Nier: Automata - recenzja. Homo sum?
Nic, co platynowe, nie jest mi obce.
20.03.2017 15:27
Obrodziło nam ostatnio w erpegowych specjalistów, którzy bronią oryginalnego Niera. Nie wątpię, że część z nich rzeczywiście przez siedem lat zdążyła nadrobić perełkę charyzmatycznego Yoko Taro. Sam też w końcu nadrabiałem. Ale dla ilu kontakt z domniemanym geniuszem Gestalt był niekompletny? Wprost - oglądając grę w Internecie, przymyka się oko na techniczne niedoskonałości. A tych było jednak sporo. Odczuwalnie sporo. To nie przypadek, że produkcja sprzedała się tak sobie, a recenzenci nie rozgryźli fabularnego labiryntu. Kontynuacja, której zatwierdzenie świadczy o odważnej zmianie polityki w Square Enix, nie powstawała tylko, by zadowolić fanatyków - oni tego cyrku nie spłacą - lecz by przekonać do osobliwej twórczości Japończyka zupełnie nowe grono. Ważne, byśmy o tym pamiętali.
Wśród wielu problemów Niera - przedpotopowej oprawy graficznej czy nieludzkiej ilości backtrackingu - najczęściej wskazuje się płyciutki system walki. Bo gra miała zakusy na takiego a la slashera. Jak rzeczony system ulepszyć? Zatrudnijmy absolutnych mistrzów gier akcji, a co tam. Stąd zaraz po włączeniu Automaty przywita Was logo Platinum Games. Studia, które w sumie od kilku lat tylko coraz mocniej upadało, dopiero co otrzepującego się z fiaska anulowanego Scalebounda. Szczęśliwie, zamiast utrzymania znośnego poziomu Transformers: Devastation (Żółwie Ninja łaskawie przemilczę), nareszcie udało im się powrócić gdzieś między Metal Gear Rising a drugą Bayonettę. Czyli do formy, dzięki której zapisali się na coraz mniejszej liście wartych uwagi developerów z Japonii.
Walki są solidne, po prostu. Balet z różnymi mieczami, włóczniami czy katanami, jakie układamy w zestawy wedle własnej woli, ogląda się z wypiekami na policzkach (zwłaszcza że często bezwstydnie obnaża bieliznę bohaterki). Brakuje nieco głębi Devil May Cry, jakichś skomplikowanych kombinacji klawiszy, których należy się uczyć, ale nie ma też oceniaczki stylu. To sygnał, iż ważniejsza jest efektywność. W regularnym zalewie przeciwników - ale naprawdę "zalewie", gdyż czasem nie będziecie widzieć swojego bohatera i łupać "na czuja" lub słuch - batalia przypomina grę rytmiczną. W 80% przypadków sukces zależy od ogarniania uników. Te, standardowo dla produkcji Platynowych, umożliwią spektakularną kontrę. Zapomnijcie o dostojności i przemyślanej strategii. Liczy się refleks oraz jedność z padem (pecetowcy wiedzą, że bez niego ani rusz?). Tak, nawet na "normalu".Pewnym miksem jest pozostałość po oryginalnym Nierze, latający przy Was robocik Pod. Służy jako broń palna (na początku tylko wersja z karabinem maszynowym, ale mniej pospieszni zostaną wynagrodzeni) oraz schowek na wszelkie akcje specjalne, typu "magiczny młot dewastujący grupkę złowrogiego żelastwa". Potrzeba trochę wprawy, by wprowadzić Poda na stałe w chaos batalii, często uchwytu na skraju połamania kontrolera, ale satysfakcja jest ogromna. Gdy do pokoju wszedł współlokator, patrząc niepewnie to na błyskający telewizor, to na moje ręce, przyznając, iż nie ma pojęcia, jak ja się w tym orientuję, zrozumiałem - Platinum Games odwaliło kawał dobrej roboty.Wątek strzelania laserkami pociągnięto także w fajnym kierunku zapożyczeń z gatunku bullet hell. Podobnie jak siedem lat temu, kamera często skacze w określone pozycje. Skoro nagle akcję obserwujemy od boku lub z lotu ptaka, a przeciwnicy i tak wypluwają w naszym kierunku morze pstrokatych pocisków, dlaczego by nie pobawić się w poważniejszą wariację Geometry Wars? Jest mnóstwo takich sekwencji, wykonane zostały sprawnie, mają także sens z punktu widzenia scenariusza. Toteż złego słowa nie napiszę.Ach, jeszcze jedno. Wyznacznikiem developera są również ogromni, masakrujący mózg bossowie, z których każdy mógłby być Tym Ostatnim, co wieńczy inną produkcję. No to Automata nie mogła pozostać z tyłu. Gdy raz ujrzycie, jak wygląda połączenie zwyczajów Platynowych z psychodelicznym stylem Yoko Taro i (przede wszystkim!) utworami ekipy Kieiichiego Okabe, będziecie mieli trudności z trzeźwą oceną "normalnej" gry. Chciałoby się, żeby ta pompa nigdy nie zwalniała. Pamiętajcie jednak, że finalnie Nier jest tytułem erpegopodobnym, a nie kilkugodzinnym boss rushem. Potrzebuje oddechów. To dzięki nim zapamiętacie potem każdą majestatyczną sekwencję.Przy Automacie zostaniecie dłużej przede wszystkim dla historii. Choć drugi Nier z początku wydaje się rozkładać typowy dramacik science-fiction, w którym ludzkość, wygnana przez obcą rasę i atak morderczych maszyn na Księżyc, tworzy armię bojowych androidów, iluzja prędko wybucha w powietrze. Prawdopodobnie wszystkie przewidywania, jakie będziecie mieli przez pierwsze godziny, okażą się błędne. Nawet jeśli nie stronicie od japońszczyzny, a widok ultraseksownego androida biegającego w szpilkach po pustyni Was w ogóle nie zaskakuje. Ubiór bohaterów nie jest, rzecz jasna, najdziwniejszą rzeczą, jaką zobaczycie w Automacie. Nieco enigmatycznie uspokoję, że to, co "dziwne", wcale nie będzie odpychające dla zachodniego odbiorcy. To "dziwne", które zdecydowanie uwielbiamy w wyraźnych opowieściach, takie pozostające pod skórą jeszcze tygodnie po zakończeniu zabawy.
Fani twórczości Yoko Taro wiedzą, co mam na myśli. Jeszcze-nie-fanów wolałbym, w przeciwieństwie do wielu innych autorów na świecie, uchronić przed bombardowaniem spoilero-pocisków. Zdecydowanie zasługujecie, by w Niera wejść w trybie pełnej nieświadomości. Nie musicie znać oryginału - czy w ogóle kojarzyć serii Drakengard - choć ta wiedza oczywiście zwiększy całe doznanie, ułatwi nieco ułożenie kilku ostatnich elementów układanki. Scenariusz tak czy inaczej stanowi gigantyczną zagadkę. Jeżeli po ukończeniu zabawy (standardowo piętnaście godzin - sprawdzaliśmy z Maciem) poczujecie chęć interpretacji, wytłumaczenia motywów większości postaci lub powodów oglądanych na ekranie, maksymalnie surrealistycznych wydarzeń, gra udostępni Wam wszelkie niezbędne narzędzia. W zamian poprosi wyłącznie o odrobinę cierpliwości. Myśleliście, że atrakcyjna 2B to jedyna bohaterka całego dramatu?Długo się zastanawiałem, czy ten reżyser jest w moich oczach geniuszem - po raz pierwszy miałbym okazję to napisać w większym tekście. Czy chciałbym wymieniać go jednym tchem z tymi kilkoma nazwiskami, jakie służą mi od czasu do czasu w dyskusji na temat prawdziwej sztuki w grach wideo. Twórczość Taro jest ekstremalnie ludzka. Pod każdym płaszczem (na przykład epickiego sci-fi z wojnami robotów) konstruuje namacalną mozaikę najstarszych toposów literatury. Nie tylko pokazuje odbiorcy swoją historię. On swoją historią gwałci umysł odbiorcy. To niezwykle istotne: jeśli planujecie prawdziwie zmierzyć się z Automatą (podwajamy te piętnaście godzin), bądźcie gotowi. Androidy śnią o elektrycznych owcach, lecz gdy się budzą, ich emocjonalność jest prawdziwie organiczna. Nie wiem, czy którekolwiek medium mogłoby przedstawić tę fabułę lepiej niż nasze.Trudno Wam połączyć te dwa światy: slasher godny łatki Platinum Games oraz jedna z najmocniejszych historii obecnej generacji? Trzyma je w kupie tradycyjnie erpegowa powłoczka. Połowicznie otwarty świat z kilkoma większymi lokacjami do eksploracji, zbieractwo, naciągane zadania poboczne. Struktura w równym stopniu służąca uwypukleniu tego, co naprawdę istotne, jak zatrzymująca wyobraźnię Yoko Taro w normalnych, zjadliwych konwencjach. Nie spodziewajcie się, że ponadprogramowe przemierzanie upadłego świata kiedykolwiek Was pochłonie. Ale zdecydowanie jest w co ręce włożyć. Fanem wędkowania już raczej nie będę, za to z wielką przyjemnością poszerzałem podstawowy arsenał i umiejętności mojej androide fatale.To drugie jest szczególnie zmyślne. Za górę pieniążków można wykupić sobie dodatkowe gigabajty w bebechach protagonistki. A potem wszczepiać przeróżne modyfikacje. Zwiększenie siły lub defensywy, autoregeneracja, perki klasyczne czy takie "łamiące" grę - wszystko w postaci czipów. Nawet elementy HUD-a, jak minimapka w rogu ekranu, można sobie ściągnąć, jeżeli potrzebujemy odrobiny wolnego miejsca. Spróbujcie na przykład wyciągnąć z androida wtyczkę z oprogramowaniem. Tylko no... zapiszcie wcześniej. Bo będziecie na mnie złorzeczyć.Zadania poboczne, które są już humorystycznym elementem nierowego folkloru, posłużą Wam tylko do rozszerzenia wiedzy o postaciach dramatu. Bo gameplayowo polegać będą na ubiciu kilku maszyn (jak gdybym nie miał tego wystarczająco w głównej ścieżce), zebraniu jakichś materiałów, znalezieniu kogoś lub czegoś w oddalonym punkcie mapy. Dzięki szybkiej podróży nie męczą już tak bardzo, więc wyobrażam sobie, by na nich skupić ze dwie sesje. Ale osobiście, zgodnie z uczeniami fanów uniwersum, ograniczałem się tylko do tych, które rzeczywiście jakoś mnie interesowały. Biegania po swoich śladach będzie sporo już podczas oficjalnego scenariusza. Choć lokacje do intrygujących nie należą, odczuwałem autentyczny smutek, gdy wiedziałem, że którąś z nich przebiegam po raz ostatni - lecz to już zasługa reżysera.Gdy wtem wtrąca się Maciu: 15 godzin i pierwsza kampania pękła. To mój debiut w serii, ale na pewno będę grał dalej. Choć żałuję, że system walki stawia efektowność ponad treść, na normalu sztuką jest zginąć, a gra wygląda jak wygląda, to zachęcam każdego do odpalenia Automaty. Znajdziecie tu to pierwotne jaranko grami, które kiedyś potrafiły przecież NAPRAWDĘ zaskakiwać. To rollecoaster, jakiemu zdarza się wjechać na wysokości, z których przykro patrzy się na codzienną odtwórczość branży. Nie dał mi odpocząć od gier nawet w trakcie urlopu.
A finalne oblicze Automaty kryje się gdzieś pomiędzy tym wszystkim powyżej. Między nieciekawym otwartym światem (spróbujcie, jak ja, zagrać od razu po Breath of the Wild), mieszaniną pomysłów odtwórczych oraz inspirujących, strzelanką "na dwie gały", MGR-owym stylem walki, bayonettowym przepychem, niesamowitą historią, szalenie odważnymi, kontrowersyjnymi wyborami narracyjnymi, filozoficzną opowiastką o prawdziwej definicji ludzkości i brakiem poszanowania dla czwartej ściany. Czasem zastanawiam się, o ile łatwiej byłoby mi oceniać niektóre pozycje, gdybym tego nie robił "zawodowo". Ale nawet przy wymogu patrzenia na grę "jako grę przede wszystkim" potrafię z czystym sumieniem napisać, że...Nier: Automata jest wyjątkowy. Jeżeli coś sprawia, że nie potrafisz go pokochać (a będą takie rzeczy - choćby dławiąca się animacja na "starym" PS4, jeśli aspekty techniczne są dla Ciebie istotne), z każdą następną godziną odwdzięcza się coraz mocniej. Japońszczyzna dla przeciwników japońszczyzny? Slasher z narracyjną duszą? RPG, które na nowo udowadnia potęgę fabuły? Jedno z niewielu dzieł sztuki w kategorii "meta"? Czy zwyczajnie godna kontynuacja pominiętej perełki? Wybierz swoją własną odpowiedź. Wszystkie mogą być poprawne.
Zabawne. Nie mogę ocenić na maksa, ale jestem pewny, że zapamiętam na lata. Ludzkie nawet.
Adam Piechota
PS: to pierwsza pełnoprawna gra, którą udało mi się splatynować przed napisaniem recenzji <mrugnięcie oka>