Najciekawsze oblicza Call of Duty - oto 10 misji, których nie zapomnimy

Najciekawsze oblicza Call of Duty - oto 10 misji, których nie zapomnimy

Najciekawsze oblicza Call of Duty - oto 10 misji, których nie zapomnimy
marcindmjqtx
29.12.2014 10:14, aktualizacja: 15.01.2016 15:37

Co by o niej nie mówić, serii Call of Duty nie brakuje momentów, po których gracz szuka szczęki na podłodze. Przekazywanie jej sobie przez różnych deweloperów owocuje odmiennymi pomysłami na zabawianie gracza. Obserwowania ewolucji tych gier jest szalenie ciekawe i nie możemy doczekać się, gdzie zabiorą nas w przyszłości. Póki co przyjrzyjmy się misjom niekoniecznie najlepszym, ale takim, które zapamiętuje się na długo. Co byście dorzucili do naszej listy?

Dwie wizyty w ukraińskiej Prypeci równie mocno zapadają w pamięć dlatego obie musiały znaleźć się na tej liście. Klimatu wymarłego, opustoszałego miasta, na którego ulicach wciąż widać bolesne wspomnienia awarii elektrowni w pobliskim Czernobylu nie da się łatwo zapomnieć. A mimo, że mamy do czynienia z Call of Duty, autorzy dali graczowi sporo czasu na zaglądanie w zakamarki, rekonstrukcję chwili, w której codzienność mieszkańców Prypeci została przerwana czy przyglądanie się wymalowanym na murach cieniom. Gdzieniegdzie da się nawet usłyszeć echa dawnych dni.

Ziejące smutkiem i pustką ruiny są miejscem polowania dla Price'a i McMillana. Gracz musi wykonywać otrzymywane polecenia co do joty. Dzisiaj taka krótka smycz może denerwować, ale siedem lat temu była kluczem do niezwykłej jak na ten gatunek immersji gracza. Ręka do góry, kto łapał się na podświadomym spłyceniu własnego oddechu, gdy oddział wroga mijał zakamuflowanych bohaterów o pół metra?

Call of Duty: Modern Warfare

Precyzyjne wyreżyserowane fragmenty niezawodnie budowały napięcie w obu misjach, ale już ich punkty kulminacyjne bardzo się różniły. W pierwszym przypadku wszystko sprowadzało się do jednego, niestety dalekiego od ideału strzału. W drugim do desperackiej obrony rannego kumpla przed pojawiającymi się zewsząd wrogami w miejscu, po którym każdy gracz niezawodnie rozpozna Prypeć.

Mile High Club [Call of Duty: Modern Warfare]

- We're going in deep, and we're going in hard. - Surely you can't be serious? - I'm serious. And don't call me Shirley.

Gdy adrenalina po finale Call of Duty: Modern Warfare powoli odpuszczała, a napisy końcowe gry dobiegały końca, okazywało się, że przed graczem stoi jeszcze jedno zadanie. Mile High Club pełniło w MW rolę epilogu, tyle że zamiast ckliwej muzyki i rozmyślania nad losem świata, oferowało to, co w Call of Duty najlepsze - akcję, akcję i jeszcze raz akcję. Misja była krótka, ale i trudna. To wzbudzało korespondencyjną rywalizację pomiędzy graczami, którzy walczyli o "ścięcie" kolejnych sekund z rekordowego czasu jej zaliczenia.

Przy takim podejściu Mile High Club potrafiło uzależniać, a kompaktowa struktura misji pozwalała wyuczyć się jej na blachę. Rozstawienie wrogów, miejsca do przeładowania czy zmiany broni  - każdy opracowywał swój łańcuch zachowań mający doprowadzić go do finału jak jeszcze szybciej, jeszcze efektywniej.

Wielu graczy ta misja złamała, inni spędzali w niej więcej czasu, niż w całej kampanii. Infinity Ward to dostrzegło. Tryb Spec Ops, który pojawił się potem w Modern Warfare 2 zawdzięczamy właśnie Mile High Club - króciutkiej, oderwanej od fabuły gry, misji, dorzuconej w ramach bonusu po napisach.

Film "Wróg u bram" nie doczekał się "swojej" gry, ale ta misja z powodzeniem zaspokoi fanów snajperskich pojedynków w zrujnowanym wojną Stalingradzie. Już sam początek zdradza inspiracje projektantów, gdy gracz korzystając z odgłosów bombardowania zabija swoje pierwsze cele z karabinu snajperskiego leżąc wśród ciał zabitych czerwonoarmistów. Wcielamy się w żółtodzioba, ale do pomocy mamy samego Reznova, który dobrowolnie zgłasza się na przynętę dla wrogich snajperów, którzy uwili sobie gniazdka w wielu oknach. Nie brakuje skradania i momentów, w których trzeba wstrzymać oddech, by oddać ten jeden celny strzał, by poświęcenie "dziadka" nie poszło na marne.

Świetnie wyreżyserowana misja, idealnie podzielona na żywsze i wolniejsze fragmenty. Zniszczony Stalingrad też robi swoje. Szkoda tylko, że nie dało się rozegrać Vendetty w coopie.

Shock & Awe [Call of Duty: Modern Warfare]

Sama misja to w gruncie rzeczy klasyczna rypanka, jakich w każdym Call of Duty znajdziemy sporo. Na liście wylądowała z uwagi na krótki, ale jakże mocno oddziałujący na gracza fragment końcowy. Gdy po nieudanej ucieczce z miasta, helikoptery marines zostają strącone z nieba przez falę uderzeniową wyzwoloną w trakcie detonacji bomby atomowej. Sierżant Jackson, przeżywa katastrofę swojej maszyny tylko po to, by gracz mógł jeszcze przez kilka chwil spojrzeć na ogrom zniszczenia jego oczami.

Po kilku, stawianych z ogromnym wysiłkiem, krokach Jackson ginie od napromieniowania. Był jedną z 30.000 ofiar eksplozji. W późniejszych odsłonach serii nie tylko dowiadujemy się, że odpowiada za nią Makarov, ale i zobaczyć jej najważniejszy moment z innej perspektywy.

Oczywiście, że Call of Duty ma swoją wersję lądowania na plażach Normandii. Autorzy zrobili dużo, by spróbować oddać chaos i makabrę tamtych wydarzeń. Oglądali też chyba "Szeregowca Ryana", bo już w kilka chwil po opuszczeniu łodzi, gracz zostaje oszołomiony przez wybuch pocisku moździerzowego i przez kilka chwil zatacza się, obserwując śmierć zbierającą swoje żniwo wokół niego. Później łapie karabin snajperski, wspina się na umocnienia i oczyszcza niemieckie stanowiska bunkier po bunkrze. Swego czasu ten rozmach - na który dziś patrzymy z lekkim politowaniem - robił kosmiczne wrażenie.

Time and fate [Call of Duty: Black Ops 2]

Gdyby chcieć wyliczyć wszystkie uroczo niedorzeczne momenty z serii Call of Duty, pewnie nie starczyłoby tchu. Ale szarża Raula Menendeza z misji Time and Fate z pewnością znalazłaby się w czubie tej klasyfikacji.

Sama misja jest ciekawa, pokazana z dwóch perspektyw i kluczowa dla całej fabuły Black Ops 2. Ale nie zapamiętalibyśmy jej chyba na dłużej, gdyby nie szał w jaki wpada Menendez. Na kilka chwil, potrzebnych do przedarcia się przez pełną wrogów wioskę, zyskuje nieograniczoną amunicję do każdej broni jaką podniesie, znacznie szybsze poruszanie się, ilość zdrowia praktycznie gwarantującą nieśmiertelność oraz błyskawiczną zmianę magazynków. Menendez staje się bogiem zemsty i biada temu, kto stanie mu na drodze.

Przez kilka chwil czujemy się, jakbyśmy grali na kodach. A gdy szał się kończy nie pozostaje już nic innego, niż chwilka przerwy na zadanie światu pytanie "co to do cholery było!?".

Złote czasy Drugiej Wojny Światowej w grach minęły. Tęsknimy za wieloma ich nieodłącznymi elementami, a jednym z nich są czołgi. W The Black Baron to właśnie one odgrywają główną rolę. A tak się miło składa, że na barona Richtera polują w Call of Duty 3 polscy pancerniacy z 1 Dywizji Pancernej, pod dowództwem kaprala Bohatera. Nie, to nie żart - autorzy naprawdę nazwali tak jednego z żołnierzy. Ofiarami naszej dzielnej ekipy padają ciężarówki z zaopatrzeniem, niemieckie Tygrysy, a ostatecznie także sam Richter w swojej twierdzy na gąsienicach zwanej też Tygrysem Królewskim. Fajna sprawa.

Crash Site [Call of Duty: Black Ops]

W Call of Duty nie brakuje misji, w których główną rolę odgrywają pojazdy, naziemne, powietrzne, podwodne - jeśli da się wykorzystać daną maszynę do zafundowania graczowi odpoczynku od spacerowania na własnych nogach, to pewnie któreś ze studiów odpowiadających za serię pewnie już ją wykorzystało. Crash Site jest krótkim przerywnikiem od tajemnic, teorii spiskowych i ciasnych korytarzy pierwszego Black Ops. Gracz wsiada ze swoją ekipą na konkretnie uzbrojoną łódź i podążając w górę rzeki gdzieś w Laosie sieje zniszczenie i pożogę na wodzie i na obu brzegach. Żeby rzeźnia miała dodatkowy smaczek, w radio leci akurat "Sympathy for the Devil" Stonesów.

Dżungla płonie, woda niesie słowa piosenki, a gracz grzeje się w ogniu kolejnych eksplozji. Crash Site to cholernie przyjemna misja. Poprosimy więcej takich wstawek muzycznych.

Misja, o której było głośno jeszcze zanim Call of Duty: Modern Warfare 2 trafiło do sklepów. Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym nagrania z cyfrowej masakry cywili na moskiewskim lotnisku wyciekły do sieci za pozwoleniem wydawcy. W ten sposób kontrowersje związane ze strzelaniem do nieuzbrojonych pasażerów zostały przemielone w mediach przed premierą gry. Oczyszczając premierową atmosferę i robiąc jej nielichą reklamę w łasych na takie tematy mediach głównego nurtu, które grami zajmują się tylko, gdy mogą je potępić. To cyniczna wersja wydarzeń, ale przecież możliwa.

Przypominając sobie to piekiełko warto pamiętać o dwóch rzeczach. W wersji, która trafiła do sklepów misję mogliśmy pominąć, jeśli nie czulibyśmy się komfortowo podążając krwawym szlakiem Makarova i jego żołnierzy. A gracz aż do napotkania uzbrojonych policjantów nie musiał wystrzelić ani jednego pocisku w kierunku cywili. Fakt, że bezrefleksyjnie to robiliśmy powinien dawać do myślenia. Aczkolwiek seria Call of Duty przez tyle lat uczyła nas wykonywania poleceń, że trudno dziwić się wytrenowanym instynktom biorącym górę nad świadomością.

Nie zapominajmy też o finale misji, będącym przykładem na przestępczy geniusz Makarova. Od tego momentu chyba każdy gracz traktował misję jego powstrzymania dużo bardziej osobiście.

Death from above [Call of Duty: Modern Warfare]

Drastyczna zmiana perspektywy sprawiała, że zasiadając na stanowisku strzelca w krążącym nad rejonem misji samolocie AC-130 można było poczuć na plecach ciarki. W zwykłych misjach Call of Duty nie ma szans pomylić gry z rzeczywistością. Jeśli w ogóle strzelaniny osiągną kiedyś ten poziom fotorealistyczności, to raczej nieprędko. Tymczasem patrząc na grunt migoczący w wizjerze samolotu widzieliśmy w zasadzie to samo, co widzą prawdziwi strzelcy pokładowi w trakcie rzeczywistych misji, rozgrywających się w zapalnych rejonach globu.

Call of Duty: Modern Warfare

W dole Price i Soap wykonują swoją misję, ale akurat tym razem gracz nie jest w samym środku akcji. To jeden z niewielu momentów w serii, gdy nie musimy bać się o wskaźnik zdrowia, bo takowego nie ma. Przez te kilka minut jesteśmy w zasadzie bogiem, decydującym o losie żołnierzy, którzy nawet nie wiedzą, że krąży nad nimi anioł śmierci. Dopóki nie poślemy w ich kierunku pocisku cięższego lub lżejszego kalibru, ma się rozumieć.

Tymczasem na pokładzie AC-130 panuje sielanka. Inni członkowie załogi traktują nasze poczynania jak sportowe show. Dopingując, wskazując cele, którym udało się przeżyć i głośno komentując wydarzenia. Mocna misja. Można ją zaliczyć i zapomnieć, ale potrafi też sprowokować do refleksji. Zwłaszcza, gdy później w "Wiadomościach" widzimy podobne sceny, poprzedzające późniejsze pokazanie efektów ostrzału i jego ofiar z bliska.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)