Nasze gry na święta. Ale nie takie, jak myślisz
To nie jest kolejne zestawienie fajnych gier na święta albo takich, w których pada śnieg i są kolędy.
24.12.2016 13:02
Co to więc jest? Rzut oka na gry, które kojarzą nam się ze świętami, ale niekoniecznie mają z nimi cokolwiek wspólnego jeżeli chodzi o tematykę. Po prostu każdy z nas kojarzy je z końcówką roku i graniem do upadłego w wigilię i dwa (często przedłużające się aż do sylwestra) dni laby.
Paweł Olszewski: Driver! Ten pierwszy, na pierwsze PlayStation. Konsolę dostałem pod choinkę właśnie z tą od dawna wypatrzoną grą (i kartą pamięci, Mikołaj wiedział o co chodzi). Nie do końca wierząc w to, że wreszcie doczekałem się własnego Szaraka, czym prędzej podłączyłem go do telewizora i… trochę zniszczyłem resztę wigilii. Rozmowy babć i cioć o zdrowiu, polityce, o tym „ale ty urosłeś” i „kiedyś to było lepiej” zagłuszały policyjne syreny, kraksy i pisk opon wpadających w poślizgi samochodów. Od pada odklejałem się tylko na prośbę wujków i kuzynów o rundkę po Miami albo San Francisco. Grałem w niego do późnych godzin nocnych, a potem znów, w pierwszy dzień świąt, od wczesnych godzin porannych. Zerwałem się z łóżka chyba przed 6:00, żeby w spokoju pograć te kilka godzin. W grę, która z nawet trochę ładniejszymi teksturami dostępna jest teraz na smartfonie. Bez Dual Shocka, telewizora CRT, porozwalanych dookoła papierów i kartonów z konsoli, a także systematycznego nawoływania „no weź ścisz trochę”, nie jest to jednak to samo.
Driver- Garage
Maciej Kowalik: Na pewno najbardziej "zimową" grą ostatnich lat był dla mnie Skyrim. Od samego odpalenia gry, w pokoju robiło się kilka stopni chłodniej. Ale nie po to gram od dziecka, by w tym świątecznym wpisie sadzić banały. Tytuły będą dwa, serwowane w odwrotnej chronologii.
Zacznę od Baldur's Gate 2. W grudniu 2000 roku byłem już poniekąd zreformowanym piętnastolatkiem. Swoje miałem jeszcze za uszami, ale miałem też świadomość, że piractwo wcale nie jest fajne. Dużą cegłę do wzrostu tej świadomości dołożyły przebogate wydania gier CD Projektu, z gadżetami, mapami i instrukcjami, które czytało się praktycznie jak książkę. Ale, gdy we wrocławskich sklepach nikt nie mógł mi powiedzieć, kiedy będzie kolejna dostawa Cieni Amn, łaknienie (czekanie nie było opcją!) nowej przygody znów skierowało moje kroki na giełdę. No, najpierw do rodziców, bo przecież to oni trzymali kasę.
Dużo, dużo wcześniej, gdy jedynym sprzętem do grania w domu było Commodore 64, a pojęcie własności intelektualnej nie zaprzątało nikomu głowy, pod choinką znalazłem kasetę z nowymi grami, nagraną pewnie w Firleju. Problem w tym, że zapodziała się gdzieś okładka z tytułami i czasami startu konkretnych pozycji. Za dnia - jak to w Święta - na nic nie było czasu, a wieczorem po tych wszystkich rodzinnych imprezach leciałem z nóg, prosto do krainy Orfeusza. Rano, obok kasety znalazłem wyrwaną z zeszytu kartkę z kodami czasowymi każdej gry i skrótowymi opisami. Na pewno były tam przeróżne perełki, ale moją ulubioną pozycją z tej kasety było "Lamborghini ściga się z Ferrari", które w praniu okazało się grą Pitstop 2. Mama spędziła pół nocy walcząc z magnetofonem i opisując wszystkie znaleziska z taśmy!
Adam Piechota: Ograniczam się do dwóch tytułów, tych najintensywniejszych i - po części - bardzo dziwnych. O to zresztą nam w tym zestawieniu chodziło, więc tylko Bozia mnie może teraz oceniać.
Call of Duty Finest Hour - Mission 2
Call of Duty: Finest Hour na PlayStation 2. Ale nietypowo, tylko pierwsza, stalingradzka kampania. Najlepsza w całej grze bez cienia wątpliwości. Do dziś pamiętam powalone miasto, pełne dymu i ognia (tak, klimatycznie przynajmniej port konsolowy bił oryginał na głowę), przedzieranie się przez okopy z magazynkiem w dłoniach, szukanie zaczajonych w ruinach snajperów, przejażdżki czołgiem i wreszcie moją ulubioną szarżę na Mamayev Kurgan - te wspomnienia działają na mnie lepiej niż mikołajowe ciężarówki Coca Coli. Grałem za dnia, w pokoju ojca, tak długo, póki nie dostałem polecenia "ubieraj się, idziemy do babci". Za oknem przez całe święta wtedy sypał śnieg. Gry nigdy nie skończyłem. Po prostu powtarzam misje rosyjskie. W jakiś sposób określały wtedy te kilka dni wolnego od szkoły. A dziś - obraz świąt "jakich już nigdy nie będzie".
Na szybko, zanim przekażę klawiaturę: Fallout 3, Rayman Origins, Burnout: Dominator, niezaskakująco Skyrim, pierwszy Assassin's Creed, Castlevania: Lords of Shadows i To the Moon. Wszystkie uruchamiają taki sentyment, że aż serducho boli.
Patryk Fijałkowski: Znalazłem! Koledzy już dawno podzielili się wspomnieniami, a ja od dłuższego czasu nerwowo szperałem w głowie w poszukiwaniu gry, która kojarzyłaby mi się ze świętami. Gotów byłem się poddać albo zakończyć na klasycznych "Hirołsach" z wujkiem lub kumplem w wigilijny wieczór albo w któryś dzień świąt, gdy w końcu coś po po prostu kliknęło i oczom wyobraźni ukazała się gra z długą białą brodą i czerwoną czapką z pomponem.
Harry Potter i Komnata Tajemnic. Prosto z wyszkowskiego targu i straganu enigmatycznego Armena, niecałe dwa miesiące po premierze. Spojrzałem teraz na okładkę i już od niej zapachniało mi murzynkiem babci. Grałem od razu po kolacji, w ciemnym pokoju, zafascynowany całą tą magią schowaną na płycie, a najwyraźniejszym obrazem pozostała akcja z Wierzbą Bijącą na samym początku. Zrobili z niej samouczek. No i te zaklęcia... FLIPENDOŁ!
Silent Hill: Shattered Memories [Music] - Always On My Mind
Najbardziej ze świętami kojarzy mi się jednak... Cholernie niepokojące "Always on my Mind" ze ścieżki dźwiękowej Silent Hill: Shattered Memories. To tego kawałka słuchałem zapętlonego przez bite 2-3 godziny, kiedy w 2009 tuż po wigilii zamknąłem się w pokoju, usiadłem przed komputerem i zestresowany zacząłem pisać swoją pierwszą powieść. Świąteczna atmosfera, nie ma co.
Bartek Stodolny: Trudno wybrać grę najbardziej kojarzącą mi się ze świętami, bo praktycznie na każde jakąś dostawałem. Ale niech będzie – Turok: Dinosaur Hunter, z którym wiąże się cała wigilijna opowieść. No dobra, może przedwigilijna, ale nie ma to większego znaczenia. Otóż w życiu każdego młodego, będącego na łasce kieszonkowego człowieka przychodzi czas, że jego komputer robi się przestarzały. Tak też stało się z moim poczciwym Pentiumem 75 z nieistniejącego już Optimusa. Pewnego dnia komputer zniknął, co tata tłumaczył faktem, że się zepsuł i trafił do serwisu. Faktycznie trafił, ale nie do serwisu, tylko do mojego wujka, który włożył w niego Pentiuma 166 MMX (!) i… akcelerator graficzny 3dfx Voodoo! Tutaj taka ciekawostka: otóż akcelerator graficzny był osobnym urządzeniem, które wpinało się do płyty głównej i podłączało do karty graficznej kablem VGA. Kiedy komputer wrócił z „serwisu”, oczywiście od razu to zauważyłem i domyślałem się, co to oznacza. Zaraz, o czym to ja… a, gry.
Otóż razem z nowym sprzętem dostałem, czy w zasadzie dostaliśmy, bo mam też brata, nowe gry. A wśród nich właśnie pierwszego Turoka. Pamiętacie tego dzieciaka z podstawówki lat 90, który przychodził do szkoły w oryginalnych Air Maksach? Ja byłem trzy poziomy nad nim. Wszyscy schodzili się do mnie do domu by zobaczyć, jak wyglądają „gry 3D”. Bo faktycznie było co podziwiać. Dziś śmiejemy się z możliwości ówczesnych sprzętów, ale wtedy była to prawdziwa rewolucja technologiczna. No i ten Turok był przepiękny. Żadnych sprite’ów czy rozpikselowanych tekstur. Wszystko ostre, kolorowe i w postaci trójwymiarowych modeli. Pamiętam, że był to okres, w którym tata powoli przestawał interesować się grami wideo, a mama w ogóle nie wiedziała, o co w nich chodzi. Ale Turoka katowaliśmy we czwórkę przez większość pierwszego i chyba cały drugi dzień świąt. Graliśmy na zmianę, a wszystkiemu towarzyszyły „ochy” i „achy” publiczności niemogącej uwierzyć, że tak realistyczna grafika może być wyświetlana na ekranie kineskopowego monitora.
I na koniec klasyk, w sam raz przed wigilią ;)
Nintendo Sixty-FOOOOOOOOOOUR
Redakcja