My Brother Rabbit - recenzja. Każdy chciałby mieć takiego brata

My Brother Rabbit - recenzja. Każdy chciałby mieć takiego brata

My Brother Rabbit - recenzja. Każdy chciałby mieć takiego brata
Joanna Pamięta - Borkowska
27.09.2018 17:57, aktualizacja: 28.09.2018 09:58

Artifex Mundi udowodnili, że są prawdziwymi artystami tworzonych światów.

Na początku rozwieję wszelkie wątpliwości – My Brother Rabbit to jest rasowa HOPA, czyli Hidden Objective Puzzle Adventure. Nie ma tutaj ograniczenia czasowego czy innych utrudnień, które mają miejsce w tego typu grach. Mechanika polega na przepatrywaniu plansz w poszukiwaniu ukrytych sprytnie przedmiotów oraz na rozwiązywaniu sporadycznie pojawiających się łamigłówek. Skąd się właściwie narodził pomysł na ten gatunek? Myślę, że każdy pamięta takie zabawy z dzieciństwa, polegające na szukaniu schowanych zwierzątek, kwiatków i innych takich drobiazgów na dużych rysunkach (teraz jest tego o wiele więcej, kto ma dziecko, zapewne kojarzy genialną serię Ulica Czereśniowa).

Platformy: PC, PS4, Switch, Xbox One

Producent:Artifex Mundi

Wydawca: Artifex Mundi

Data premiery: 21.09.2018

Wersja PL: Tak

Wymagania: Windows 7-10, procesor Intel Pentium 4 2.0 GHz, 1 GB RAM, GeForce 8600

Graliśmy na Switchu. Grę udostępnił wydawca. Zdjęcia pochodzą od autora tekstu.

Dorośli też lubią się tak pobawić, ale, wiadomo, na wyższym poziomie trudności. Dostajemy zatem gry HOPA. W My Brother Rabbit wszystko się zgadza, tytuł mieści się w ramach definicji. I przy okazji rozwija ją o dodatkowe elementy, udowadnia bowiem, że to nie są tylko gierki polegające na żmudnym szukaniu niezwiązanych ze sobą drobiazgów, ale że kryje się za nimi poruszająca historia, która przenika sam świat gry. Ta ostatnia kwestia wymaga oddzielnego omówienia, ale jedno jest pewne: tytuł Artifex Mundi wypada w każdym aspekcie po prostu fantastycznie.Ogólny poziom zagadek jest dobrze wyważony. Kamuflaż stoi na naprawdę wysokim poziomie i wiele razy bywało, że musiałam intensywnie wpatrywać się we fragmenty planszy. Ale to uczucie, gdy pozornie nieznaczący szlaczek na skale przybiera postać pióra, które jest mi potrzebne – to jest coś wspaniałego. Czułam taką szczerą, dziecięcą radość, co nie zdarza się często.Całość pogłębiał fakt, że grałam z czteroletnią córką, której gra bardzo przypadła do gustu. Wprawdzie czasami się nią nudziła, zwłaszcza gdy trzeba było znaleźć więcej niż pięć tych samych elementów – ale myślę, że dla sześciolatka to tytuł jak znalazł.Mam tylko uwagę dla osób, które zdecydują się na kupno wersji na Switcha – i tak jak ja, używają konsolki głównie w trybie przenośnym. Otóż, uważam, że mały ekran nie sprzyja tego typu grom. Niektóre elementy są maleńkie, widać tylko ich fragmenty, poukrywane wśród listowia albo kamyków. Po paru godzinach oczy dosłownie odmawiały mi posłuszeństwa. Na co zresztą jest rada – dawkować sobie grę. Weźcie sobie do serca moje słowa, tym bardziej że tytuł ten zajmie Wam nie więcej niż pięć godzin. Dajcie sobie czas, by się nim delektować.Historia prowadzona jest równolegle na dwóch poziomach. Gramy królikiem i jego przyjaciółką, kwiatkiem, który nagle zachorował. W celu odnalezienia lekarstwa przemierzamy bajkową krainę – musimy dotrzeć do legendarnych miśków, znanych na cały świat lekarzy, którzy po wystawieniu diagnozy kierują nas dalej. Poszczególne etapy podróży przeplatane są historią prawdziwą – dramatyczną, ale nie banalną. Gdzieś w naszym świecie żyje sobie rodzina, w której jest dwójka dzieci – brat i siostra. Pewnego dnia dziewczynka źle się czuje i rodzice wybierają się z nią do lekarza. Niestety, wizyta kończy się już w szpitalu. Chłopiec postanawia pomóc siostrze w odnalezieniu się w nowym otoczeniu i jednocześnie odciągnąć jej myśli od ponurej rzeczywistości, rozpoczyna zatem opowieść o króliku i kwiatku.Bardzo podobało mi się, jak świat dziecięcych fantazji zasypany jest sprzętami i przedmiotami z realnego świata. Robi to wrażenie zwłaszcza w przypadku różnych szpitalnych utensyliów, które zyskują zupełnie inną, czasami zaskakującą, funkcję. Strzykawki, pigułki, rozmaite rurki i wykresy – wszystko to pełni rolę niepokojących, obcych, nieprzyjemnych elementów bajecznego świata. Ale elementów zaanektowanych i w jakiś sposób ujarzmionych. Ekran z wykresem może przybrać kształt wielkiego kameleona, strzykawki, pozbawione igieł, wyrastają z drzew jak kwiaty. Ciecze w butelkach bardziej przypominają mikstury alchemika niż chemikalia. Perfekcyjna kompozycja plansz sprawia niesamowite wrażenie, zaś kontrast czujemy tylko na poziomie warstwy fabularnej, która pod postacią filmików opowiada historię chorej dziewczynki.Kryje się za tym bardzo ciekawy zamysł. Chłopiec chce pomóc siostrze w akceptacji obcego otoczenia, a wiadomo, że nic tak nie przeraża dziecka jak ostre, metalowe narzędzia lekarskie. Nie można zatem po prostu wrzucić ich w opowieść o króliku i kwiatku, by leżały i urastały do postaci potwora. Świat opowieści pochłania je zatem i przerabia na własną modłę.

Szkoda tylko, że historia nie została poprowadzona nieco dalej. Scenarzysta Artifex Mundi mógł pokusić się o więcej wariacji na temat rekonwalescencji, operacji i różnych stanów dziewczynki - oraz przełożyć je na bajkową opowieść jej brata. Myślę, że wtedy gra zyskałaby jeszcze na głębi.A jakby mało było urokliwej grafiki, w tle pobrzmiewają piękne, przejmujące utwory autorstwa Arkadiusza Reikowskiego, ze śpiewem Emi Evans.

Jeśli wszystkie gry HOPA miałyby wyglądać tak, jak najnowszy tytuł Artifex Mundi, to mogę kupić dożywotni abonament na tego typu produkcje.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)