Najlepsze gry minionej generacji. Rock Band, L.A. Noire, BioShock [wybiera Marcin Kosman]

Najlepsze gry minionej generacji. Rock Band, L.A. Noire, BioShock [wybiera Marcin Kosman]

Najlepsze gry minionej generacji. Rock Band, L.A. Noire, BioShock [wybiera Marcin Kosman]
marcindmjqtx
22.12.2014 17:10, aktualizacja: 15.01.2016 15:37

Uwaga, komunał na początek: to była wspaniała generacja konsol. Ale wybór najlepszej dziesiątki nie był dla mnie szczególnie trudny.

Konsole minionej generacji powoli odchodzą w niebyt. Wii umarło dawno temu, dla PS3 i Xboksa 360 2014 rok był ostatnim, w którym można było liczyć na tyle dobrych gier. A jako że żywot Polygamii mniej więcej pokrywa się z minioną generacją, postanowiliśmy godnie pożegnać konsole, które dały nam tyle radości. Przez najbliższe dni każdy redaktor opowie o tytułach, z którymi najmilej spędzało mu się czas.

--

Nie miałem większych problemów z wyborem mojej ulubionej dziesiątki gier poprzedniej generacji konsol. Zagrałem w zasadzie we wszystkie hity z PS3, Xboksa 360 i Wii (no, pomijając wyścigi i Halo), a było w co grać. Poniżej mój wybór ze stopniowaniem napięcia od dziesiątego miejsca. Co w drugiej dziesiątce? W przypadkowej kolejności: trylogia Mass Effect, Deus Ex: Bunt ludzkości, Burnout Paradise, Mortal Kombat, DJ Hero, Max Payne 3, Wipeout HD, The Last of Us, Battlefield: Bad Company 2, Castlevania: Lords of Shadow, No More Heroes. No, wyszło 11.

10. Gears of War

Gears of War

Gearsy nie były nigdy typową grą multi, ale właśnie za multi cenię ją najbardziej. Z pierwszą częścią spędziłem w sieci więcej czasu niż z jakąkolwiek grą na minionej generacji konsol. Poznałem świetnych ludzi, z którym spędzałem online długie popołudniowo-wieczorne godziny pewnego gorącego lata (zupełnym przypadkiem mało się wtedy opaliłem). Mimo strasznych lagów i premiowania hosta, który zdejmował przeciwników jednym strzałem z shotguna z półdystansu. I mimo formuły bez respawnów, oznaczającej czekanie na kolejną grę po zgonie.

W Gearsach ceniłem szczególnie cover system, widok TPP i odczuwalną „ciężkość” - tak przy biegu, jak i przy korzystaniu z broni. Świetny pomysł z mocniejszą amunicją po umiejętnym przeładowaniu broni pozwalał cieszyć się nawet tak prostą czynnością jak reload. Druga część już mnie tak nie przyciągnęła, za to w trzecią znów grałem sporo, choć już bez ekipy - niemal w całości przeniosła się na PS3.

9. Rock Band

Harmonix

Multiplayerowe cudeńko. Guitar Hero (zwłaszcza 2) było wspaniałe, ale dopiero Rock Band, z możliwością podpięcia dwóch gitar, perkusji i mikrofonu, pokazał moc kryjącą się w plastikowym graniu ze znajomymi. Już przy pierwszej imprezie przestałem żałować kupna zestawu za 100 euro w niemieckim Media Markcie (gdzie po angielsku nie potrafili, o fakturach nie słyszeli, a kartą płatniczą płacić nie pozwalali - to tak gdyby ktoś myślał, że w Polsce jest zaścianek) i powrotu z wielkim kartonem na kolanach w aucie. Żałuję śmierci gier muzycznych, ale Rock Banda zawsze będę mógł sobie odkurzyć.

8. Fez

Fez

Jedyny indyk w tym zestawieniu. Mój ulubiony. Lubię, gdy gra angażuje gracza w niebanalny sposób i Fezowi się to udaje. Jeśli zamierzacie grać, nie czytajcie dalej, bo zaraz spalę kilka myków. Takich jak wielki kod QR świecący na ścianie w pomieszczeń - w te pędy ściągnąłem aplikację, by dowiedzieć się, co też Phil Fish chce mi w ten sposób przekazać. Albo własny alfabet, którym posługiwały się growe ludki - mozolnie spisywałem go w notesie i próbowałem przełożyć na angielski. Albo zagadka, którą rozwiązać można było bawiąc się zegarem systemowym w konsoli. No i ta genialna nagroda za przejście gry, dzięki której produkcja 2D z "obrotową" perspektywą nagle pozwalała na... widok FPP!

Fish to straszny nerwus i nie wytrzymał napięcia w branży kasując Fez 2. Cóż, niech się realizuje w innym miejscu, które będzie pompowało jego ego. Niezależnie od opinii na jego temat, Fez udał mu się wybornie.

7. Uncharted 2

Uncharted 2

Nie przepadam za ciągotami gier do udawania filmów, ale akurat w Uncharted 2 wyszło to wzorowa. Niesamowicie intensywna akcja, nieźle poprowadzona fabuła, rozsądna zawartość zagadek, świetny humor i dialogi, doprawione udanym polskim dubbingiem. Indiana Jones doczekał się kapitalnego naśladowcy w nowym medium.

6. Batman Arkham Asylum

Batman: Arkham Asylum

Lubię filmy i gry trzymające się antycznej zasady trzech jedności - czasu, miejsca i akcji. Taki był pierwszy Metal Gear Solid, taki jest też Batman Arkham Asylum. Po latach Batmanów kiepskich i mało grywalnych, jak diabeł z pudełka wyskoczyło Rocksteady ze swoją wizją. Gacka osadzono w konwencji metroidvanii, dorzucono kapitalny, kopiowany później przez konkurencję system walki, umiejętnie wpleciono znanych z uniwersum łotrów oraz pobawiono się emocjami gracza w walce ze Strachem Na Wróble. A że B:AA ładnie wyglądało i świetnie brzmiało (dubbing z Markiem Hamillem w roli Jokera na czele), dostaliśmy najlepszego grywalnego Batmana w dziejach. Którego ostatecznie nie skończyłem - „corrupted save” przed ostatnią walką bardzo mnie zabolał. Może jeszcze kiedyś zdecyduję się przejść całość.

5. Metal Gear Solid IV: Guns of the Patriots

MGS4

Trochę dziwnie mi z tym, że na liście mam głównie gry, których nie poleciłbym wszystkim, a jedynie miłośników specyficznych klimatów, ale cóż - w końcu to moja lista. Czwartego emgieesa zarekomendowałbym jedynie fanom serii, a i tak nie wszystkim, bo ta odsłona wzbudziła sporo kontrowersji. Łatwo je zrozumieć - to bardzo przegadana część, ma na pokładzie czarnoskórego dziwaka z małpą, a w celu powiązania wszystkich "luźnych końców" Hideo Kojima zdecydował się na fabularne zabiegi, których pewnie nie planował. Nie wszystkie się bronią.

Mój wewnętrzny Solid Snake nie mógł jednak przejść obojętnie obok przynajmniej dwóch scen w tej grze. Tej po napisach oraz oczywiście tej zaczynającej się w samolocie. Obie to piękne świadectwo magii tej serii, która bywa infantylna, ale jest na wskroś japońska, a tej japońskości na poprzedniej generacji mocno mi w grach brakowało. MGS V: Ground Zeroes próbował być "zachodni" aż za bardzo, MGS V: The Phantom Pain wraca do konwencji defekującego konia i biegania w kartonie - pytanie, czy będzie potrafiło zaoferować te same emocje, co poprzednie części.

4. L.A. Noire

LA Noire

Niewielu pewnie jest graczy, którzy umieściliby ten tytuł w swojej dziesiątce gier ubiegłej generacji. Jako fan gatunku noir w L.A. Noire się jednak mocno zadurzyłem, a przedstawiona historia w pełni to przywiązanie wynagrodziła. Można narzekać, że przesłuchania są trochę liniowe i nielogiczne, ale skoro już tyle lat minęły od premiery, to przymykam na to oko. Wierność zasadom kina noir jest tu wręcz onieśmielająca, dołóżmy do tego słynny system skanowania twarzy i mamy produkcję bardzo specyficzną, ale dla entuzjastów klimatu mistrzowską. Raymond Chandler grałby jak zły.

3. Grand Theft Auto V

screeny z rozgrywki

GTA V zajęliśmy się na Polygamii bardzo kompleksowo i w moim przypadku to "zajęcie się" wyglądało tak, że z sofy wstałem po 4 czy 5 dniach, gdy wreszcie wykonałem ostatnią misję. I choć granie w tak dużej dawce potrafi niekiedy grę obrzydzić, w przypadku GTA V nie było takiego problemu - raczej miałem ochotę na więcej. Mowa oczywiście o singlu, bo multi najpierw nie działało, a gdy już zaczęło, to zupełnie mnie nie wkręciło. Co innego fabularna przygoda. Uwielbiałem GTA IV, ale Rockstar wraz z "piątką" samo siebie przebiło o dwie długości.

2. BioShock

BioShock

Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie wiem, co uwiodło mnie bardziej - kapitalny design pomieszczeń, zachęcający do eksploracji z nosem w podłodze, spotkanie z Big Daddym, zyskiwane w trakcie gry mocy czy unoranie tego wszystkiego w polityczno-socjologicznym sosie i jeden z najsłynniejszych fabularnych twistów w grach. Zapewne każdy z tych elementów po trochu. To kapitalnie wykreowany, wiarygodny świat, w którym zagrało właściwie wszystko. Drugą częścią też byłem zachwycony, ale już BioShock Infinite mnie nie przekonał. Łącznie z zakończeniem.

1. Dark Souls 1&2

Dark Souls

Mając w pamięci King's Field, które nigdy nie były dobre, i Armored Core, które nigdy mi nie leżało, w magię Dark Souls początkowo wątpiłem (a Demon's Souls jakoś mnie ominęło). Brzydkie to, trudne... Ale z każdą godziną rosła fascynacja. A godzin było dużo, bo na początku zachciało mi się przeć przez cmentarz. Wszak szkielety to w grach zwyczajowe mięso armatnie, a te tutaj co rusz biją mnie po głowie. W końcu zacząłem szkicować w notatniku własną mapę. Zaznaczać punkty, w które warto zajrzeć później. Za nic w świecie nie chciałem zaglądać do internetu, bo wiedziałem już, że obcuję z grą magiczną - taką, która swoich tajemnic nie wyjawia sama. Cofnąłem się do lat 90., gdy gry rozkminiało się samodzielnie, bo magazyny o grach solucję miały po miesiącu lub dwóch, a sama gra tutoriala nie miała.

W końcu się złamałem, gdy mając podwójną klątwę biegałem po świecie z 1/4 paska energii i z tą żałosną żyletką życia usiłowałem stawić czoła dwóm gargulcom na dachu. Odkryłem drugie, trzecie i czwarte dno, zobaczyłem zapaleńców składających historię gry w spójną całość. Ten symboliczny powrót do czasów gry bez radarów, strzałek pokazujących gdzie iść i oferujących listę questów zachwycił mnie absolutnie.

Z drugą częścią sytuacja się powtórzyła, bo mając grę odpowiednio wcześniej nawet internet milczał na temat jej sekretów. Była więc walka z "wężową panną" w kałuży pełnej trucizny, bo nie miałem pojęcia, że można ją wypompować, były konsultacje z Mielem i emocjonowanie się każdym odkryciem. Chytrze stawiam na piedestale obie produkcje, bo trudno byłoby mi wybrać tę, która zachwyciła mnie bardziej. No i paradoks - moje najukochańsze gry minionej generacji to jednocześnie te, których raczej nie poleciłbym nikomu, kto na grach nie zjadł zębów.

Marcin Kosman

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)