Najlepsze gry minionej generacji. Mirror's Edge, Super Mario Galaxy 2, Halo 3 [wybiera Paweł Winiarski]
Choć nie miałem większych trudności w wybraniu 10, moim zdaniem, najlepszych gier minionej generacji, to ich ułożenie w odpowiedniej kolejności nie było już takie proste.
Dlatego ten aspekt pominę, choć bez najmniejszych wątpliwości jestem w stanie wybrać tę jedną jedyną. I będzie nią Grand Theft Auto V, bo przez kilkadziesiąt godzin, jakie z nią spędziłem, byłem na kolanach. Cały czas.
GTA IV
GTA IV
W dużej mierze dla tej gry kupiłem Xboksa 360. I po włożeniu płyty do napędu przeżyłem szok. Szok i niedowierzanie, jak daleko poszedł Rockstar po kilku częściach GTA III. Niko nigdy nie był moją ulubioną postacią w serii, ale trudno było nie darzyć go sympatią. Cudownie natomiast było wrócić do Liberty City, przedstawionego tak, że szukałem szczęki na podłodze przez bity tydzień. A potem zgubiłem ją jeszcze przynajmniej kilka razy. Akceptowałem w tej grze absolutnie wszystko, nawet ten dziwny, pływający model jazdy samochodem. I kiedy już myślałem, że Rockstar niczym mnie nie zaskoczy, dostałem dwa fabularne dodatki, z których do dziś nie umiem wybrać tego ulubionego. Każdy z nich deklasował bowiem większość normalnych gier tamtego okresu.
Super Mario Galaxy 2
Super Mario Galaxy 2
Platformówka idealna. Wiem, że pewnie wolicie pierwsze SMG, bo robiło największe wrażenie po pierwszym włączeniu, ale ja przygodę z serią zacząłem dopiero od dwójki. Choć określenie „seria” jest trochę na wyrost, bo z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nie powstała jeszcze część trzecia. Super Mario Galaxy 2 łączyło ze sobą nie tylko wciągającą, choć banalną, opowieść, ale także, a może przede wszystkim, fantastyczną rozgrywkę, w której próżno było szukać choć sekundy nudy. Nie umiałem się od tej gry oderwać i gdybym nawet nigdy nie włączył innej gry na Wii, to Super Mario Galaxy 2 byłoby dobrą wymówką do zakupu konsoli. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to najlepsza gra z wąsatym hydraulikiem, jaka kiedykolwiek ujrzała światło dzienne.
Mirror's Edge Jedna z najbardziej niedocenionych gier generacji stała się jednocześnie jednym z tytułów, do którego bardzo lubiłem wracać. Podczas gdy na ogół moje powroty oznaczają zabawę w sieci lub próby wymaksowania danej pozycji, Mirror's Edge przeszedłem chyba 6 razy. Ot tak po prostu, bez żadnego konkretnego celu. Kiedy przypominam sobie ten tytuł, mam w głowie przede wszystkim dziwną (bo przecież nie jestem fanem biegania po dachach) atmosferę, która pojawia się u mnie w myślach również gdy włączam „Still Alive” Lisy Miskovsky. Oryginalne podejście do tematu FPP, specyficzna, jakby designerska, oprawa. To jedna z tych gier, których kontynuacji jednocześnie wyczekuję, jak również się jej boję. Chyba jednak wolałbym żeby Mirror's Edge zostało jednorazowym strzałem. Grę stworzono bez spiny i obawiam się, że wobec dwójki gracze mają zbyt duże oczekiwania. Ale i tak czekam.
Gears of War
Gears of War
Pierwsze Gears of War widziałem chwilę po premierze 360, kiedy zaprzyjaźniony Qoora z N+ przywiózł do rodziców wypożyczoną z redakcji konsolę. Niby oglądaliśmy całość jeszcze na telewizorze CRT, niby nie mogłem się skupić na zabawie, bo w pokoju było nas kilku, ale chyba wtedy właśnie zrozumiałem, że najwyższy czas pożegnać się z PC-tem i pomyśleć o zakupie konsoli siódmej generacji. Oczywiście nadrobiłem pierwsze Gearsy już na własnym sprzęcie i trochę przytłoczył mnie ciężki klimat gry. I chyba za to najbardziej będę ją wspominał, bo podobne podejście do tematu już nigdy nie pojawiło się w serii. Po dwójkę biegłem do sklepu w dzień premiery z wywieszonym językiem, specjalnie wziąłem urlop i katowałem ją cały dzień. Jedna z najlepszych serii w historii gier, a to był właśnie jej świetny początek.
Halo 3 Od trzeciego Halo rozpocząłem swoją przygodę z multiplayerem na 360. I wtedy też poczułem do serii Halo coś, co niektórzy nazywają miłością. Owszem, znałem i jedynkę, i dwójkę, ale dopiero Halo 3 rozkochało mnie w uniwersum i postawiło Master Chiefa na równi z innymi nierealnymi idolami z dzieciństwa. Brzmi to dziwnie w ustach dorosłego faceta, ale przy Halo 3 czułem się jak dziecko. Tryb fabularny znam prawie na pamięć, przechodziłem go dwa razy do roku. A tryby sieciowe męczyłem niemiłosiernie, zarówno bawiąc się z obcymi w sieci, jak i (a może przede wszystkim) grając tak zwane „customy” ze zgraną ekipą znajomych. Spotykaliśmy się na Xbox Live regularnie, mieliśmy swoje własne wariacje większości plansz, a także nasze małe turnieje. Halo 3 było fajnym miejscem zarówno dla tych, którzy chcieli po prostu postrzelać, jak i dla miłośników wirtualnej architektury. No chyba, że miało się do tego dwie lewe ręce, jak na przykład ja. W Halo 3 zrodziło się również określenie „kolba w ryj”, z którego na przykład podczas wspólnej zabawy z Kosem i Maciem w Destiny, śmiałem się niestety tylko ja.
Red Dead Redemption Grand Theft Auto na dzikim zachodzie. Biorę w ciemno! Rzeczywistość pokazała jednak, że czasem warto odłożyć na bok niechęć do zamówień przedpremierowych. Nabiegałem się za RDR-em po sklepach i naszukałem go w sieci. Gra znikała z półek sklepowych w tempie ekspresowym i jej zakup w okolicach premiery graniczył z cudem. Oczywiście przepłaciłem za to, by mieć przygody Johna Marstona jak najszybciej i ani przez chwilę tego nie żałowałem. Świetna historia, niesamowity, piękny świat i ten klimat starych westernów, na których przecież wychowało się moje pokolenie. Pierwszą podróż do Meksyku i towarzyszący jej gitarowy utwór zapamiętam na całe życie. To jeden z najfajniejszych fragmentów, jakie dostarczyła mi kiedykolwiek elektroniczna rozrywka. A RDR to jeden z najpiękniejszych, najbardziej dopracowanych i wciągających światów, z jakim obcowałem. I nie ważne, czy brałem udział w misjach fabularnych, sieciowych, jeździłem na koniu by tylko pozwiedzać, polowałem, czy zbierałem roślinki. Odpływałem w zupełnie inną rzeczywistość, tak bardzo oderwaną od mojej codzienności.
Batman: Arkham Asylum
Batman: Arkham Asylum
Miałem przyjemność sprawdzić Arkham Asylum przed premierą i do dziś uważam to za jeden z najlepszych materiałów „preview” z jakim kiedykolwiek obcowałem. Kończył się w takim momencie, że nie mogłem wysiedzieć spokojnie aż do premiery. Więc jak tylko gra tylko się ukazała, pobiegłem do sklepu i zniknąłem przed konsolą na kilka dni. Arkham Asylum to pierwsza tak dobra gra o Batmanie, jednocześnie jedna z najlepszych gier o komiksowym bohaterze. Dograło tu praktycznie wszystko - od fantastycznej oprawy, przez niesamowity system walki, ponury świat znany z komiksów, a także świetne fragmenty detektywistyczne. Nieźle bawiłem się też w Arkham City, ale jednak zaskoczenie, jakie towarzyszyło premierze Asylum sprawiło, że nie jestem w stanie nie wymienić tej gry w zestawieniu najlepszych pozycji minionej generacji. Wirtualny Batman nigdy wcześniej i niestety nigdy później nie był tak wciągający. Co nie znaczy, że nadzieja na kolejną tak dobrą grę we mnie umarła.
Diablo 3
Diablo 3
Na warszawskiej premierze PC-towego Diablo 3 bardzo żałowałem, że nie gram na komputerze. Potem wszystko odpuściło, bo widziałem, jak znajomi się z tym tytułem męczą i jak bardzo Blizzard go nie dopracował mimo tych wszystkich lat spędzonych nad produkcją. Do konsolowej wersji nie byłem przekonany, dlatego w dzień premiery płyta nie zakręciła się w odtwarzaczu pod moim telewizorem. Ale coś wołało - „hej, przecież to Diablo, spędziłeś dzieciństwo z jedynka i dwójką. Daj szansę również trzeciej części”. Więc dałem. I wsiąkłem. Owszem, bolała trochę powolna animacja, słabsza niż na PC grafika, ale to było już dopracowane Diablo 3, przy którym nie trafiał szlag. I okazało się, że to dokładnie ta gra, na którą czekałem. Siedziałem więc po nocach i tłukłem potwory, czasem aż do świtu. Spodobało mi się tak bardzo, że nad zakupem ulepszonej wersji na konsolę obecnej generacji nie myślałem nawet sekundy. I historia się powtórzyła, a ja po braku snu byłem tak samo wykończony jak mój wirtualny bohater.
No More Heroes 2: Desperate Struggle
No More Heroes 2
Pierwsze No More Heroes mi się nie podobało. Wszyscy zachwalali, a ja nie umiałem się wciągnąć. Dlatego do dwójki podchodziłem z dystansem, a kiedy już się przemogłem i zakupiłem własną kopię, ciężko było odciągnąć mnie od Wii. Nie do końca normalny bohater, wykręcona opowieść, głupkowate żarty, jucha i świetne scenki przerywnikowe. No More Heroes 2: Desperate Struggle był jednym z najlepszych powodów, by kupić Wii i udowadniał, że to konsola nie tylko dla miłośników podskakiwania przy grach sportowych. To też jeden z najlepszych pomysłów na wykorzystanie kontrolera Nintendo. Jeśli dodacie jeszcze elektryzującą ścieżkę dźwiękową, to otrzymamy jednego z najsilniejszych pretendentów do miana gry 2010 roku. No, ale w związku z tym, że pojawiła się na konsoli, której nikt nie traktował poważnie, w starciu z grami z innych platform nie miała najmniejszych szans.
Grand Theft Auto V
GTA 5
Absolutny majstersztyk, w którym kulała tylko jedna rzecz - online. Ale w związku z tym, że został on dodany dopiero po jakimś czasie, nie traktuję trybów sieciowych jako części piątki. Dla mnie to oddzielny produkt, niespecjalnie udany. Tak czy inaczej, GTA V mnie oczarowało, rzuciło na kolana, sprzedało soczystego kopniaka i kazało siedzieć przy konsoli z wypiekami na twarzy. Jestem pewien, że nie odkryłem go nawet w 2/3, dzięki czemu mam teraz okazję ślęczeć (również z wypiekami) przy odświeżonej wersji na PS4.
Sam nie wiem co w GTA V podoba mi się najbardziej. Postacie, historia, różnorodność rozgrywki, czy może oprawa? Każdy z tych elementów robił piorunujące wrażenie, a połączone stworzyły w mojej opinii grę idealną. Ten tytuł wyciągnął z PS3 i 360 moc, o której istnieniu nie miałem pojęcia. Rockstar to czarodzieje i GTA 5 jest tego namacalnym dowodem. Dobrze, jestem ogromnym fanem serii i przy poprzedniej generacji za najlepszą grę uważam GTA III, ale bądźmy ze sobą szczerzy. GTA V po prostu rządzi. Kto tak nie myśli, ten błądzi.
PS. Są takie gry, których nie umiem nikomu polecić, pewnie dlatego, że ciężko mi wskazać plusy usprawiedliwiające zakup. W tej generacji miałem dwa takie tytuły, dlatego pojawiają się poza zestawieniem najlepszej dziesiątki, ale nie umiem o nich nie wspomnieć.
DmC: Devil May Cry, które urzekło mnie jako całość choć nigdy nie traktowałem gry jako czegoś powiązanego z oryginalną serią. Fajny, acz prosty stystem walki, historia, której dałem się porwać i bohater, którego polubiłem. A dzięki poniższemu zwiastunowi poznałem One Ok Rock - niby nie w moim klimacie, ale jednak po DmC zapoznałem się ze wszystkimi ich albumami i lubię do nich wracać.
Asura's Wrath. Zawsze chciałem zagrać w anime i udało mi się to dopiero przy okazji Asura's Wrath. Świetna, na wskroś japońska historia z bohaterem, którego lubiłem, któremu współczułem. Jedna z najbardziej niedocenionych gier generacji. 3/5, które wystawił w swojej recenzji Tomek jest dla mnie do dziś tajemnicą, ale najwyraźniej ten tytuł trafia po prostu do wąskiego grona odbiorców. I ma najlepszy motyw muzyczny tej generacji.
W zestawieniu zabrakło The Last of Us. Ale tylko i wyłącznie dlatego, że ograłem je dopiero w wersji remastered na PlayStation 4.
Paweł Winiarski