Najważniejsze gry generacji – Assassin’s Creed
Najważniejsze gry generacji – Assassin’s Creed
Nie lubimy być zaskakiwani. Twierdzimy, że lubimy, że jesteśmy tacy spontaniczni, otwarci na przygody i doświadczenia, ale to rzadko kiedy jest to prawda. Każdy z nas, mając do wyboru coś znanego i bezpiecznego lub ryzykownego i niepewnego, wybierze to pierwsze. Widać to w wynikach sprzedaży gier, w rankingach popularności poszczególnych tytułów na stronach internetowych, widać to w produkcjach, które osiągają największe sukcesy na Kickstarterze. Kiedy ostatnio słyszeliście o spektakularnym sukcesie projektu, który obiecywał coś zaskakującego? Nawet w kwestii tak przecież błahej jak rozrywka okazuje się, że jesteśmy instynktownie nastawieni przeciwko ryzyku. Do tego stopnia, że zapłacenie nawet niewielkiej kwoty za grę, która nie przypomina nam czegoś, co już znamy i lubimy, wydaje nam się irracjonalne.
Chyba dlatego gry wideo, teoretycznie najbardziej postępowa z dziedzin rozrywki, jest tak zachowawcza. Próby wstrząśnięcia odbiorcami, być może nawet oszukania ich, zaskoczenia, takiego prawdziwego, pojawiają się niezmiernie rzadko. Kiedy już mają miejsce, robią wielkie wrażenie jako manifesty twórców tak przekonanych o słuszności swojej wizji, że gotowych na powiedzenie odbiorcom: ja wiem lepiej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mówi w dzisiejszych czasach ludziom, że wie coś lepiej od innych. Szczególnie, jeżeli chce coś sprzedać.
Jeszcze w czerwcu 2007, na zaledwie cztery miesiące przed premierą Assassin’s Creeda, Jade Raymond, producentka gry, mówiła w wywiadzie dla Eurogamera, że nie może ujawnić żadnych informacji na temat tego, czy w grze będzie coś więcej niż tylko wątek historyczny. Niemal do samej premiery wątek science-fiction w tej grze pozostawał w sferze plotek i domysłów. Umiejętne granie tym tematem pozwoliło twórcom na wywołanie zainteresowania grą, bo przecież wszyscy twierdzimy, że lubimy być zaskakiwani. Czekaliśmy więc na to zaskoczenie. A kiedy w końcu okazało się, że Assassin’s Creed faktycznie nie jest tylko historyczną opowieścią o asasynach w czasach wypraw krzyżowych, nagle rozczarowanie. Nagle okazuje się, że nas oszukali. Że wolelibyśmy jednak, żeby było tak, jak myśleliśmy na początku.
A przynajmniej Oni Wszyscy byli, bo ja wciąż uważam, że – właśnie w pierwszej części i chyba tylko w niej – motywy science-fiction były jak najbardziej na miejscu. Podobała mi się spójność świata przedstawionego, to, z jakim przekonaniem Ubisoft stworzył tę opowieść właśnie nie jako historię o asasynie w czasach wypraw krzyżowych, ale o człowieku z przyszłości, który odgrywa jego wspomnienia. Może to i trochę tandetne, nie wiem, zresztą graczom akurat tandeta nie powinna być obca, nie wiem czemu nagle wszyscy zrobiliśmy się tacy ambitni. Przede wszystkim jednak jako ramy dla gry wideo, jako uzasadnienie tego wszystkiego, co dzieje się na ekranie, trzymało się to kupy. Wszyscy zachwycaliśmy się, kiedy w Piaskach czasu Książe mówił nie, to nie tak było, kiedy umieraliśmy, uzasadniając nasze porażki swoją złą pamięcią. Jakie to sprytne i pomysłowe! Kiedy jednak spróbowano ten sam pomysł wtłoczyć w ramy luźnej fantastyki naukowej, nagle okazało się, że to zbyt wiele.
new WP.player({ width:610, height:343, autostart:false, url: 'http://get-2.wpapi.wp.pl/a,61764431,f,thumb/1e/d5/31/fecf4bbe7a15e3253140f65c03820e85/ac1_ql_gotowy.mov', });Gramy i komentujemy. Wersję wideo w wyższej rozdzielczości znajdziecie pod tym adresemTeraz, gdy główny wątek fabularny, rozpoczęty w pierwszym „asasynie”, został już praktycznie zamknięty, łatwo jest oceniać całość i mówić, że to był od początku zły pomysł. Być może był. Może faktycznie twórcy nie mieli dostatecznie dopracowanej wizji tego, w jakim kierunku chcą z tymi motywami pójść, co chcą przez nie w ogóle powiedzieć. Przez co ostatecznie pozostało wrażenie, że zostały one wprowadzone tylko i wyłącznie po to, by zapewnić grze trochę darmowego marketingu. Trochę tego pozytywnego szumu, który wywołały domysły i przypuszczenia graczy przed pierwszą częścią. I każdy z nas teraz uważa, że seria ta z pewnością zyskałaby, gdyby te fantastycznonaukowe elementy całkowicie z niej usunąć. Bo wszyscy widzieliśmy jak ostatecznie zjadła ona własny ogon w trzeciej części gry, serwując nam zakończenie na poziomie Zagubionych.
Wcale by nie zyskała. Assassin’s Creed od samego początku był serią przyszłościową. Serią, która na zawsze zmieniła to, jak konstruuje się gry akcji z perspektywy trzeciej osoby. Która dała nam rozwiązania, które twórcy tego typu produkcji kopiują na każdym kroku. Serią, która, opowiadając o przeszłości, miała wzrok cały czas nieustępliwie skierowany w przyszłość. Nie udałoby się jej osiągnąć tego wszystkiego, gdyby nie ta odwaga, to szaleństwo, którymi wykazali się autorzy. Każda kolejna część Assassin’s Creeda po jedynce to było już szlifowanie i dopracowywanie tego, co stworzono w pierwowzorze. Powstały gry dużo lepsze, ale pozbawione już tej aury niesamowitości. Grając w „jedynkę”, miało się to uczucie odkrywanie czegoś nowego, niezwykłego, to, czego tak brakuje nam w większości współczesnych gier.
Z tego uczucia wyrosła ta seria, może nawet bardziej niż ze świetnie zaprojektowanego sterowania czy animacji postaci. Każdego kolejnego „asasyna” kupowało się po to, by spróbować powtórzyć to pierwsze wrażenie. Nigdy się to nie udało.