NBA 2K23 na PS5. To krzesło musiało boleć [RECENZJA]
Kolejna część NBA od 2K Sports debiutuje z paroma nowościami i ulepszeniami. To dobra gra, choć prawdą jest, że niektóre jej elementy powinny trafić do kosza (wiem, słaby to suchar).
19.09.2022 | aktual.: 03.10.2022 12:25
Pierwsze podobieństwo NBA 2K23 do zeszłorocznej odsłony cyklu można dostrzec jeszcze przed instalacją, gdy system woła o około 150 GB miejsca na dysku. Poprzednie wydanie ważyło prawie 110 GB. Rozumiem, że zawodników mamy tu na pęczki i dodatkowo są to rosłe chłopaki i dziewczyny, ale bez przesady. Ostatecznie skończyło się wyrzuceniem z pamięci PS5 trzech albo czterech produkcji, a wtedy NBA 2K23 rozsiadło się tu na dobre. Oczywiście szybko zauważamy, że spore rozmiary plików to akurat najmniejszy problem w tej grze. Ale zacznijmy od dobrych stron, których także tu nie brakuje.
Najistotniejszą zaletą tegorocznego NBA 2K jest gameplay. W nowej części ulepszono fizykę i dodano kolejne animacje. Rozgrywanie meczyków daje naprawdę dużo satysfakcji. Uwielbiam widowiskowe szarże na kosz finalizowane efektownym zawieszaniem się sportowców na obręczy. Fizyka naprawdę robi robotę; także kolizje i upadki wyglądają przyzwoicie.
Zmiany w gameplayu
W nowym NBA debiutuje funkcja Adrenaline Boosts. W związku z tym pod paskiem wytrzymałości u danego koszykarza lub koszykarki pojawiają się trzy dodatkowe wskaźniki. Współczynnik wytrzymałości zdaje się wyczerpywać teraz szybciej, a gdy go zużyjemy, przechodzimy do trzech pasków adrenaliny. W tym momencie musimy zacząć mądrze gospodarować siłami sportowca, bo gdy adrenalina całkowicie "opadnie", osłabnie on na amen.
A jeśli chodzi o drobniejsze zmiany w rozgrywce, to nietrudno zauważyć, że modyfikacji uległ wskaźnik celności dla rzutów z dystansu. W zeszłorocznej edycji pasek ten był dłuższy i kanciasty, a teraz skrócono go i lekko zaokrąglono przy brzegach. I wcześniej mieliśmy tylko jedną szansę rzutu w danym momencie – jeśli coś nie poszło, to nie poszło. Natomiast teraz wygląda to tak, że gdy po wyświetleniu wskaźnika wciśniemy przycisk rzutu (lub machniemy drążkiem) w zupełnie nieodpowiedniej chwili, koszykarz w ogóle nie wykona próby, a my dostaniemy od razu kolejną szansę, by tym razem wyczuć właściwy moment. To mała rzecz, a jednak ma znaczenie, bo w sensowny sposób usprawnia mechanikę wykonywania rzutów dystansowych.
Taki trochę NHL
Co natomiast mi się nie podoba i czego twórcy nadal nie poprawili, to "ślizganie się" zawodników po boisku. Parkiet jest tak wypolerowany, że aż lśni, a na dodatek poza głosami komentatorów i okrzykami kibiców podczas meczu co chwilę słyszy się charakterystyczny pisk gumowych podeszew. Oczyma duszy widzimy więc, jak markowe obuwie zawodników trze o powierzchnię boiska, utrzymując maksymalną przyczepność. I tylko oczyma duszy – tymi normalnymi oczyma już nie. NBA 2K już od wieków ma bowiem ten problem, że sportowcy suną po parkiecie, jakby był on pokryty lodem. W najnowszej części tego nie poprawiono. To oczywiście jedynie detal, który nie zmniejsza przyjemności płynącej z rozgrywania meczyków.
Natomiast zdobywanie kolejnych punktów miałoby szansę stać się o wiele bardziej angażującym zajęciem, gdyby w nowym NBA w jakiś sensowny sposób wykorzystano wibracje DualSense. A jednak twórcy się o to nie pokusili. Właściwie jeśli chodzi o pada do PlayStation 5, to w ruch idą tu tylko triggery, ale ich działanie i tak jest dalekie od ideału. Na przykład odpowiedzialny za sprint prawy spust powinien dawać opór przy zmęczeniu zawodnika – niestety ta funkcja działa tylko wtedy, gdy kontroler sobie o niej przypomni.
Ludzie i taborety (lub krzesła)
Oprawa wizualna 2K23 nie różni się zanadto od tej w ubiegłorocznej odsłonie. To znaczy, nadal nie ma mowy o jakimkolwiek realizmie, ale jest całkiem ładnie. Niestety od czasu do czasu podczas rozgrywki doświadczamy niewielkich spadków płynności. A ponadto jeśli omsknie nam się oko i wyląduje poza boiskiem, przeżyjemy chwile grozy, bowiem publiczność w NBA od 2K Sports wygląda trochę niemrawo.
A przy okazji warto też zaznaczyć, że także i w przypadku przerywników filmowych pomiędzy poszczególnymi partiami meczu nie wszystko wypada perfekcyjnie. Na przykład czasem widać tu przenikające się tekstury. Kilka razy zdarzyło mi się obserwować sytuację, gdy trener przemawia do zawodników, a zdradliwe krzesło, na którym siedzi, wrzyna mu się w plecy i wystaje gdzieś pomiędzy łopatkami.
Duchy w mieście
W NBA 2K23 mamy między innymi tryby MyCareer, MyTeam i WNBA. Nowością – czy raczej długo wyczekiwanym powrotem – jest Jordan Challenge, który umożliwia fanom koszykówki wzięcie udziału w piętnastu wyzwaniach związanych z karierą legendy Chicago Bulls. To nie przypadek, że Jordan Challenge powraca właśnie w tegorocznej odsłonie – przecież mowa o słynnym "23". Całość ubogacono oryginalnymi nagraniami wideo z rozgrywek z lat 80. i 90. i komentarzami sportowców i innych osób związanych z NBA. Bardzo dobrym pomysłem było nałożenie specjalnych filtrów na obraz, dzięki czemu rozgrywając historyczne wyzwania, mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali mecz w TV z dawnych lat.
Swego rodzaju "wehikułem czasu" w grze jest też MyNBA Eras, który przenosi nas do różnych ważnych okresów w historii rozgrywek koszykowych. Natomiast w MyCareer powraca przestrzeń The City, która poza nowymi opcjami doczekała się pewnych ulepszeń. Zmniejszono obszar Miasta i dodano huby, aby ułatwić graczom docieranie do poszczególnych miejsc. Oczywiście mamy tu też możliwość jazdy deskorolką.
Prawda jest jednak taka, że jeśli chciałabym pojeździć deskorolką, zagrałabym w THPS. Ogólnie The City nadal pozostaje czymś, co uważam za zbyteczne w NBA 2K – zwłaszcza że na obecnym etapie gra zamula tutaj niemiłosiernie. A oprócz tego postacie przenikają się wzajemnie jak duchy i wszystko wygląda tu okropnie. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że tytuł stworzony na PS5 może prezentować się i działać aż tak beznadziejnie. Ale przypominam, że dotyczy to wyłącznie obszaru The City – rozgrywka na boiskach, która chyba powinna nas w tym przypadku interesować najbardziej, wygląda całkiem nieźle i działa płynnie.
By grać w kosza, zapłać grosza
Wszystkie wymienione wyżej niedociągnięcia pozostają niczym w porównaniu z kwestiami mikropłatności w tytule. Za NBA 2K23 na tydzień po premierze zapłacimy niemało: podstawowa wersja to wydatek rzędu 300 złotych (a najdroższa edycja – Championship – kosztuje 699 złotych). Biorąc pod uwagę kosmiczne ceny, naprawdę nie mogę nadziwić się, że system mikrotransakcji żyje tu i ma się dobrze. Bo to znaczy, że wiele osób jednak godzi się na dodatkowe płacenie za grę.
Produkcję pogrąża fakt, że wewnętrzne płatności znajdujemy w większości głównych trybów. I nie chodzi bynajmniej o elementy kosmetyczne, a o cały system progresji. Tego, kto wpadł na błyskotliwy pomysł załadowania Kariery dodatkowymi świadczeniami, powinno się zaprowadzić na mecz koszykówki i posadzić centralnie pod koszem. Wtedy ktoś mógłby mu w końcu zupełnie legalnie "nawrzucać", wybijając z głowy podobne idee.
NBA 2K23 to najlepsza – bo i w sumie tak naprawdę jedyna – produkcja o koszykówce, jaka istnieje obecnie na rynku. Tytuł oferuje satysfakcjonującą rozgrywkę, kilka nowości i – jeśli przymkniemy oko na parę graficznych niedociągnięć i całe The City – niezłą oprawę wizualną. Soczysty gameplay jest tym, co w grach sportowych cenię najbardziej. Tytuł od 2K Sports to posiada – ale jednocześnie może się też "pochwalić" takimi elementami jak agresywne mikropłatności. Nie tak powinno to wyglądać.
Produkcję testowałam na PlayStation 5. Kod do gry dostarczył wydawca.