NBA 2K15 - recenzja
Gra się tak samo. Tryby takie same. Nawet błędy identyczne jak rok temu. A mimo to wciąż bezkonkurencyjna nie tylko jako wirtualna koszykówka, ale gra sportowa w ogóle.
Seria NBA 2K nie przestaje mnie zachwycać. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak za pomocą kodu, jedynek i zer, można tak doskonale odwzorować trudną do uchwycenia magię sportu. I satysfakcji towarzyszącej zwycięskiemu trafieniu w ostatniej sekundzie, która przecież jest podobna do tej, którą czuje Kevin Durant, choć przecież wymiar obu sukcesów jest zupełnie inny. I odwzorowania tak zwanego momentum, passy, która pozwala trafić kilkanaście punktów pod rząd, by później, w tym samym meczu, tyle samo tracić i przeklinać pod nosem własną indolencję pod koszem rywala.
Tego fenomenu udało się nie zepsuć na konsolach nowej generacji. Ruchy Visual Concepts w obrębie rozgrywki są już tylko zachowawcze, co poniekąd rozumiem - Konami przenosząc Pro Evolution Soccer z generacji PS2 na kolejną zatraciło ducha fenomenalnej serii. NBA 2K, choćby zmieniało się niewiele, pewnie zawsze będzie najlepsze. I to mimo tego, że nie wszystko pod maską działa jak należy.
NBA 2K15
Gameplayowy makijaż Pędzel kosmetyczki dotknął system rzutów. Pod zawodnikami widnieje teraz specjalny wskaźnik, określający szanse trafienia z miejsca, w którym się aktualnie znajdują, a przy rzucie pokazujący, gdzie powinna się zatrzymać wskazówka, byśmy mogli trafić do kosza. Dobry timing to nie wszystko, liczy się też bowiem miejsce do rzutu, jakie sobie wywalczymy oraz ułożenie nóg tuż przed jego wykonaniem. To wszystko było już niby wcześniej, tylko że ukryte; teraz możemy sobie tę mechanikę analizować. I uczyć się.
Nie wiem, czy to moje wrażenie, ale wydaje mi się, że przeciwnicy jeszcze bardziej przypominają swoich rzeczywistych odpowiedników. To, jak stawiają zasłony, jak szukają gry, jak w lekko szalony sposób rozgrywa i atakuje Elfrid Payton z Orlando Magic - wygląda znajomo, rodem z transmisji NBA. Częściej niż w poprzednich latach dopasowywałem taktykę pod przeciwnika, wybierałem kogo kryć indywidualnie, a przy kim wystarczy strefa. Tych najlepszych znów ciężko zatrzymać, a w obronie trzeba grać jeszcze uważniej i kontrolować, czy nie mamy dziury za plecami, w którą zaraz wskoczy zawodnik rywala.
NBA 2K15
Tak, to wciąż najlepsza koszykówka na świecie. Ale mam wrażenie, że ekipa od funkcjonalności menu zazdrości tym od rozgrywki, bo robi wiele, by zniweczyć ich wysiłek. Seria długie lata miała mało sensowne menu i na nowej generacji doczekała się zmiany... na jeszcze gorsze. To często drobiazgi, ale trudno uwierzyć, że ktoś je rok po roku przepuszcza. Do poprzedniego menu nie cofniecie się naciskając "kółko" czy inny przycisk - trzeba mozolnie przewinąć do "Exit". A przewija się tylko w jedną stronę. Tutoriali nie znajdziecie w opcjach - pojawią się dopiero po wejściu do konkretnego trybu. A i tak w formie wideo, bo porzucono znane z poprzedniej generacji i niezwykle przydatne samouczki. Kliknięcie w którąkolwiek z opcji na ekranie startowym sprawia, że gra zastyga na kilka sekund - może się wydawać, że konsola się zawiesiła, ale nie, po prostu zapomniano tu wrzucić jakiś pasek ładowania. Mam wrażenie, że w kilku miejscach zapomniano też wyjaśnić, co do czego służy i jak działa. Nie mam pojęcia, jaki poziom reprezentują moi sieciowi przeciwnicy, bo gra skąpi tej wiedzy.
To niby tylko menu, ale wpadek jest więcej. A na samym szczycie - sieciowe lagi. Dojdziemy i do nich, póki co rzućmy okiem na to, co oferuje NBA 2K15 w temacie rozgrywek.
Na szagę przez tryby W MyTeam pojawiły się Challenge - to scenariusze, które każą grać np. przeciwko drużynie wytatutowanych zakapiorów lub składającej się z samych centrów. By się ich podjąć, trzeba spełnić warunek dotyczący naszego składu, na przykład mieć w nim 3 zawodników konkretnej drużyny. Karty zdobywamy na trzy sposoby - w drugim "podtrybie" zwanym Domination (mecze ze wszystkimi drużynami ligi), kupując za jedną z dwóch walut świeże paczki lub polując na wybrane egzemplarze w domu aukcyjnym. Jedna z walut, VC, tradycyjnie towarzyszy nam w całej przygodzie z NBA 2K15 - stan portfela zwiększamy po prostu grając, zaś wydać ją możemy również w trybie MyPlayer. Raz na końcu meczu gra złapała dziwną czkawkę i przez minutę widok boiska dziwnie "skakał". Już miałem zresetować konsolę, ale w końcu gra sama wyszła do menu, a ja zastałem swoje konto w fantastycznym stanie - zdobyłem jakieś 15 tysięcy monet, zupełnie jakbym rozegrał 30 meczów. Nie narzekałem.
NBA 2K15
MyTeam jest angażujące i nie pozwala na sztuczki ułatwiające zdobywanie bonusów. Długość kwarty jest na sztywno ustawiona na 6 minut, a poziom trudności w Domination to Pro. Z początku, gdy zaczynamy z zawodnikami reprezentowanymi przez brązowe karty, bywa trudno. Ale mozolnie zdobywamy srebrne, a potem złote, przy okazji zbierając inne przydatne karty - przedłużające kontrakty zawodnikom na określoną liczbę spotkań, zawierające nowe zagrywki, trenera, koszulki czy boisko, leczące kontuzje. Kto miał styczność z Ultimate Team w serii FIFA, odnajdzie się tu bez problemu. Swoją drużynę możemy zabrać też w sieć, by pograć z rywalami lub znajomymi.
Powyższy tryb wciągnął mnie tak samo jak MyCareer, w którym sterujemy jednym zawodnikiem. W przeciwieństwie do analogicznych rozwiązań w wirtualnych piłkach, w koszykówce ma to więcej sensu. To fabularyzowana opowieść, w której pomiędzy rozgrywaniem kolejnych spotkań rozmawiamy z agentem, szefem klubu i naszym klubowym mentorem, a odpowiadając na ich pytania zwiększamy sobie respekt u któregoś z nich lub u publiczności. Momentami trochę za dużo tu finezji rodem z oper mydlanych, na dodatek jedna, sztywna ścieżka rozwoju sprawia, że nie do końca czujemy, by była to „nasza kariera”. Ale rzecz jak zwykle jest niezwykle przyjemna i miło obserwuje się własne postępy.
Zaczynamy nie od draftu, a od próby w wybranej drużynie. Dostajemy 10 dni na pokazanie swojej wartości. Z początku możemy liczyć na granie ogonów, ale każda nauka jest cenna. Punkty przeznaczone na rozwój zdobywamy za udane zagrania, przy czym niezmiernie ważne jest to, jaką pozycję sobie wybierzemy. A wyglądać możemy jak my sami, jeśli mamy kamerkę. Poniżej niezbyt udany ja w interpretacji soczewki do PS4 (włosy musiałem dodać sobie sam).
To skanowałem ja - Jarząbek Wacław, trener drugiej kategorii
Grałem jako rozgrywający i wydaje mi się, że sterowani przez Sztuczną Inteligencję kompani mieli więcej wyrozumiałości dla moich początkowych wpadek niż w poprzednich latach - nie wahali się oddawać mi piłki nawet w trudnych sytuacjach. Z drugiej strony tryb jest bardziej uproszczony niż kiedyś, na przykład rozwijamy nie poszczególne atrybuty, a grupy umiejętności.
W trybie MyPlayer zawarte są parkowe atrakcje, czyli streetballowe pojedynki 2 na 2 lub 3 na 3. Gramy tu z innymi graczami i bywa to całkiem przyjemne, choć są dwa problemy. O lagach będzie poniżej, tu zaś wspomnę o czekaniu. Mamy bowiem wielki plac gry z kilkoma boiskami i musimy się ustawić przy jednym z nich czekając na swoją kolej. Nie ma tu opcji Quick Match. Ot, swoje trzeba odstać. Brzmi trochę jak filozofia z pierwszych lat sieciowych trybów w grach. Może i nawet jest klimatyczne (bo stojąc przy linii oglądamy jak grają inni), ale to mimo wszystko marnowanie czasu.
NBA 2K15
Listę dopełniają MyLeague i MyGM. Pierwszy to zwyczajne rozgrywanie ligi z szeregiem dostępnych opcji zmieniających reguły zabawy (dostępne jedynie na PC, PS4 i Xboksie One), drugie dokłada do tego moc opcji menadżerskich. Sporo tu rozmów z pracownikami, podejmowania decyzji, doglądania budżetu i transferów, a do tego realizowania celów czysto sportowych. Co tu dużo mówić - trudno sobie wyobrazić opcje, które mogłyby się tu jeszcze znaleźć, bo wydaje się, że jest już wszystko.
Co widać i słychać Rok temu śmialiśmy się, że NBA 2K14 jest pierwszą prawdziwie next-genową grą pod kątem oprawy graficznej. W końcu miała 1080p i 60 fpsów, co dla wielu nowych gier jest nieosiągalne. Problem w tym, że teraz wygląda w zasadzie tak samo. Ale mamy nowe konsole i pewne rzeczy powinny zostać poprawione. O ile trudno mieć pretensje do prezentacji samego meczu, trzymającego płynne 60 klatek (z wyjątkiem momentów, gdy w MyPlayer wchodzimy na parkiet z ławki rezerwowych), z kibicującą widownią i świetnymi "małymi animacjami" rzutów czy zwodów, tak mimika na zbliżeniach wydaje się cokolwiek kwadratowa. Powtórki z kolei pokazują nam "łączenia" różnych ruchów, którym daleko do płynnych. To piękna gra, a ja czepiam się trochę z przekory, ale mimo wszystko od nowych sprzętów możemy już chyba wymagać więcej.
W NBA 2K15 debiutuje zielonogórski Stelmet. Człowiek na zdjęciu to podobno Łukasz Koszarek
Listę utworów w menu układał Pharell Williams, ale jakoś nie czuć w tym jego ręki. Dostaliśmy po prostu zestaw mniej lub bardziej znanych melodii, z których najbardziej rozpoznawalny jest „Personal Jesus” Depeche Mode. Czy to naprawdę pasuje do wirtualnego basketu? Dość zabawny jest fakt, że jednym z komentujących dalej jest Steve Kerr, który przecież prowadzi już Golden State Warriors. Śmiesznie słucha się Kerra, gdy w tym samym momencie dyryguje podopiecznymi przy linii... W sumie może być i trzeci Kerr, w historycznej drużynie Chicago Bulls. Poza tym drobiazgiem otoczka jak zwykle stoi na wysokim poziomie, a do znanych komentatorów dołączają Ernie Johnson i - tadam! - Shaquille O'Neal, prowadzący studio w trakcie ekranów ładowania. Szkoda tylko, że panowie są drętwi jak drewno z podhalańskich lasów, a Shaq nie ma nawet cienia charyzmy znanej z telewizji, o żarcikach o pierogach nie wspominając.
NBA 2K15 cierpiało po premierze na wiele problemów - serwery wyrzucały z gry, a jako że ta jest z siecią mocno powiązana, można było stracić postęp w trybach, twarz swojego zawodnika (notabene internet jest pełen fatalnie zeskanowanych, wręcz przerażających facjat) i nie zdobyć waluty VC. Od pewnego czasu tych felerów już nie obserwuję, zachował się za to inny, z którym twórcy nie mogą sobie poradzić od lat - lagi w trakcie gry po sieci. Niedługie, w granicach 0,5 sekundy, ale to wystarczy, by obrzydzić grę bazującą na timingu. Niby można się dostosować, naciskać przycisk nieco wcześniej niż zwykle, ale nie o to chodzi. Zwłaszcza że oznacza do rozregulowanie naszych instynktów, a przecież po powrocie do gry z konsolą znów trzeba będzie się przestawić. To jest niedopuszczalna, po raz kolejny, kpina z grania online.
I jeszcze raz ja, znaczy Jarząbek Wacław, po dodaniu włosów i brody
I choć nota poniżej jest jednoznacznie pozytywna, wolałbym, żebyście skupili się raczej na tym akapicie. Bo właśnie w nim napiszę, że NBA 2K15 jak zwykle rekomenduję, ale z zastrzeżeniami. Że jeśli chcecie grać online, to raczej nie polecam, zwłaszcza że nawet nie udało mi się znaleźć rankingów sieciowych spotkań (ale kto wie, może są gdzieś ukryte w gąszczu opcji). Że jeśli macie zeszłoroczną część, to tę nową można odpuścić - tę serię jest sens kupować co 2 lata, chyba że ktoś jest ultramaniakiem dzieła Visual Concepts. I że trudno się złościć na kiepsko zaprojektowane menu i rok po roku zepsute granie po sieci, skoro w innych trybach znów gra się w to jak w nic innego.
W sumie to już napisałem.
Marcin Kosman
Platformy: PC, PS4, Xbox One, PS3, Xbox 360 Producent: Visual Concepts Wydawca: 2K Sports Dystrybutor: Cenega Data premiery: 10.10.2014 PEGI: 3 Wymagania: Core 2 Duo 2,0 GHz, 2 GB RAM, karta graficzna 512 MB
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.
NBA 2K15 (PS4)
- Gatunek: sportowa
- Kategoria wiekowa: od 3 lat