NBA Jam - recenzja
Boomshakalaka! Nie macie pojęcia, jak trzymałem kciuki, żeby ta gra pojawiła się w cyfrowej dystrybucji nie tylko w transakcji łączonej z NBA Elite 11. Jak wiemy, "duża" gra została skasowana, a EA postanowiło zmienić pierwotne plany i wydać odświeżonego klasyka w wersji pudełkowej. Czy zdołało upchnąć w nim tyle radochy, by usprawiedliwić ten ruch?
07.12.2010 | aktual.: 30.12.2015 14:05
Wsad, wsadem, wsad pogania Zacznijmy od miodu na uszy graczy, którzy dawno temu zabijali się o miejsce przy automacie czy walczyli o pada przy konsolowych edycjach NBA Jam - to jest TO! Bałem się, że magia spod znaku płonących koszy uleci wraz z wejściem w wysoką rozdzielczość, ale nic takiego się nie stało.
Komuś nie rozumiejącemu sentymentu stojącego za tą serią może wydać się to dziwne. Przecież z grubsza rzecz biorąc, nie ma tu zbyt wiele do zepsucia. Dwie drużyny złożone z dwóch karykaturalnych zawodników (ich miny same w sobie budzą we mnie rechot) na przemian ładują piłkę do kosza. Z reguły z mocą, która sprawia, że cała konstrukcja tylko cudem wraca do pierwotnego położenia, czasem płacąc za popisy koszykarzy eksplozją pleksiglasowej tarczy.
Potężne wsady jeszcze bardziej zyskały na widowiskowości dzięki podbiciu rozdzielczości. Wszystkie przełożenia piłki w dowolną stronę, salta, obroty i ewolucje, które z powodu niewystępowania w rzeczywistości nie doczekały się jeszcze własnych nazw, widać jak na dłoni. Do wyczyniania takich akrobacji wystarczy opanowanie jedynie dwóch przycisków, do których można jeszcze dorzucić ten odpowiadający za brutalne popchnięcie zawodnika. W NBA Jam razem z blokiem składa się ono na całość działań defensywnych... Reguły są tylko dwie - ograniczona ilość czasu na akcję oraz zakaz zbijania piłki spadającej do kosza.
Proste? Jasne, ale jakże miodne! Odpalenie "jednego meczyku", by powyżywać się na biednej piłce z reguły oznacza, że kolejne kwadranse mijają jak z bicza strzelił. Tak było dawno temu, tak jest i dziś, za co EA należą się brawa. Ściągnięto nawet Tima Kitzrowa, który co chwila wykrzykuje kolejne komentarze!
Zimny prysznic Jednak gdy po podbiciu dwóch dywizji w klasycznym trybie kariery, stwierdziłem, że czas w końcu sprawdzić, co jeszcze EA dorzuciło do pudełkowego wydania, poczułem się nieswojo. Jeśli chodzi o samą liczbę trybów, to wygląda to nieźle. Za to, gdy skusimy się, by któryś odpalić, w oczy rzuca się przede wszystkim jeden wniosek - zabawa z konsolą nie ma sensu, a i z żywym graczem te minigierki nie sprawiają zbyt dużo frajdy.
Weźmy na przykład grę w 21. Kamera pokazuje akcję zza pleców graczy rzucających do jednego kosza. Gdy gra się 1 na 1 można jeszcze mówić o jakimś sprawdzaniu umiejętności, ale już przy trzech zawodnikach rozgrywka bardziej przypomina przepychanki pod monopolowym, niż jajcarską koszykówkę. Z innymi graczami przez pierwsze 5 minut jest to nawet śmieszne. Gdy grałem z konsolą, nie mogłem doczekać się końca meczu. Trochę lepiej jest w trybie Domination, w którym trafiając z określonych miejsc, "zajmujemy" je, a one przez krótki czas dostarczają nam punktów. Są rozłożone równomiernie na całej połowie boiska, więc nie opłaca się za każdym razem po prostu lecieć od razu na kosz, dzięki czemu tempo gry nie jest jednostajne. Smash to to samo, co zwykły mecz, z tą różnicą, że gdy chodzi o niszczenie kosza przeciwnika, liczą się tylko wsady i nikt nie bawi się w rzuty z dystansu. W Elimination powraca koszmar z 21 - czterech graczy walczy o jedną piłkę, by nie zostać na końcu rundy z najmniejszą liczbą punktów na koncie. W praktyce oznacza to, że trzech biega za jednym, próbując go przewrócić.
Remix gorszy od oryginału Rozczarował mnie również tryb Remix 2 vs 2, na który liczyłem najbardziej. Do klasycznego meczu NBA Jam miał on dołożyć pojawiające się losowo znajdźki. I faktycznie, na parkiecie z rzadka pojawia się kolorowa ikonka, ale to, czy ją podniesiemy czy nie nie ma praktycznie znaczenia dla przebiegu rozgrywki. Nie są one specjalnie pomysłowe (turbo, zwiększona siła, celność, odporność na popchnięcia i zmniejszenie zawodnika), a pojawiają się zwykle w takich miejscach, że lepiej po prostu grać po swojemu, z rzadka wykorzystując bonus leżący akurat na drodze. EA miało sporo czasu, by pogłówkować nad naprawdę pomysłowymi rzeczami i ich wizualizacją. Bo jeśli w 2010 roku w efektownej grze, której autorzy mogą pozwolić sobie na wszystko, ma mnie cieszyć zawodnik migający na czerwono czy niebiesko, to coś tu jest nie tak.
Zwłaszcza że w trybie Boss Battles jakoś dało się wcisnąć teleportację podającego do samego siebie Magica Johnsona, czy zostawiającego za sobą kurz Chrisa Paula. Te pojedynki rządzą się własnymi prawami i są zdecydowanie najciekawszym dodatkiem, ale by je odblokować, trzeba się przemęczyć przez resztę pozbawionych pazura pomysłów.
Powyższe tryby składają się bowiem na drugi rodzaj kampanii - Remix Tour (w cyfrowej wersji gry miał on być dostępny za dodatkową opłatą). Każdą z drużyn NBA musimy pokonać w nim trzy razy, za każdym razem grając na innych zasadach i przy rosnącym stopniu trudności. Zdobycie złotego medalu nie jest łatwe, a powyższe problemy z nowymi trybami nie zachęcają szczególnie do kolejnych prób. Zdecydowanie chętniej odpalałem po prostu zwykłe mecze albo brałem na cel kolejną ekipę w zwykłej kampanii.
Połączenie nie może być zrealizowane Jednak największa wada NBA Jam wiąże się z tym, co miało wyróżniać wersję na 360 i PS3 od tej na Wii. Mowa o graniu przez sieć, które, no cóż - po prostu nie działa. W trakcie testowania gry miałem dni, w których ANI RAZU nie udało mi się znaleźć chętnego do gry W ŻADNYM dostępnym trybie. Mozolne poszukiwania i gapienie się w ekran przypominały mi dziecięcą traumę związaną z obserwowaniem wgrywającej się z kasety gry na Commodore 64. EA jest świadome tego problemu, ale ani trochę mnie to nie pociesza, bo pojedynki z innymi graczami to główny element, który mnie w tej grze interesuje.
Werdykt Dla mnie nowe NBA Jam to spełnienie dawnego marzenia o postawieniu w domu automatu z tą grą, by kolejne mecze były na wyciągnięcie ręki. Rozgrywka jest tak wierna oryginałowi, że pakując piłkę do kosza naprawdę czuję się jak mały dzieciak w dworcowym salonie gier. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że za płytkę trzeba wyłożyć jakieś trzy razy więcej, niż gra kosztowałaby w cyfrowej dystrybucji, a dodane naprędce tryby wcale tego nie rekompensują. Ba, większość z nich sprawia mniej frajdy niż kolejny mecz ze zwykłymi zasadami, a tryb Remix 2 vs 2, który miał być nowym obliczem NBA Jam ,wygląda ubogo przy 3 on 3 NHL Arcade - innej grze EA, którą można kupić w cyfrowej dystrybucji za grosze.
Jest mi trochę przykro, bo jak pewnie zauważyliście, darzę tę serię olbrzymim sentymentem, ale EA nie podołało zadaniu stworzenia z NBA Jam gry, wartej ceny wydania pudełkowego. Gdyby gra trafiła do cyfrowej dystrybucji, z miejsca ogłosiłbym ją najlepszym tytułem roku w tej kategorii, bo wiem, że będę ją męczył być może i do nadejścia kolejnej generacji konsol. Ocenę muszę jednak wystawić, odsuwając na bok mój fanatyzm i stawiając sprawę prosto - sklepowe półki wręcz uginają się od ciężaru gier, które zasługują, by ściągnąć je z nich przed NBA Jam.
Jeśli w komórce jako odgłos nadchodzącego SMS-a macie ustawionego Tima krzyczącego Boomshakalaka!, to ocenę możecie zaokrąglić do 4...
Paweł Winiarski:
Osobiście bawię się NBA Jam na Wii i tej wersji bez żadnego czarowania dałbym pełne 4. Dlatego że pomimo podobnych wad, jak te wymienione przez Maćka, ma ona dodatkowy atut - sterowanie. Gdy podniesiecie WiiRemote do góry, zawodnik podskoczy z piłką - w odpowiednim momencie należy pociągnąć pilota w dół, by koszykarz wypuścił piłkę z rąk i skierował ją w kierunku obręczy. Podobnie sprawa wygląda z wsadami, tyle że w tym wypadku jestem prawie pewien, że wczujecie się w sytuację i podczas pakowania piłki do kosza, będziecie energicznie szarpać pilotem. Zabawa jest absolutnie przednia i daje namiastkę uczestnictwa w wirtualnym meczu.
Maciej Kowalik