Niewyjaśniona tragedia z lat 50., Ural, ZSRR, tajemnicze siły. Kholat może być kolejnym hitem rodem z Polski
Już chyba wszyscy wiedzą, że Polska grami stoi. I to nie tylko tymi wysokobudżetowymi, Wiedźminem czy Dying Light. Nie brakuje też niezależnych twórców, pełnych ambicji i świeżych pomysłów. Jednym z lepszych przykładów jest IMGN.PRO, studio rodem z Bielska-Białej, które już w przyszłym miesiącu wyda swoją debiutancką produkcję - Kholat. Miałem okazję spędzić przy niej trochę czasu - i jestem zachwycony.
10.03.2015 | aktual.: 07.01.2016 15:45
Przygotowania To prawdziwa historia: w nocy z 1 na 2 lutego 1959 roku na wschodnim stoku góry Chołatczachl w Uralu doszło do tragedii. Śmierć poniosło dziewięcioro uczestników studenckiej wyprawy narciarskiej, której celem był szczyt Otorten. Nikomu nie brakowało doświadczenia ani sprzętu i do dziś nie wiadomo, co dokładnie się stało. Ekspedycja ratunkowa znalazła rozcięte od środka namioty i półnagie ciała pięciu uczestników wyprawy, którzy prawdopodobnie uciekali przed czymś w panice i zmarli wskutek wyziębienia. Dopiero w maju odnaleziono pozostałą czwórkę. Tym razem zwłoki miały poważne obrażenia, podobne do tych, które powstają wskutek... zderzenia człowieka z ciężarówką. Jednej z uczestniczek, Ludmile Dubininie, brakowało także części twarzy oraz języka.
fot. Poly; zrzut ekranu wykonany podczas ogrywania dema
Tragedia nigdy nie została wyjaśniona. Czy spowodowały ją dzikie zwierzęta? Lawina? Atak żyjących w górach Mansów? Eksperymenty wojskowe Związku Radzieckiego? A może jeszcze coś gorszego? Tego prawdopodobnie już nigdy się nie dowiemy. Ale to właśnie z tym tematem mierzy się bielskie studio IMGN.PRO w swojej debiutanckiej produkcji. I wychodzi z tego, przynajmniej sądząc po demie, w jakie dane mi było zagrać, obronną ręką.
Wyprawa Z Kholat nie polubią się ci, którzy oczekują od gier dynamicznej akcji. To przedstawiciel jeszcze całkiem świeżego gatunku, który z braku laku nazwać można "symulatorem chodzenia". Podstawą zabawy jest tu eksploracja (sporego!) terenu, a celem odnalezienie dziewięciu notatek, które powinny przynajmniej częściowo wyjaśnić, co stało się ze studencką wyprawą (nie brakuje też notatek opcjonalnych). Gracz sam decyduje, w którą stronę pójdzie. Zaraz po samouczku wybiera jedną z dziewięciu dróg, a gra przestaje dawać mu jakiekolwiek podpowiedzi.
fot. Poly; zrzut ekranu wykonany podczas ogrywania dema
Może zabrzmi to dziwnie, ale jest w Kholat coś z Dark Souls. Nie system walki, oczywiście, ale siatka mniej lub bardziej poukrywanych przejść - to labirynt, w którym naprawdę niełatwo się odnaleźć. Noc, wszędzie pełno śniegu i skał - graficznie Kholat niczego nie brakuje, ale sama stylistyka i świadoma decyzja twórców powoduje, że wszystko wygląda dość podobnie, a wśród górskich ścieżek niezwykle łatwo się zgubić. I absolutnie nie jest to wadą. Przemierzanie kolejnych przejść, korytarzy czy jaskiń wciąga; a każdy moment, w którym odkrywa się, że już się w danym miejscu było, że wie się, gdzie się właściwie jest, to chwila niebywałej satysfakcji.
Tym bardziej, że autorzy bardzo oryginalnie podeszli do mapy. Ta, owszem, jest obecna, ale nie pokazuje aktualnej pozycji gracza. Zamiast tego należy zaznajomić i polubić się z kompasem oraz współrzędnymi geograficznymi. Bez nich daleko zajść się zwyczajnie nie da. Drobnym ułatwieniem jest jedynie system szybkiej podróży, ale korzystanie z niego jest mocno ograniczone - przenosić można się pomiędzy nielicznymi ogniskami. Ma to sens, bo teren, na którym rozgrywa się Kholat jest bardzo rozległy i zmuszanie gracza do wielokrotnego przemierzania go wzdłuż i wszerz byłoby jednak przesadą.
fot. Poly; zrzut ekranu wykonany podczas ogrywania dema
Dopiero po jakiejś godzinie spędzonej z grą zdałem sobie sprawę z faktu, że... nie ma w niej żadnych zagadek. I być ich nie musi, bo tutaj wszystko jest jedną wielką łamigłówką. To labirynt, którego ogarnięcie wymaga orientacji w terenie, dobrej pamięci i tęgiej głowy.
Nieprzewidziane trudności Ale to jeszcze nie wszystko, co Kholat ma do zaoferowania. Nie będzie chyba wielkim spoilerem, jeśli zdradzę, że w grze spotykamy... zjawy. Niektóre z nich wydają się niegroźne, a chwilami wręcz pomocne. Dość często natrafia się jednak na takie (a może taką?), których samo dotknięcie oznacza natychmiastową śmierć i powrót do poprzedniego punktu kontrolnego (tj. do ostatniej odnalezionej notatki). Przypominają przy tym trochę Obcego z Alien: Isolation - wydają się kierować własną inteligencją, a nie ślepo podążać za poleceniami wyznaczonymi przez ustalone skrypty. Podczas dema wielokrotnie uciekałem przed nimi w popłochu, nerwowo oglądając się za siebie i starając się nie przemęczyć zbytnio sterowanej postaci. Kryłem się za skałami i wypatrywałem ich oczu w oświetlonym jedynie blaskiem księżyca lesie. Wiedziałem, że w jakiś sposób upiory związane są z tajemniczą, pomarańczową mgłą - gdy ta ni stąd, ni zowąd zaczynała się skądś sączyć, wiedziałem, że albo dam radę uciec, albo czeka mnie koniec...
fot. Poly; zrzut ekranu wykonany podczas ogrywania dema
Więcej nie zdradzę, bo choć w demie było co najmniej kilka znakomitych momentów, które mógłbym bardziej szczegółowo opisać, to nie chce nikomu psuć zabawy, opisując je. Gdy będziecie grać w pełną wersję, zwróćcie uwagę na tajemniczy, okultystyczny tron czy samotne drzewo. I choć pewnie jak ja przebiegniecie w panice przez spalony las, to wiedzcie, że warto wrócić się do niego i dokładnie rozejrzeć...
Jednym z największych zwycięstw Kholat jest fakt, że gra nie jest łatwa. Do gier eksploracyjnych przylgnęła chyba łatka produkcji, które "przechodzą się same". Tutaj jest zdecydowanie inaczej. Unikanie zjaw nie jest łatwe, a uwagę trzeba zwracać także na lawiny, wąskie górskie ścieżki czy rozpadliny. Ginie się często, a zaciąć się też łatwo, gdy nie do końca wie się, w którą stronę powinno się teraz pójść i gdzie się już właściwie było. Bardzo cenię gry, które zmuszają mnie do robienia notatek, przenosząc niejako zabawę z monitora na kartkę papieru - a to właśnie jedna z takich gier.
Powrót? Ciężko nie dać się zauroczyć atmosferze Kholat. Kto był kiedyś nocą w lesie - szczególnie w górach, a już szczególnie w środku zimy - ten wie, że ten sam z siebie potrafi być wystarczająco przerażający. Tu mamy jeszcze ponadnaturalne zjawiska i pojawiające się co chwilę zjawy (demony?). Klimat potęguje świetnie udźwiękowienie - wycie wilków, lód trzeszczący pod stopami, odgłosy spadających lawin, krople wody w jaskini, wiatr buszujący po pustej przestrzeni... To zdecydowanie jedna z tych produkcji, w które warto będzie grać w słuchawkach, najlepiej przy zgaszonym świetle. Tym bardziej, że do świetnego udźwiękowienia dochodzi jeszcze fenomenalna oprawa muzyczna, która balansuje gdzieś między mrocznym, elektronicznym ambientem, a gitarowym post-rockiem.
fot. Poly; zrzut ekranu wykonany podczas ogrywania dema
Przyznam szczerze, że nie obiecywałem sobie po wyprawie do Bielska-Białej specjalnie wiele. I przyznaję, że zostałem przyjemnie zaskoczony. Zobaczyłem grę ambitną i świeżą, pozbawioną kompleksów, a jednocześnie bardzo świadomą swoich ograniczeń, która nie próbuje być czymś więcej, niż jest. Jeśli do kwietniowej premiery twórcom uda się pozbyć błędów, które w demie pojawiały się jeszcze tu i tam, to Kholat może być kolejnym polskim hitem. Nie trafi oczywiście do każdego, to w sumie produkcja dla dość specyficznego, bardziej wymagającego odbiorcy, ale w swojej klasie może wręcz wytyczać nowe szlaki. Trzymam kciuki.
Tomasz Kutera