Nie płaczcie diabełki, Devil May Cry WYMIATA
Powiem szczerze: nie jestem jakimś szczególnym fanem serii Devil May Cry. Grałem troszkę, pamiętam niewiele. Może jednak zostanę nim przy okazji najnowszej odsłony serii. Zapowiada się ojej-ojej-ojej-jak-znakomicie!
07.06.2012 | aktual.: 15.01.2016 15:42
Co jest najważniejsze w slasherach? To proste: mechanika walki. Nie będę owijał w bawełnę: w DMC jest ona po prostu ZNAKOMITA. Atakujesz grupę przeciwników, więc jednego wyrzucasz w powietrze, drugiemu zadajesz kilka ciosów, pierwszego utrzymujesz w powietrzu serią z pistoletu, zadajesz ciosy trzeciemu, wyskakujesz do pierwszego, zadajesz mu ciosy w powietrzu, atakujesz innych lądując, wyrzucasz kolejnego w powietrze, zaczynasz kolejny atak... I tak w nieskończoność. Łączenie ciosów wchodzi w tej grze tak łatwo, jest tak przyjemne, tak satysfakcjonujące, tak "mięsiste", że kilkunastominutowe demo prezentowane na E3 przeszedłem dwa razy. Dla przyjemności.
To też zaleta tego, jak bardzo ten system jest rozbudowany. Rozmaitych kombinacji jest mnóstwo i absolutnie wszystkie potrzebne są do skutecznego atakowania przeciwników. Na szczęście są też sensownie rozmieszczone na padzie - nikt nie każe tutaj naciskać ośmiu przycisków naraz, żeby coś zrobić. Jest intuicyjnie - to zaleta.
Spokojni mogą być też ci, którzy spodziewają się, że nowa odsłona DMC będzie zbyt prosta. Demo składało się z dwóch etapów - w pierwszym walczyło się z grupami przeciwników i skakało po platformach, w drugim walczyło z bossem. Pierwszy nie był bardzo trudny, ale drugi... Tak. Bardzo. Bardzo. Bardzo. Trudny. Bez opanowania do perfekcji mechaniki odskoku i płynnego wykonywania kombinacji ciosów nie było szans, by go pokonać. Mi się, przyznam szczerze, nie udało. Odwdzieczę się po premierze.
Zachwyciło mnie też Devil May Cry swoim designem. Tak jak wspomniałem, nie jestem fanem serii, nigdy nie raziła mnie więc zmiana wizerunku głównego bohatera. Po zobaczeniu go w akcji jestem przekonany, że gracze (przynajmniej ci, którzy nie obruszają się na jakiekolwiek innowacje) Dantego pokochają. Jest bucowaty, aż zbyt pewny siebie, wulgarny, a w stosunku do swojej towarzyszki w grze zachowuje się co najmniej wyzywająco. Zniszczył mnie, swoją drogą, fragment dialogu ze wspomnianym wyżej bossem (o nim za chwilę). Wyglądał mniej więcej tak:
- Fuck you - powiedział Dante. - Fuck you! - odparł boss. - Fuck you!!! - zripostował Dante.
Choć, OK, zdaje sobie sprawę, że nie każdego będzie to śmieszyć.
Sam boss, swoją sprawą, też był niesamowicie zaprojektowany. Tak obrzydliwego, nieprzyjemnego robala nie widziałem chyba jeszcze nigdy. Pierwszy etap w demie też zachwycał. Dante był w nim atakowany przez całe, hm, miasto. Budynki próbowały go zmiażdżyć, chodniki rozstępowały, by wciągnąć w przepaść, a wszystko było tak "demonicznie obślizgłe", że aż fascynujące.
Wszystko w zaprezentowanym demie "grało". Demonicznie wysokie tempo. Świetnie wyreżyserowane scenki przerywnikowe. Gra głosem aktorów. Dialogi. Fenomenalna, cholernie satysfakcjonująca mechanika walki. Porządne elementy platformowe, których, na szczęście, nie było za dużo, dokładnie tyle, by nie znudzić graczy.
Jasne, jest parę rzeczy, do których można się przyczepić i są to spore zarzuty - praca kamery jest po prostu słaba, podczas walk gra często pokazuje np. głowę Dantego zamiast przeciwników. Bohater mógłby też szybciej reagować na komendy, czasami mija króciutka chwila, zanim zareaguje na "polecenie" wydane przyciskami pada. Ale twórcy mają jeszcze sporo czasu, by DMC dopieścić. Daję im kredyt zaufania.
To nie jest gra, w której przeciwników się bije czy tłucze. Ich się NAPIERDALA. Jestem wulgarny? Devil May Cry też jest.
Tomasz Kutera