NBA 2K18 - recenzja. Hej, hej, a teraz daj piątaka
W tym roku ocena NBA 2K18 jest trudniejsza niż zwykle. Oto dlaczego.
To uczucie zna chyba każdy fan drużyn z najlepszej koszykarskiej ligi świata – wdzięczność za fantastyczny sezon pomieszaną z goryczą porażki w Playoffach. Nawet wyznawcy najlepszej w tej chwili drużyny, Golden State Warriors, musieli przełknąć tę gorzką pigułkę rok temu, kiedy zespół nieoczekiwanie przegrał z Cleveland Cavaliers, psując głównonurtowym dziennikarzom gotową już bajeczkę o dominacji przez całą dekadę.
Platformy: PC, PS4, Xbox One, Switch (ich dotyczy recenzja) oraz PS3, Xbox 360
Producent: Visual Concepts
Wydawca: 2K Sports
Dystrybutor: Cenega
PL: Brak
Data premiery: 19.09.2017
Graliśmy na Xboksie One. Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od redakcji.
Co można zrobić? To tylko sport, czeka się na następny sezon, licząc, że drużyna dokona odpowiednich zmian i w przyszłym roku będzie jeszcze lepsza. Znam to uczucie bardzo dobrze. Problem w tym, że nigdy w stosunku do serii NBA 2K.Rok w rok najlepsza koszykarska symulacja na świecie wprowadzała świeże elementy i rozwijała te już sprawdzone, nie gubiąc drogi. W roku 2017 wydaje się, że Visual Concepts doszło do pewnego rodzaju ściany – jak polepszyć coś, co można traktować już jako ideał? Twórcy odpowiedzi sobie na to pytanie w sposób zaskakujący. Postanowili stworzyć The Neighborhood, czyli sieciową poczekalnię w formie niewielkiej dzielnicy i wpleść ją w kampanię dla pojedynczego gracza oraz inne trybyNa papierze sama idea wydaje się świetna. Dodaje do NBA 2K to coś, co sprawia, że koszykówka jest sportem wspaniałym – granie z obcymi ludźmi, których spotkało się na boisku. W dzielnicy jest pełno większych i mniejszych boisk, na których rozgrywać można mecze czy choćby popatrzeć sobie, jak radzą sobie inni. Jeśli mamy ochotę na odrobinkę sieciowej rywalizacji, to wystarczy przejść kilka kroków od hali treningowej naszego gracza i proszę, można już sobie kozłować do woli.
W praktyce The Neighborhood stanowi jednak stratę czasu. Jeśli chcemy przejść z sali treningowej do naszego mieszkania, aby zmienić ubiór, musimy przebiec te kilkanaście metrów, wejść do budynku i wysłuchać tego, co zabawnego ma nam do powiedzenia portier, obejrzeć animację jazdy windą niczym z Mass Effecta 2, fizycznie podejść do szafy i do niej wejść. Potem musimy wyjść z mieszkania, obejrzeć animację jazdy windą, licząc na to, że portier tym razem nie będzie miał nam nic do powiedzenia i przejść do miejsca docelowego. Owszem, zabiera to tylko kilka minut, ale dodajcie sobie to do czasu trwania meczów, przerywników, rozmów, treningów i okazuje się, że niby przez cały czas coś robicie, ale niekoniecznie jest to związane z rzucaniem do kosza.
Współdzielona ulica wprowadza pewien negatywny aspekt, którego gracze bardzo nie lubią. Gra musi być zawsze online w trybie dla pojedynczego koszykarza, ponieważ sieciowe lobby stanowi łącznik pomiędzy poszczególnymi elementami kampanii. Jeśli więc zdarzy się wam, że na chwilę odłączy się internet podczas rozgrywania meczu w trybie MyPlayer albo serwery 2K postanowią strzelić małego foszka (co nie jest takie nieprawdopodobne), to rezultaty są kuriozalne. Gdy jesteście na parkiecie, gra nie poinformuje was, że coś jest nie tak. NBA 2K18 pozwoli grzecznie rozegrać mecz do końca i dopiero przy wychodzeniu z niego wyrzuci informację o odłączeniu od serwera. Co znaczy, że rezultat się nie zapisał. Co znaczy, że mecz musicie powtórzyć. Mam nadzieję, że 2K naprawi ten problem. Tracenie czasu przez to, że kampania dla pojedynczego gracza musi być zawsze online, nie nastraja pozytywnie.Do tego dochodzi problem mikrotransakcji. Podczas tworzenia postaci opcji fryzur jest naprawdę niewiele. Reszta z nich, a do tego wszystkie brody, bródki i wąsiki, dostępna jest u miejscowego fryzjera, właśnie w sieciowej dzielnicy. Wszystkie nowe elementy kosztują i trzeba na nie wydać wirtualną walutę, którą zarabia się poprzez rozgrywanie meczów. Te same nieistniejące fizycznie monety potrzebne są do rozwijania naszego gracza. Można zakupić też pakiet monet za prawdziwe pieniądze.
Pewnie, powiecie, ale przecież nikt nikogo do niczego nie zmusza. Przecież tak samo było choćby rok temu i wtedy nikt nie bił na alarm. Można grać sobie spokojnie, rozwijać postać, kupować nowe ciuchy, bez wydania ani jednej dodatkowej złotówki. Oczywiście, że można, ale w tym roku wydaje się to wszystko jakoś niesmacznie powiązane. Ciężko jest poczuć się jak wyjątkowy gracz, któremu udało się dostać do NBA nie przez draft, ale przez ciągłą pracę, kiedy biegamy po dzielnicy z innymi wyjątkowymi graczami, ubranymi w ten sam brązowy t-shirt i te same dresy, bo wszystkim szkoda wydawać wirtualną kasę na nowe ciuchy. To samo dotyczy tworzenia postaci. NBA 2K już od lat dorównuje RPG-om pod względem opcji tworzenia własnej postaci, a w tym roku postanowiło to ograniczyć, licząc na pieniądze z mikrotransakcji. Jak byście się poczuli, tworząc postać w Pillars of Eternity 2 w ten sposób? Na początku liczba opcji ograniczona, ale potem możecie wybrać się do miasta i wydać punkty doświadczenia na brodę dla waszego łucznika.2K podobno pozmienia wysokie ceny sprzętu, fryzur i strojów, przynajmniej tak obiecali sfrustrowanym graczom. W koszykówce, a szczególnie w NBA chodzi bowiem nie tylko o samo rzucanie do kosza, ale też o odrobinkę poprawiającej humor popisówki. Którą 2K próbowało zmonetyzować. W grze za pełną cenę.
Skoro opis The Neighborhood mamy z głowy, zajmijmy się samą grą, bo przecież to jest rdzeń, nie nieudana metawarstwa z problemami (na ciebie patrzę, pierwsze Destiny). NBA 2K18 oferuje szereg głębokich i długich trybów, zarówno sieciowych, jak i dla pojedynczego gracza. Wspomniany już tryb MyCareer jest zdecydowanie lepszy niż rok temu, szczególnie pod względem fabuły. Opowiada historię gracza zauważonego na dzielnicowym turnieju przez scoutów z ligi, który otrzymuje szansę na zagranie w ulubionej drużynie. Zrezygnowanie z draftu, czyli mechanizmu ligowego do wyboru nowych zawodników, przyspieszyło zdecydowanie rozgrywkę i wyeliminowało element nudy. Do tego podczas draftu nasz zawodnik mógł trafić do jakiejś kiepskiej drużyny gdzieś z dołu tabeli. Teraz po prostu wybieramy nasz ulubiony zespół i tyle.Mój ulubiony tryb, czyli MyTeam, w którym z losowych kart budujemy skład, został w tym roku znacznie rozwinięty. Dodano mnóstwo trybów, głównie sieciowych, dzięki czemu swój czas z NBA 2K18 można spędzić w zasadzie tylko tutaj, rozwijając zespół, tworząc własne hale, stroje, czy pojedynkując się z innymi. Visual Concepts próbuje zachęcić graczy do spróbowania każdego z elementów, chowając opcje tworzenia choćby własnych aren czy dostęp do domu aukcyjnego za systemem celów. Jeśli więc chcemy zacząć sprzedawać i kupować zawodników, musimy zrobić to, do czego twórcy chcą nas zmusić. To kolejny przejaw dziwnego skrętu w stronę wciskania graczom czegoś, na co niekoniecznie mają ochotę. Pewnie, zajmuje to tylko kilka minut, ale wciąż jest to czas, który można przeznaczyć na coś innego. Na całe szczęście jest tu tyle godzin zabawy, że szybko się o tym zapomina.Tryb MyGM również został rozwinięty, ale tutaj nie ma w zasadzie żadnych minusów. Dodano do niego fabułę. Nasz gracz, stworzony do MyCareer, doznaje kontuzji kończącej karierę, ale po kilku latach zostaje zatrudniony jako szef zespołu. Musi odpowiadać przed zafiksowanym na punkcie słodyczy właścicielem (oraz jego synem), rozmawiać z trenerem, utrzymywać dobre relacje z gwiazdami i zarządzać drużyną. Odbywa się to w formie krótkich przerywników z tekstowymi dialogami, bez głosów. Niby mała rzecz, a jednak cieszy. Liczę na to, że w przyszłym roku zostanie to jeszcze lepiej rozwinięte.Kiedy już wybierzemy sobie odpowiedni tryb, przejdziemy przez te wszystkie animacje i wybory, możemy w końcu grać w kosza. Gdyby NBA 2K18 nie przejawiało opisanych wcześniej problemów, sama rozgrywka zapewniłaby jej ocenę maksymalną.Widocznie usprawniono prawie każdy element mechaniki. Uproszczono odrobinkę obronę, która w zeszłym roku była wyjątkowo trudna do opanowania. Łatwiej jest teraz zabrać piłkę przeciwnikowi, szczególnie, jeśli ten długo kozłuje lub nie chce podać do towarzyszy. To taki delikatny element, wymuszający na graczach dostosowanie się do trendów w dzisiejszej NBA. Dodano mnóstwo animacji rzutów, zbiórek, bloków czy trików, więc jeśli wcześniej irytowało was, że John Wall nie rzuca tak w prawdziwym życiu, możecie spać spokojnie.
Rozgrywka ma w zasadzie trzy większe problemy, które da się załatwić jedną aktualizacją. Przeciwnik komputerowy zbyt łatwo zbiera piłkę w ataku, co jest szczególnie irytujące, kiedy widzi się, jak nasi wysocy zawodnicy po prostu się temu przyglądają. Trochę tę niesprawiedliwość wyrównuje fakt, że rozgrywający drużyny przeciwnej od czasu do czasu lubią stanąć sobie w miejscu i kozłować piłkę przez 20 sekund (akcja może trwać do 24 sekund) – to też wygląda jak błąd w SI. Trzecim problemem są prawidłowe postawy obronne, które zamiast prowadzić do przewinień ofensywnych kończą się ukaraniem obrońcy.Sytuacja, w której nasz koszykarz staje grzecznie na dwóch nogach, nie porusza się, trzyma ręce w dole, jest przewrócony przez przeciwnika i otrzymuje za to faul zdarzają się za często i eliminują ważny element strategii defensywnej.
Nie zmienia to jednak faktu, że koszykarski rdzeń NBA 2K18 jest fantastyczny. Sterowanie każdym zawodnikiem jest inne, korzystają oni ze zróżnicowanych wachlarzy ruchów, są dobrzy w różnych elementach gry. Wszystko to przekłada się nie tylko na sterowanie, ale również na animacje poszczególnych działań. Musimy więc bacznie przyglądać się, czy Stephen Curry nie wykona kilku ruchów piłką, żeby odskoczyć za linię rzutów za trzy i wystrzelić błyskawicznie w kierunku kosza. Albo czy LeBron James nie wykonuje tego swojego dziwnego tańca przed agresywnym atakiem w kierunku „pomalowanego” (tak się teraz podobno mówi, „trumna” odeszła w zapomnienie). Wszystkie te elementy sprawiają, że laik cieszyć się będzie z wyglądu gry, a weteran z głębokości jej mechanizmów.Przez lata recenzowanie gier z serii NBA 2K nie było wcale takie trudne. Każda kolejna część dodawała coś nowego, rozwijała wachlarz animacji, urozmaicała rozgrywkę, dopieszczała mechanikę. Tym razem Visual Concepts postanowiło dołożyć do tego wszystkiego nowy metawymiar, jednocześnie wpychając dość agresywnie w całą strukturę mikropłatności. Kiedyś nie miałem żadnego problemu z rzuceniem kilkunastu złotych w stronę twórców – bo czułem, że nikt mnie do tego nie zmusza. Teraz biegam w brązowym t-shircie i wytartym dresie w ramach buntu. Zresztą nie tylko ja, patrząc na graczy, których spotykam na dzielni.Na poziomie samej rozgrywki, na parkiecie najlepszej koszykarskiej ligi świata NBA 2K18 jest fantastyczne – łatwiejsze w opanowaniu dla laików, wystarczająco głębokie dla weteranów serii. Jednak przyzwyczajenie się do nowych elementów, do sieciowej dzielnicy, do wszędobylskiej wirtualnej waluty, do ciągłego doładowywania jest najzwyczajniej w świecie frustrujące. Jeśli nuży to osobę, która z serią jest już od lat, to co dopiero będzie czuł graczy, który dopiero próbuje zanurzyć się w koszykarskiej symulacji?Ostatecznie wielość trybów i dziesiątki godzin świetnej rozgrywki zasłaniają niedociągnięcia, ale gdyby nie te mikrotransakcje, gdyby nie cała ta metawarstwa, która połyka godziny przeznaczone na granie, ocena byłaby dużo wyższa. Nie powinniśmy musieć się przyzwyczajać do czegokolwiek. Seria NBA 2K po raz pierwszy od lat wystawiła się konkurencji i odsłoniła słabości. Szkoda, że konkurencja nie skorzystała. Grałem w NBA Live 18. Wiem, co mówię.