Na Księżyc ze Switchem? Tylko z To the Moon
To akurat premiera, o której muszę wspomnieć.
Jasne, To the Moon było specjalnie emocjonalne, dobrze wykorzystywało narracyjne chwyty, polegało na nostalgicznej oprawie dźwiękowej i budowało finał tak bardzo „OCH”, że trudno wstrzymać łzy. Ale co z tego, skoro rzeczywiście działało? To trochę jak z „Forrestem Gumpem” - rozumiem, co dzieło kultury chce ze mną zrobić, ale nie mam nawet ochoty się sprzeciwiać. Dzięki To the Moon przeżyłem wiele lat temu (gra ma już osiem lat!) prawdopodobnie jeden z najbardziej magicznych wieczorów bożonarodzeniowych życia i nieważne, co kto mówi - dla mnie pozostaje przeżyciem 10/10. Jestem jak Dominik Gąska z Heavy Rainem, co mam zrobić.
To the Moon Switch Teaser
A zatem - jak każda ważna gra niezależna ostatniej dekady - To the Moon doczeka się portu na platformę Nintendo. Kiedy? W tym roku, w okolicach lata. No, jak nic idealna pozycja, żeby ją skończyć późną nocą na jakiejś plaży. A potem wzdychać resztę urlopu do utworów puszczanych sobie z telefonu. „Nigdy nie jest za późno, żeby dostarczyć tę wzruszającą historię nowej grupie graczy” - tłumaczy Shu Sheng nadzorujący projektem. Ma rację. A dla mnie, skoro minęło już tak wiele czasu - to może być idealny moment na odświeżenie. Swój pierwszy romans z To the Moon przeżyłem wszak na pececie. Ba, mnie też się zdarza, a co myślicie.
Dla konsolowców to szczególnie dobra wiadomość, gdyż chęć uderzenia w Pstryczka oraz tradycyjne już zaskoczenie wynikami sprzedaży przyspieszy z pewnością port Finding Paradise, czyli drugiej pozycji w tym uniwersum. O której nie mogę Wam napisać nic. Bo od 2017 roku czekałem właśnie na newsa w stylu właśnie pisanego, by uwierzyć, że obie odsłony przytulę na redakcyjnym Switchu.
No dobra, a teraz słuchamy razem: