Ni no Kuni II: Revenant Kingdom - recenzja. Sushi polane keczupem
Opowiem wam dziś o grze, w której bohater po kilku godzinach zabawy demaskuje oszusta przy pomocy wydłubanego z nosa gluta...
Gdy wykażecie się tolerancją na szczyptę dziwactwa, Ni no Kuni II w bardzo przystępny sposób oprowadzi was po obcej dla wielu krainie jRPG. Zwłaszcza, że „dwójka” nie wymaga w żaden sposób znajomości pierwowzoru (chociaż wynagradza ją drobnymi nawiązaniami). Z Wrath of the White Witch omawianą tu produkcję studia Level-5 łączy jedynie gatunek, pomysł na osadzoną w równoległej, alternatywnej rzeczywistości historię oraz uczynienie głównym bohaterem dzieciaka.
Platformy: PC, PS4
Producent: Level-5
Wydawca: Bandai Namco
Dystrybutor: Cenega S.A
Wersja PL: Nie
Data premiery: 23.03.2018
Wymagania: Windows 7, Intel Core i7-3770/AMD FX-8350, 8 GB RAM, Nvidia GTX 970, AMD R9, 40 GB HDD
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Graliśmy na PC. Obrazki pochodzą od redakcji.
Poza wymienionymi punktami wspólnymi, jest to kompletnie świeża, a w wielu miejscach wręcz wymyślona na nowo gra. Revenant Kingdom jest lepsze, ładniejsze, bardziej pomysłowe, a przy tym bardzo przyjazne graczom. Także tym, którzy dostają furii na widok wielkich ocząt zdobiących fizys bohaterów wielu japońskich gier.Strawna formuła swoją drogą, ale w kwestii fabuły należy zapomnieć o wcieleniu się w zbawcę najbardziej realistycznego świata w dziejach gier komputerowych. Nowa przygoda wita nas całkiem dosłowną eksplozją atomówki, po której Roland, przywódca USA odkrywa nagle, że jego ciało pokrył baśniowy filtr. Na zastanawianie się czy to tylko skutki choroby popromiennej czy może tak właśnie wygląda ów biblijny „tamten świat” nie ma jednak zbyt wiele czasu, bo już po chwili zaczyna mu wygrażać mała dziewczynka, która podaje się za króla. Ups… i tym właśnie sposobem wkradł nam się do opowieści o Ni no Kuni II dość poważny błąd merytoryczny. Przepraszam.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że pomylić się łatwo, bo Evan Pettiwhisker – główny bohater Revenant Kingdom – choć wyjątkowo zniewieściały, okazuje się być małym chłopcem. Jakby tego było mało, wyposażonym dodatkowo w – powstrzymajmy głupie skojarzenia – koci ogon. Charyzmy i zdolności do skupiania wokół siebie ludzi mu nie brakuje, nawet to nie ratuje go jednak przed katastrofą, która rozgrywa się na chwilę po niespodziewanym zmaterializowaniu się Rolanda w pałacu. Podobnie jak następca Donalda Trumpa, chłopiec traci właśnie kontrolę nad swoim państwem, tyle że w wyniku inwazji… myszy. Takich wielkich i krwiożerczych, więc tronu nie odzyskamy rozkładając pułapki z kawałkiem serca. Zamiast tego Evan postanawia stworzyć nowe królestwo. I to nie byle jakie – każdy ma w nim żyć długo i szczęśliwie.No hej, fani poważnych przygód, nie uciekajcie jeszcze. Choć historia z początku rzeczywiście wydaje się tak infantylna jak sugerują powyższe akapity, gra dość szybko ujawnia swoje drugie oblicze. Ukryte w scenariuszu przesłanie zaczyna wypływać na wierzch już w momencie, gdy zapytany o pomoc Roland odpowiada, że w sumie to może Evanowi troszeczkę pomóc, bo miał już okazję rządzić państwem, chociaż wyszło mu to nienajlepiej. By za wiele tu nie zdradzać, krótka refleksja z gatunku oczywistych – łatwo domyślić się, że spotkanie w tym przedziwnym świecie przez Rolanda akurat drugiego władcy nie jest dziełem przypadku…Ni no Kuni II otrzymało klasyfikację wiekową 12+ i świetnie do niej pasuje. Dzięki mocno umownej przemocy trafi do młodego odbiorcy, a do troszkę bardziej świadomego nieraz puści oczko. Działa to na podobnej zasadzie jak w filmach Pixara, w których prostym gagom towarzyszą teksty, w których tylko starszy widz wychwyci żart.
Obawiam się jednak, że w trafieniu do młodszych może Ni no Kuni II przeszkodzić fakt, że została wydana u nas w kraju wyłącznie po angielsku (no i japońsku, ale bez choćby angielskich napisów mało kto sobie poradzi). Co prawda nie jest to angielszczyzna na poziomie zaawansowania Original Sin 2 czy LA Noire i większość tekstu będzie zrozumiała dla średnio sprawnego językowo odbiorcy. Mimo wszystko jednak zdarzają się tu nawiązania do języka potocznego czy zniekształcona pisownia, mająca podkreślić nietypową wymowę pewnych słów przez konkretne postaci. Ten specyficzny zapis wynika stąd, że w grze udźwiękowiono wyłącznie najważniejsze dialogi i cutsceny, a większość dialogów zmuszeni jesteśmy czytać.Fanów Wiedźmina zawiedzie też zapewne wynikająca z konwencji liniowość. Jak już wspomniałem, gra to przedstawiciel jRPGów, czego wynikiem jest fakt, że w przygodzie Evana jesteśmy głównie widzem. Przez większość czasu podążamy po prostu za narracją, nie mając wpływu na choćby kolejność dialogów. Dla fanów sandboksów będzie to z pewnością poważna wada, ale tak się po prostu mają rzeczy w tym gatunku. Nagrodą za przywiązanie do smyczy jest jednak niesłabnące tempo opowieści, pozbawionej wypełniacza w postaci nieustannego podróżowania tymi samymi ścieżkami po mapie. Nawet podróż do celu misji ma tutaj tempo, bo świat chociaż otwarty, został zrobiony tak, by w trakcie 30 godzin fabuły poznawało się go krok po kroku, idąc jak przez długi i poskręcany korytarz.Jest to zaś świat ogromny, ale też działający inaczej niż w typowym europejskim RPG. Dzieli się on na miejsca ważne fabularnie oraz łączniki pomiędzy nimi. Podczas podróży pomiędzy ważnymi punktami, bohaterów widzimy jako przesuwające się po mapce figurki o nieco karykaturalnej anatomii. Po świecie krążą też symbolizujące przeciwników pionki, strzegące skarbów, czy choćby przejścia. W momencie, gdy natkniemy się na któregoś z nich, kamera na chwilę wędruje za plecy postaci, przenosząc nas na pole walki. Takowe z grubsza odpowiada stylistyce danej okolicy, choć oczywiście nie odwzorowuje dokładnie jej topografii. Warto wspomnieć też, że wszyscy przeciwnicy są widzialni. Drugi rodzaj lokacji to te, w których dzieją się ważne dla fabuły wydarzenia. Dopiero tam rozgrywka przypomina z grubsza to, co znamy z typowego action erpega.Możecie zapomnieć też o pasjonujących przygodach dodatkowych jak szukanie patelni pewnej babci, bo choć Ni no Kuni 2 kusi 175 misjami dodatkowymi, nikt nawet nie próbuje ukrywać, że chodzi w nich o coś więcej, niż bieganie po mapie i oklepywanie przeciwników. Musimy się jednak zrozumieć, nie czynię grze z tego powodu żadnych wyrzutów i nawet jeżeli nie brzmi to pasjonująco, warto spróbować. Fanów gatunku nie muszę o tym przekonywać, ale jak nie mieliście jeszcze przyjemności z grą tego typu, będziecie zadziwieni jak wiele frajdy to wszystko sprawia. Wszystko dlatego, że taka a nie inna rozgrywka wynika ze świadomego planu twórców.W ramach urozmaicenia dostajemy też dwie (z braku lepszego słowa) minigry. Jedna polega na zarządzaniu królestwem, druga to bitwy. Zarządzanie własnym państwem przypomina krzyżówkę Settlersów i podobnego modułu z Phantom Paina. Budujemy domki o różnym przeznaczeniu, tworzymy armię i zbieramy surowce na kolejne budowle – to taki trochę RTS, ale oczywiście w mocno uproszczonej wersji.
Mamy też bitwy, które jednak nie przypominają Total Wara, bo dostosowano je pod sterowanie padem. Poruszamy się po mapie otoczonymi przez naszych żołnierzy bohaterami i przy pomocy bumperów obracamy oddziały wokół bohatera tak, by stworzyły w miarę sensowną formację – siepacze z przodu, łucznicy z tyłu. Do tego przyzywamy posiłki, zarządzamy specjalnymi mocami typu nalot i w zasadzie tyle. Generalnie nie ma się tu nad czym rozwodzić, bo oba moduły pojawiają się w fabule głównie po to, by zasygnalizować graczowi, czym będzie mógł zająć się w przerwie od zwalczania zagrażającego światu zła.W ten sposób przechodzimy do tradycyjnych walk, stanowiących jeden z najjaśniejszych punktów całości. Starcia podano tym razem w tak ekstremalnie przystępnej formie, że ani przez chwilę nie ma się ich dość. Pomimo paru różnic, z łatwością odnajdą się tutaj fani slasherów. Moim pierwszym skojarzeniem była tutaj mechanika walki z Kingdoms of Amalur – i jest to potężny komplement. Sterując bohaterem mamy do dyspozycji dwa rodzaje ataku, z czego jeden pozwala dodatkowo wybijać wrogów w powietrze i niczym w Devil may Cry sprawiać, że będą martwi jeszcze nim spadną z łoskotem na ziemię.Pod prawym bumperem kryje się ponadto broń palna, przy pomocy której możemy posyłać grad pocisków, bądź też jeden, ale za to naładowany specjalną mocą. Liczba wystrzałów zależy oczywiście od posiadanej amunicji, aczkolwiek ta odnawia się dzięki specjalnemu itemkowi, jaki otrzymujemy pod koniec pierwszego rozdziału, jeszcze przed użyciem broni. Przytrzymując prawy trigger uaktywniamy natomiast menu wyboru specjalnych ciosów, pozwalających ranić nieraz całe otaczające nas w danej chwili stado. Jakby jeszcze mało było zróżnicowania, gra pozwala też w każdej chwili przełączać się pomiędzy bohaterami. Rozwiązanie to ma sens taktyczny ze względu na to, że gra przy okazji podmienia bohaterów miejscami. To dobra metoda, by z niemal pustym paskiem życia uciec spod serii ciosów np. minibossa.
Od śmierci ocalą nas też nieraz zbierane w trakcie zabawy Higgledy. Daruję sobie skojarzenia odnośnie ich wyglądu, w każdym razie te sympatyczne skądinąd stworki w zależności od typu potrafią nas podleczyć, przyzwać na chwilę wspomagające nas w walce działo czy też przytrzymać przeciwnika, by przez chwilę łatwiej było prać go po pysku itp.. Możliwości ofensywne mamy zatem spore.Co prawda Revenant Kingdom przez większość czasu jest dziecinnie proste (nie ma opcji zmiany poziomu trudności), ale sytuacje podbramkowe też się zdarzają, a zaprzyjaźnienie się z unikiem to wręcz obowiązek. Wiele zależy tu też od poziomu postaci, który można szybko zwiększać po prostu grindując na mapie świata i rozgrywając milion razy te same walki. Ni no Kuni II jednak, co warte odnotowania, do owego nabijania poziomu specjalnie nie zmusza – sam trochę tylko pogrindowałem na początku i przez długi czas biłem w misjach fabularnych będących parę leveli pode mną przeciwników. By się specjalnie nie męczyć w misjach, wystarczy po prostu nie bawić się w Dishonored i grzecznie oklepać co tam się nawinie w linii prostej do questa.
Uf, rozpisałem się, a nie zdążyłem wspomnieć jeszcze o jednym z najjaśniejszych punktów programu, mianowicie oprawie graficznej. Zachowano tu styl pierwowzoru, kontynuacja jest jednak bardziej zaawansowana technicznie. Obłędnie wyglądają zwłaszcza postaci, pomimo bajkowego wyglądu są to zaskakująco kompletne modele 3D. Równie piękne są wszystkie ważne dla scenariusza lokacje. Trochę zarzutów można mieć wyłącznie do wyglądu wspomnianych obszarów łączących te istotne miejscówki. Widać wtedy, że świat jest pusty, a tekstury nie grzeszą szczegółami. Ogółem jednak Revenant Kingdom i tak może śmiało startować do nagród za najlepszą oprawę graficzną 2018.Sporo miejsca w tej recenzji poświęciłem na opisywanie prawideł rządzących gatunkiem. Musicie mi to wybaczyć, bo Ni no Kuni 2 to świetna okazja do poszerzenia horyzontów dla osób niemających do tej pory styczności z takimi grami. Dla reszty wystarczającą zachętą będzie z pewnością fakt, że to kolejny znakomity przedstawiciel niszowego dość gatunku, do tego rozprawiający się z większością bolączek pierwowzoru. Może nie jest grą wyraźnie większą, ale na pewno bardziej urozmaiconą i przemyślaną. Choć nie wiem, czy utrzyma do grudnia tytuł najlepszej rzeczy jaką ograłem w tym roku, z pewnością zasługuje na dłuższą chwilę uwagi.