ale ostatecznie zawsze czegoś mi brakowało. Niekoniecznie w samych grach. Może to mi brakowało skilla, by wyciskać z nich jeszcze więcej. Nioh na pierwszy rzut oka wygląda jak skóra zdjęta z Soulsów, z dokładnością do wyglądu niektórych animacji. Ale gdy spadając na szeregowego pechowca, licząc na łatwego killa, w zamian otrzymałem trzy sztychy w ułamku sekundy, poczułem, że coś tu jest nie tak. Cudownie nie tak.
Potem zauważyłem, ile skilli jest tu do odblokowania i jak niektóre z nich - jestem turtlerem, więc doceniam głównie opcje dotyczące gardy - rozbudowują podstawowe mechaniki. Jak bardzo poszczególne postawy różnią się między sobą (porównajcie unik w niskiej i wysokiej) i dlaczego trzeba ogarnąć płynne przełączanie się między nimi (R1 + przycisk to jednak IMO ciut kulawy pomysł). No i Ki Pulse. Rzecz, o której po tutorialu zupełnie zapomniałem, a o której pamiętać trzeba. Tak, jak w Bloodborne można było odzyskać nieco żyćka, oddając wrogowi szybko ciosem, tak tu po każdym ciosie, combosie czy uniku (to trzeba wykupić) można odzyskać część Ki - tutejszej staminy.
仁王 Nioh LCT: Yokai Must Die!
Znakomicie walczy mi się w Niohu, a system rozwoju broni i postaci łatwo zachęcał mnie do eksperymentowania ze wszystkim co znalazłem. Nie ukrywam też, że różnokolorowy loot był równie znakomitą motywacją do łażenia w te i nazad, zanim rozgryzłem chyba wszystko co było do rozgryzienia w dostępnej misji i ruszyłem na Ogrzycę. Kapitalnym pomysłem jest przyzywanie demonów poległych wojowników, z których można zebrać nieliche przedmioty - czy odważę się nazwać te krwawe groby nową formą skrzyń z lootem? Chyba się odważę. Tak samo jak nazwę moment powrotu do misji w jej mroczniejszej wersji moim pierwszym klęknięciem przed grą na kolana w 2017 roku. Spodziewałem się tych samych ale dopakowanych wrogów. Dostałem wizytę w piekle. A walka z samurajem? P-o-e-z-j-a.
A przy tym wszystkim jest też w Niohu coś, czego Soulsbornom brakuje. Stoi, że tak powiem "frontem do klienta". Gra jest czytelna, jej elementy jasno opisane - większości towarzyszy krótki filmowy poradnik. Rozumiem, że dla weteranów szukanie każdego rozwiązania na forach dla społeczności jest częścią magii gier From. I liczę na to, że Nioh również będzie miał kilka tajemnic. Ale nie mogę nie pochwalić go za tę pewną przystępność, która będzie ważna dla nowych graczy. Dla wielu okazując się zresztą pułapką, gdy tak naprawdę przyjdzie co do czego...
Najpierw miało być 140 znaków na Twitterze. Potem notka na bloga, gdzie zresztą ten wpis później wyląduje, ale chyba pękłbym, gdybym nie wrzucił tego listu miłosnego na główną. Bo - i to bardzo ważne - nie traktujcie powyższego jako nawet namiastki recenzji. To czyste emocje, po spędzeniu przed konsolą jednego z najciekawszych weekendów od dawna. Z grą, na którą wcześniej ostrożnie czekałem, a teraz jaram się nią niemożebnie. A im bardziej czekam, tym też bardziej się boję, że jednak coś tam będzie złe. Że Team Ninja zbudowało świetną fasadę, ale gdzieś jest feler. Może technikalia? Na moim PS4 Noob gra w trybie rzekomego zablokowania na 30fps była niegrywalna, bo tych klatek nie trzymała. Świetnie grało mi się z rozdzielczością obniżoną do 720p, ale popatrzyłem potem na złapane obrazki i aż się przestraszyłem... Ale jeśli nic się nie zawali, jest szansa, że swoją grę roku mogę poznać już na jego początku.
Oszalałem, czy Nioh naprawdę zapowiada się mega?
Maciej Kowalik