Najlepszy kumpel w grze - którego z wirtualnych towarzyszy wspominamy najmilej? [Klub Dyskusyjny]
Wkurzają nas? Przekonują? Powodują autentyczne przywiązanie? I co wspólnego z tym wszystkim na znowu Silent Hunter?!
Miło wspominam też Vincenta Valentine'a, który był, co za niespodzianka, strzelcem. Był taki mroczny i tajemniczy, poza tym z tym szalikiem zasłaniającym twarz kojarzył mi się z Razielem, taak... No i jakoś tak wyszło, że mam słabość do snajperów, łuczników i towarzyszy trzymających się bardziej z tyłu. W Divinity: Original Sins 2 łucznikiem był Ifan bez-Mezd – nie wiem, czemu tak wyszło, ale dzięki temu idealnie dogadywał się z Lohse, w której postać się wcieliłam.
A tak nieco poważniej, to chyba nigdy nie przywiązywałem się bardziej do swoich wirtualnych towarzyszy, bo koniec końców, nieważne jak świetnie napisani, są tylko zlepkiem pikseli. Z drugiej strony, w GTA V wybrałem opcję uratowania wszystkich, końcówkę Mass Effecta 2 powtarzałem, bo mi Mordin poległ, a ilekroć widzę swojego koleżkota w Monster Hunter World, mam ochotę go pogłaskać i strasznie mi przykro, kiedy od czasu do czasu przyłożę mu przypadkiem.
Krzysztof Kempski: A mi podobał się piesek z Fallouta 4. Głównie dlatego, ze zachowuje się podobnie jak mój pies. Fakt, często mnie wkurzał wchodząc pod nogi podczas strzelanin, ale to w sumie realistyczne. Sam potykam się cały czas o swojego wilczura :).
Podobał mi się też Wheatley z Portala 2. Niby nie robił nic nadzwyczajnego, ale miał świetne, pełne inteligentnego humoru odzywki.
Krzysiowi o rychłym podesłaniu zdjęcia przypomina, a wszystkim miłego weekendu życzy
Redakcja