Nic nie powstrzyma PlayerUnknown's Battlegrounds
Jeszcze na początku wakacji byliśmy w szoku, że produkcja przekroczyła barierę pięciu milionów sprzedanych egzemplarzy. Dziś ten wynik jest już podwojony.
A mówiłem, że jest szansa na łatkę "największego hitu" roku. Wydawać by się mogło, że Battlegrounds nie zaliczy już równie gorącego okresu, co kilka miesięcy po "premierze" w Early Access, gdy battle royale przekroczyło barierę pięciu milionów sprzedanych egzemplarzy. No ale nie od dziś wiadomo, iż lato, wbrew logice, sprzyja wirtualnym szaleństwom. Każdy kolejny rekord PUBG jest dowodem prawdziwego fenomenu, bo przecież gierka ani razu nie zaliczyła obniżki na Steamie. Nadal kosztuje 30 euro. Nadal czekamy na wersję konsolową (przynajmniej ta część nas, która posiada sprzęt Microsoftu). Ale nic nie spowalnia jej dominacji. Po dwóch miesiącach tak zwanego sezonu ogórkowego twórca chwali się... podwojeniem poprzedniego wyniku. Dziesięć milionów sprzedanych kopii.
[ttpost url="https://twitter.com/PLAYERUNKNOWN/status/905083558833860609?ref_src=twsrc%5Etfw&ref_url=http%3A%2F%2Fwww.dualshockers.com%2Fplayerunknowns-battlegrounds-10-million-units-sold%2F"]
Czy jakaś "normalna" gra w tym roku mogłaby powtórzyć ten wynik? Może Call of Duty: WWII albo Destiny 2, gdyby podsumować ich wyniki na wszystkich platformach. Ale to pozycje, w których promocje poszło tyle zielonych, że nawet przemysł filmowy rumieni się ze wstydu. Na pewno żaden konsolowy hit na wyłączność, ni Zelda, ni Horizon: Zero Dawn, ni Super Mario Odyssey. Tytuły, jakie będziemy oglądać na szczytach podsumowań roku większości redakcji. Wszystkie w tyle za dużo mniejszą produkcją z wczesnego dostępu. Branża growa nadal potrafi być absolutnie nieprzewidywalna.
Popularność PUBG coraz częściej konkuruje z Dotą 2 czy CS-em. Tytuły od innych niż Valve wydawców zjada na śniadanie. Jej obecny hype pokonuje nawet Fallouta 4 oraz GTA V w okresach premiery. Taką oficjalną "partyjkę" z tegorocznego Gamescomu w pierwszym dniu oglądało ponad pięć milionów osób na platformie PandaTV. Gdy obserwuję branżowego Twittera, zastanawiam się, kiedy zachodni dziennikarze grają do recenzji, widząc regularne wrzutki z pola bitwy. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby niespodziewany hit Brendana Greene'a do końca grudnia złapał w swe szpony następne pięć baniek wirtualnych wojowników.
Byłoby to dobre wytłumaczenie przesunięcia daty "prawdziwej" premiery. Chciałbym, rzecz jasna, wierzyć, iż zobaczymy pełną wersję na pecetach i Xboksie jeszcze w tym roku, jak nam obiecywano kilka miesięcy temu. Ale zegar tyka. A teraz zaczyna się sezon, w którym lepiej dać się wyżyć największym wydawcom.
Adam Piechota