Nieznane oblicze Korei Północnej - gry wideo i hakerzy
Jak powszechnie wiadomo, 29-letni dyktator Kim Dżong Un uwielbia gry komputerowe.
Korea Północna nie kojarzy nam się z hakerami i cyberwojną. A to błąd, bo kraj ten, mimo iż ubogi i mający problemy nawet nie tyle z powszechnym dostępem do internetu, co elektrycznością, inwestuje i zbroi swoją armię hakerów. Jak czytamy w Gazecie wyborczej - "w czerwcu Kim Heung-kwang poinformował, że Północ zwiększyła liczbę cyberżołnierzy z 500 do 3 tys. Hakerską jednostkę 121 włączono do Biura Ogólnego Rozpoznania, najważniejszej agencji wywiadu."
Skąd ten pomysł? Wiadomo, że w bezpośredniej konfrontacji (odejmując na chwilę wojnę nuklearną) Korea Północna ma mniejsze szanse z powodu stanu swojej ekonomii i technologicznego zaawansowania. Cyberwojna to zmienia. A co więcej - można prowadzić działania zaczepne z ukrycia, które nie oznaczają od razu otwartego konfliktu.
O sposobach rekrutacji, szkoleniach i atak północnokoreańskich hakerów przeczytacie więcej w Wyborczej. Mnie zaintrygował jeden fragment:
Dla porządku warto odnotować, że bywają też ataki z czysto merkantylnych pobudek. "New York Times" opisał, jak północnokoreańscy hakerzy włamują się na konta graczy z Południa i wykradają wirtualną walutę lub przedmioty, które potem sprzedają na aukcjach za realne pieniądze. W ciągu dwóch lat reżim miał tak zarobić ponad 6 mln dol. Czyli - sorry Winnetou, business is business. Pieniądze się same nie zarobią, a ideolo się jakoś do tego dorobi.
[via Wyborcza.pl, fot. Kim Jong Un Looking]
Piotr Gnyp