Need for Speed - recenzja

Powrót do przeszłości według EA, czyli jak tuningowałem swojego Golfa i stałem się osiedlową ikoną gangu Śląska.

Need for Speed - recenzja
marcindmjqtx

Wybierz swoją stronę Jeżeli lubisz Need for Speed, zazwyczaj albo dobrze wspominasz „stare” hiciory studia Black Box albo preferujesz odsłony ojców i matek Burnouta, wcześniejsze kilka inkarnacji traktując jako ciekawostkę. Trzecia opcja zakłada, że pamiętasz magiczne lata dziewięćdziesiąte oraz odsłony z Szaraka (szacunek!), a do prowadzonej od kilku lat kłótni nie dokładasz swoich pięciu groszy (podwójny!).

Jeżeli poczułbym na szyi zimno ostrza, przyznałbym, iż o wiele lepiej wspominam rebooty Most Wanted i (zwłaszcza!) Hot Pursuit. Nawet jeśli sentymentalny ze mnie chłopak, a gimbusem będąc zagrywałem się w te bardziej udane produkcje Black Box. Kwestia gustu najwyraźniej. Kręciła mnie idea pięknej piaskownicy, Autolog traktowałem jak przepowiednię przyszłości gatunku (całkiem słusznie zresztą). Miałem spore obawy, gdy EA rozszarpało Criterion i na scenę weszło studio Ghost. Rivals okazało się jednak ciekawym, hazardowym eksperymentem z grupy „pokochasz albo znienawidzisz”, przy którym spędziłem stanowczo zbyt dużo czasu.

Ich następny NfS, pierwszy tworzony bez pomocy z zewnątrz, miał nareszcie pogodzić zwaśnione rody. Zapowiadany jako duchowy spadkobierca dylogii Underground, na powrót kumający serię z zaawansowanym tuningiem wizualnym, światem nocnych wyścigów oraz całą kulturą związanego z tym kiczu przy jednoczesnym zachowaniu (i dopicowaniu) technologicznych nowinek trzech poprzednich wcieleń. Zadanie naprawdę karkołomne, może stąd ten rok przerwy. Po drodze zawieruszył się podtytuł i zamiast reboota klasyka od Black Box otrzymaliśmy restart całej marki.

Czytelniku, straciliśmy już wiele czasu, ale kontekst był tutaj potrzebny. Bo Need for Speed miało trochę za duże ambicje.

#cośtamcośtam #furatakaodpicowana #wow Powraca tło fabularne naszych nielegalnych poczynań. Jako milczący mistrz kierownicy wkręcamy się w odgrywaną przez aktorów, wyjątkowo przerysowaną ekipę. Jest wiecznie nabuzowany szczyl z dostępem do konta rodziców, jest prawiący złote myśli outsider, znajdzie się miejsce dla posiadacza najgorszej fryzury roku, jest laska od tuningu i jest atrakcyjna blondyna (siostra-bliźniaczka Penny z „Big Bang Theory”), której w prawdziwym świecie na pewno nie przyszłoby na myśl zostać królową driftów. Przerywniki filmowe nieustannie przeplatają się z dokonaniami gracza, w większości pozbawione są większego sensu, wszyscy przebijają sobie żółwiki, rzucają hasztagami, siorbią nieustannie Monstera, smyrają palcami iPhone'y, udostępniają nagrania i lajkują wzajemnie na tutejszym Fejsiku. Za dziesięć lat będą kolejnym argumentem do wyśmiewania swego pokolenia.

Ostro pompowane „pięć sposobów grania” pozbawione marketingowego żargonu oznacza po prostu pięć niedługich „ścieżek fabularnych” - każda powiązana z jednym członkiem naszej paczki i jego/jej ikoną z rzeczywistego świata motoryzacji (gościnne występy Kena Blocka, Magnusa Walkera oraz innych).

Need for Speed

Można by próbować zaliczać je po kolei, jednak system punktów doświadczenia wymusza raczej podejście „z każdego po trochu”. Liczba pięć, swoją drogą, jest nieco na wyrost, gdyż niektóre wątki kręcą się wokół tych samych lub bardzo podobnych typów wydarzeń - skoro podążając za miśkowatym Manu robię głównie drifty, po co takie same drifty, tylko drużynowe, separować na potrzebę „kampanii” ponętnej Robyn? Żeby przybić kilkanaście dodatkowych żółwików w filmikach?

Powrót ziomalskich klimatów oznacza także długo wyczekiwany powrót tuningu. Tę tańszą połowę dostępnych bryczek możesz odpicować według własnego uznania w przystępnym edytorze. Kozacki spoiler, metaliczny lakier różowej barwy, wymyślna maska, zderzaki rodem ze „Szybkich i wściekłych”, naklejka kota wielkości całych drzwi - osiedlowe ego skacze. Zabrakło tylko kilku niedorzecznych możliwości z Underground 2 (neony, zestaw głośnikowy w bagażniku).

Po raz kolejny tych najbardziej ekskluzywnych samochodów pozbawiono większości modyfikacji, więc w swoim ukochanym Lambo przemalujesz co najwyżej lakier. Tym niemniej jeśli za tuningiem tęskniłeś, Need for Speed pragnie wynagrodzić Twoją cierpliwość.

Miasto nigdy nie śpi, bo nie może Pierwsze wrażenie jest po prostu fantastyczne. Need for Speed w ruchu wygląda pięknie. Ventura Bay, luźno bazujący na Los Angeles (który to już raz gry raczą nas tym miastem?), swoją atmosferą rzeczywiście przywodzi na myśl starusieńkie Underground. Nigdy nie ujrzymy tutaj słońca (jedynie wstępna faza świtu, która karykaturalnie przemienia się znów w noc), przez większość czasu z nieba leje deszcz, co pozwalało pozostawić ulice wiecznie mokrymi. Nad granicami miasta drzemią wypełnione krętymi drogami wzniesienia (skojarzenia z Carbon jak najbardziej na miejscu, tam odbywa się lwia część driftów), z których będziesz podziwiał industrialne widokówki Ventury. Czasem dzieło studia Ghost zgrzytnie pop upem niedalekich obiektów (drzewa, pojazdy), poza tym prezentuje się nad wyraz godnie.

Need for Speed

Gorsza strona VB wychodzi, gdy przywykniemy do wizualnych słodyczy. To, co mało przeszkadzało w ostatnim Hot Pursuit czy Rivals, tutaj zaczyna mocno doskwierać. Znikoma liczba aktywności pobocznych, na siłę maskowana zbieraniem punktów widokowych czy zaznaczonych na mapce „ukrytych części”, szybko sprawiła, że przestawiłem się na tryb szybkiej podróży do kolejnych wydarzeń. Miasta w Need for Speed nie zwiedzałem prawie nigdy - a to poważny grzech gry wyścigowej w otwartym świecie, zwłaszcza wymagającej ciągłego połączenia z Siecią. Zarzutów pod adresem braku pauzy nie mam zamiaru powielać, wszak podobnie było w Rivals. Tylko tam to rozwiązanie miało ogólnie sens.

Razem z nami na mapce rozbijają się również inni gracze, których w teorii wyzywać powinniśmy do szybkich wyścigów lub driftów. Praktyka robi jednak swoje - spotkania mają miejsce rzadko, najczęściej w momencie fabularnych wydarzeń, gdy tylko modlisz się, by inny gracz nie wpadł w Ciebie i nie popsuł Twoich starań. Po raz kolejny jestem zmuszony przywołać Rivals, gdzie minięcie sterowanego przez młodego Brazylijczyka wozu policyjnego oznaczało walkę na śmierć i życie przez następny kwadrans. Ze względu na cały sentymentalny powrót nocnej subkultury YOLO, Need for Speed wykastrowano z opcji śmigania policją. Tryb online jest zatem odrobinę anachroniczny, bliższy epoce Burnout Paradise. Nie „zły” od razu, jednak obowiązkowy. Większość czasu i tak spędzasz samotnie, więc jeżeli zapomniałeś zapłacić za Internet, wywali Cię do menu. A co, gdy za pięć lat postanowisz odświeżyć sobie tę pozycję? Będziesz trzymał kciuki, by serwery jeszcze dyszały, ot co.

Need for Speed

Developerzy próbują to jakoś zatuszować. Codziennie pojawiają się trzy nowe wyzwania, których odfajkowanie przyniesie nieco dodatkowej gotówki. Możesz rzucać na pożarcie swoje fotografie, „lajki” od innych graczy dostarczą Ci kolejne profity. Zapowiada się intensywną pielęgnację NfS-a w najbliższej przyszłości bez żadnych mikrotransakcji czy płatnych DLC (trzymam kciuki, by autorzy tej obietnicy dotrzymali!). Czy którekolwiek z powyższych tłumaczy tę sieciową konieczność i niemożliwym byłoby w grze z opcją pauzy rozgrywki? Nie sądzę.

Ścigi, bączki i pościgi A jak się jeździ? W garażu jest sporo opcji optymalizacji modelu prowadzenia odpicowanej bryki, łatwo zatem ustawić wszystko pod siebie. Osobiście preferuję poślizgi na wzór ostatnich trzech odsłon, nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by pójść w kierunku większej przyczepności. To nadal stuprocentowe arcade, do którego zdążyliśmy przywyknąć.

Nieszczególnie przekonuje mnie silny nacisk na wydarzenia okołodriftowe, poniekąd konieczny w ulicznych klimatach. Za szczególną wtopę uznaję tak zwany driftowy pociąg, gdzie zmuszony jesteś stylowo zaliczać łuki w towarzystwie swojej ekipy - im bliżej chłopaków, tym większy mnożnik. Uderz jednak w cokolwiek, ziomeczków także, by stracić punkty za cały poślizg. A że panowie z nadmiaru energetyków lubią rozbijać się na chwilę przed zakrętem, często tego żółwika to ja przybiłbym im w twarz.

Szkoda tym bardziej, iż przez kilka różnych typów driftu (drift solo, drift z innymi, drift przeciwko innym albo gymkhana, czyli drift na bardziej technicznych, centralnych częściach mapy) prawdziwe wyścigi spadły na drugą pozycję. A to w nich tkwi największa zabawa związana z nowym Need for Speed. Trasy są powykręcane jak pan młody po wieczorze kawalerskim, często ciągną się z miasta na wzgórza, gigantycznymi mostami, gdzie wyciągniesz nieziemskie prędkości lub przez industrialną część Ventura Bay, z obowiązkowym dymem produkowanym przez szarawe fabryki. Jest naprawdę okej.

Need for Speed

Z litości dla developera o policji i pościgach, soli ostatnich odsłon, będzie krótko. Gliniarze są tutaj chyba tylko z obowiązku zachowania tradycji. Nie mają z graczem najmniejszych szans, nawet jeśli ten jest na tyle łaskawy, by nie zostawić ich w tyle od razu. Stawiają barykady, wzywają posiłki, raz zobaczyłem nawet helikopter - wszystko na marne, gdyż nawet najtańszą bryką można bezproblemowo zgubić psiarnię (słownictwo samych bohaterów, rzecz jasna) na pierwszym skrzyżowaniu.

Gdyby nie konieczność zabawy w kotka i myszkę przypisana do jednej ścieżki fabularnej, bardzo uciążliwa swoją drogą, zapomniałbyś o obecności strażników prawa. Biorąc pod uwagę, jak dobrze wątek udało się ekipie z Ghost Games pociągnąć poprzednio, brak mi słów dla edycji tegorocznej.

Zabawa nie ma końca? Wyciśnięcie trybu fabularnego zajęło mi trzynaście godzin. Moje Ventura Bay świeci już pustkami, dobitnie przypominając, jak oldschoolowe podejście do kariery zabija żywotność gry wyścigowej. Pozostaje mi ewentualne powtarzanie opcjonalnych wyzwań w celu dobicia do ostatniego poziomu doświadczenia kierowcy albo wpadanie codziennie dla wyzwań dobowych, a to i tak wyłącznie jeśli zapragnę Need for Speed platynować (taki mój głupi nawyk w przypadku tego gatunku). Czy słuchanie wyśmienitej ścieżki dźwiękowej (głównie elektronika, fani muzyki gitarowej muszą zacisnąć zęby), dobrze podkreślonej w systemie DTS.

Powinieneś zatem zadać sobie pytanie, drogi Czytelniku, na ile taka wizja Cię kręci. Czy wystarczy przywrócenie nocnego miasta, pastiszowych przerywników filmowych i wizualnego tuningu, nawet za cenę nieogarnięcia reszty czy nieudanej implementacji nowinek poprzedników. Bo Need for Speed na pewno nie pogodzi zwaśnionych rodów - na każdy „powrót” przypada mniejsza lub większa wpadka przy kontynuacji nowszej tradycji.

Z eksperymentu wyszła tygodniowa zabawka, która - jeśli deweloper słowa nie dotrzyma - bardzo szybko umrze. Gra po prostu niezła. Czy stanie się fundamentem kolejnej interesującej generacji marki EA? Odpowiedź, klasycznie, poznamy za rok.

Adam Piechota

Platformy:PC, PS4, X1 Producent:Ghost Games Wydawca:Electronic Arts Dystrybutor:EA Polska Data premiery:05.11.2015, wersja PC w przyszłym roku PEGI: 12

Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
recenzjeneed for speedrecenzja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)
© Polygamia
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.