Nasze małe apokalipsy - żywot zakończyło PlanetSide
Trwająca od 13 lat kosmiczna wojna dobiegła końca.
04.07.2016 13:03
Deszcz meteorytów - właśnie to zakończyło życie sieciowej gry, która wystartowała w maju 2003 roku. Nie sposób zliczyć ile przez 13 lat padło strzałów i bluzgów, ile stoczono bitew i ile razy trzy wrogie frakcje odbijały sobie teren zarówno w powietrzu, jak i na ziemi. PlanetSide był popularnym i docenianym przez wielu MMOFPS-em.
Potem jednak twórcy zabili swoje dziecko, wypuszczając PlanetSide 2. Uwaga studia i odbiorców przeniosła się na świeższą odsłonę, zaś pierwsza część zaczęła być zaniedbywana. 29 kwietnia 2014 przeszła na model free to play z adnotacją, że autorzy nie będą już jej rozwijać. Model MGS ("macie, grajcie i spadajcie") trwał ponad dwa lata. 1 lipca 2016 roku nadszedł oficjalny koniec gry.
The Final Moments of Planetside 1
Daybreak Game Company (wcześniej znane jako Sony Online Entertainment) nie zamknęło jednak serwerów po cichu i bez żadnego pożegnania. Na zmęczoną 13-letnią wojną planetę spadł efektowny deszcz meteorytów, zabijając wszelkie życie. Jeśli ma to dla kogokolwiek znaczenie, w ostatnich sekundach gry prowadzenie mieli ponoć ludzie z Vanu Sovereignty. Ale teraz to już tylko legendy przekazywane z ust do ust. Jak było naprawdę, wiedzą tylko ci, którzy tam byli.
Niektóre gry umierają. To kolejny ciekawy element odróżniający je od filmów, książek czy muzyki. Wymyślone na komputerach i konsolach światy potrafią być ulotne. Gracze widzieli już niejedną apokalipsę. Pod filmami dokumentującymi wirtualne końce światów przeważają nostalgiczne komentarze pełne tęsknoty za utraconymi grami. Inny sieciowy tytuł Daybreak Game Company - Star Wars Galaxies - zakończył swój żywot 15 grudnia 2011 roku. Wszyscy mieszkańcy odległej galaktyki wciąż z rozrzewnieniem wspominają ten tytuł i jego ozdobiony fajerwerkami koniec.
Star Wars Galaxies: The last 10 minutes of FarStar
Niedawno mogliśmy również patrzeć, jak zagłady doczekuje się alternatywna wersja Azeroth w postaci oldskulowego Azeroth na serwerach Nostalriusa. Tam ogniste i lodowe deszcze zafundowali zalogowani akurat magowie, niemniej atmosfera również była podniosła. Kiedy ogląda się te małe apokalipsy, trudno nie poczuć emocji, czegoś w rodzaju smutku zmieszanego z podziwem, bo oto kończy się coś dużego, coś co było efektem ludzkiej wyobraźni i teoretycznie powinno być "twardsze niż ze spiżu". A jednak nie jest. Choć w przypadku Azeroth z Nostalriusa jeszcze nic nie wiadomo, bo przecież Blizzard kombinuje, jak otworzyć "waniliowy" serwer World of Warcraft.
Nostalrius Ends - The last minutes (with chat) - April 2016
Jednak najbardziej spektakularnym końcem gry sieciowej było chyba zakończenie Final Fantasy XIV. Wszystko obracało się wokół kataklizmu uwzględniającego księżyc rozbijający się o powierzchnię planety... Mało tego, księżyc, który tak naprawdę był więzieniem dla smoka. Brzmi efektownie, co? Przed zamknięciem serwerów gracze walczyli z huncwotami odpowiedzialnymi za nadchodzącą katastrofę i mogli obserwować złowieszczy, zabarwiony czerwienią księżyc zbliżający się do powierzchni. A potem gra skończyła się tym niesamowitym CGI-em:
FINAL FANTASY XIV: THE FINAL 11 MINUTES *End Of Eorzea*
Aż trudno mi sobie wyobrazić, pod jakim wrażeniem musieli być ludzie zaangażowani w tę grę i związane z nią uniwersum. Square Enix wiedziało, jak pożegnać graczy z (dosłownie) hukiem.
Ciekawe w jaki sposób Blizzard zakończy kiedyś World of Warcraft. Bo ostatnie tchnienie tego największego MMO jest chyba nieuniknione, co? Prędzej czy później. A wiadomo, że na pewno nie ograniczy się to do tego ukochanego komunikatu:
Tak, Homer z pewnością zdziwiłby się koncepcją sieciowych światów. Graczom, którzy toczyli nieustanne boje w PlanetSide, pozostaje z kolei przeniesienie kosmicznych zatargów do PlanetSide 2.
Patryk Fijałkowski