Nana Kitade i Loveless w Krakowie - relacja z koncertu
Gorący weekend w Krakowie już za nami. Z powodu niewielkiej ilości wolnego czasu, udało mi się wybrać jedynie na koncert Nany Kitade, z którego relację możecie przeczytać po naciśnięciu przycisku "WIĘCEJ".
18.04.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:45
Już na wstępie, muszę uderzyć się w pierś - niestety, żadnych zdjęć nie będzie. Niestety, mimo, iż w regulaminie koncertu nie było wzmianki o zakazie fotografowania (co zresztą zręcznie wychwyciła grupa wnikliwych fanów z aparatami), to organizatorzy kilka sekund przed rozpoczęciem występu raczyli o nim poinformować. Dość irytujące, biorąc pod uwagę ochronę, która bacznie przyglądała się wszystkim posiadaczom sprzętu fotograficznego.
Jako, że koncert odbył się na scenie widowiskowej w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, obawiałem się, że może być dość ciasno. Tamtejsza sala to raczej niewielkie pomieszczenie. Kilka dni przed koncertem, w rozmowie z redaktorem jednego z czołowych polskich serwisów o J Rocku, spekulowaliśmy, że publiczność nie przekroczy 200 osób. Nie była to może zbyt optymistyczna wróżba, jednakże zdawaliśmy sobie sprawę, że J Music nie jest zbyt popularnym gatunkiem muzycznym w Polsce. Jednak rzeczywistość okazała się być jeszcze mniej optymistyczna. Godzinę przed koncertem na występ Nany czekało zaledwie koło dwudziestu osób. Dziesięć minut przed występem w sali było od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu osób - i tak już pozostało. Można więc powiedzieć, że było bardzo kameralnie. Na szczęście, ilość nie implikowała w tym przypadku jakości. Trzeba podkreślić, że w zdecydowanej większości była to bardzo wdzięczna widownia, która swoim rewelacyjnym zachowaniem mogła wynagrodzić artystce zawód wielkością krakowskiej publiki.
Sama scena zapowiadała dość mroczne i gotyckie klimaty całego wydarzenia. Zresztą, biorąc pod uwagę wcześniejsze zapowiedzi dotyczące projektu Loveless - tego właśnie można było się spodziewać. Dużą uwagę przyciągało niewielkie, różowe antyczne krzesło, które dość mocno kontrastowało, a zarazem dopełniało, resztę scenografii. Wydarzeniu towarzyszyło również kilka akcentów polskich. Nie wiem czy to ukłon w stronę naszej narodowej tradycji, czy może przypadek, ale Japonka - dobrym, krajowym zwyczajem - rozpoczęła koncert 15 minut po czasie. Na scenie najpierw pojawił się Taizo (gitarzysta, współtwórca projektu Loveless). Publiczność przywitała go gromkimi brawami. Po chwili, zza kulis wyłoniła się Nana Kitade. Nie wiem czy to moc fangirlsów, czy może magia towarzysząca całemu wydarzeniu, ale trudno było wówczas uwierzyć, że na sali jest tylko kilkadziesiąt osób. Brawa, owacje, piski i krzyki stały się od tego momentu wiernymi towarzyszami sceny w Muzeum Sztuki Manggha.
Nana i Taizo prezentowali się jak postacie wyjęte żywcem z anime. Ona stanowiła esencję skrytych marzeń wszystkich fanów japońskich gothic lolitek. On natomiast to ucieleśnienie stereotypowego bishonena-mruka, któremu fanki anime oddałyby nie jedno, ale dwa, a nawet trzy dziewictwa. Z racji profilu portalu, oszczędzę Wam szerszego opisu wizerunku obojga artystów - powiem jedynie, że w obu przypadkach było na co popatrzeć (opinia dot. Taizo oparta na podstawie konsultacji z obecnymi na koncercie przedstawicielkami płci pięknej). Z mojego punktu widzenia początek występu nie był najmocniejszą częścią koncertu. Może to kwestia docierania się artystów z publicznością, ale miałem dość duże obawy o to, że Nana i Taizo odetną się od widowni i skupią jedynie na swojej muzyce. Myślę, że duża część publiki odczuła ten specyficzny dystans, gdyż po pierwszej euforii, emocje jakby nieco opadły. Nie bez znaczenia był tu też repertuar. Pozytywka w połączeniu z brzmieniem ostrej, gitarowej muzyki wprowadziła publiczność w klimat psychodelii połączonej z melancholijnym niepokojem. To dziwne uczucie, o którym pisałem kilka linijek wcześniej, związane było z tym, iż wokalistka śpiewając pierwsze utwory zdawała się patrzyć w stronę publiczności nieobecnym i pustym wzrokiem. Znacie to uczucie, kiedy rozmawiacie z kimś, a ten ktoś mimo, że na was patrzy, to sprawia wrażenie, jakby wcale Was nie słuchał? Właśnie takie odczucie mi towarzyszyło, kiedy Nana spoglądała na krakowską publiczność na początku koncertu. Wszystko jednak odmieniło się jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy repertuar zmienił się na bardziej dynamiczny. W międzyczasie, Nana zdążyła przywitać się z publicznością - najpierw po Japońsku, potem łamaną Angielszczyzną. W pewnym momencie Nana zaskoczyła wszystkich (w tym również ochroniarzy) jednocześnie wywołując wielką euforię, która trwała już do samego końca koncertu. Japonka podeszła do barierek oddzielających scenę od publiczności, wspięła się na nie i usiadła między publiką. W tym też momencie rozwiała wszystkie moje obawy. I chociaż tego typu zachowania to oczywiste zagrywki w celu podniesienie temperatury publiczności, to jednak bardzo miło z jej strony, że zdecydowała się na takie zachowanie.
Loveless nie jest muzyką dla każdego. Wokal Nany w wydaniu studyjnym może się wielu ludziom nie podobać. Sam wybierałem się na koncert bardzo sceptycznie nastawiony do tego typu aranżacji muzycznej z udziałem Nany Kitade. Jednakże jej występy na żywo to zupełnie inna bajka niż to, co możemy usłyszeć na youtubie czy stronie myspace zespołu - Japonka jest wspaniałą showmanką. Szczególnie podobało mi się wykonanie utworów, podczas których Nana śpiewała do mikrofonu przez megafon. Było żywo i bardzo energicznie. Nie wszystko było jednak tak różowe, jakby się można tego po Nanie spodziewać. To, że wokalistka przez większą część trwania koncertu myślała, że występuje w Poznaniu (w którym występowała dzień wcześniej) nie jest jeszcze tak wielkim przewinieniem, gdyż po tym, jak publiczność uświadomiła jej, że jest w Krakowie, piosenkarka w słodki i charakterystycznie mangowy sposób zaczęła wszystkich przepraszać i ogólnie rzecz biorąc zrobiło jej się głupio. Prawdziwym mankamentem był jednak fakt, iż koncert trwał niecałą godzinę. 55 zł w przedsprzedaży jak za tak krótki koncert to według mnie trochę za dużo. Artyści opuścili scenę, na prośbę publiczności zrobili bis (który sprawiał wrażenie nienaturalnie zaplanowanego), rozdali autografy i... to w zasadzie wszystko. Kilkanaście minut po godzinie 18 koncert Nany Kitade w Krakowie był już przeszłością.
Trzeba powiedzieć, że występ budził we mnie zarówno pozytywne jak i negatywne refleksje. Z jednej strony fantastyczne jest to, że artyści, o występach których w Polsce można było tylko marzyć, coraz częściej przyjeżdżają do naszego kraju. Szkoda tylko, że odzew wśród fanów na tego typu wydarzenia jest tak niewielki. Kiedy brałem od autografy od Taizo i Nany, poprosiłem Ją, żeby za rok jeszcze raz przyjechała do Polski. Artystka podziękowała, a następnie odpowiedziała krótkim, uśmiechniętym "I will". Jednak, żeby takie występy zdarzały się częściej, konieczna jest do tego publika, która sprawi, że organizacja J Rockowych koncertów będzie się po prostu opłacać . Mimo, iż w Krakowie było nas tak niewielu - będę trzymać Cię za słowo, Nana-san.
Norman Lenda