Mount & Blade II: Bannerlord. Nowe szaty, ten sam król
Nie ma lepszej pecetowej piaskownicy.
Graliśmy w wersję early access, zatem na końcu nie zobaczycie oceny.
Od dziecka mówiono mi, że mogę zostać każdym. Jest to oczywiście bzdurą - przynajmniej w prawdziwym życiu, bo już w grach to zupełnie inna gadka. A tym bardziej w serii Mount & Blade. Przez jakiś czas byłem na przykład samozwańczym stróżem prawa, uganiając się za bandami łupieżców i innych kryminalistów. Bynajmniej nie z powołania czy chęci ulżenia lokalnym chłopom w ich i tak ciężkiej doli. Ot, był to w miarę prosty i bezpieczny sposób na rozkręcenie biznesu, bo te bandy ani zbyt liczebne, ani dobrze uzbrojone. W sam raz dla mojej małej grupki przyszłych najemników na usługach jakiegoś lorda.
Bo widzicie, miałem plan. Zawsze go mam, rozpoczynając kolejną kampanię w którymkolwiek Mount & Blade. Te plany są różne. Czasem chcę zostać królem, kiedy indziej zadowolę się "tylko" pozycją wasala z paroma zamkami, wioskami i może miastem. Bywa też, że po prostu wożę towary między królestwami, korzystając z wahań na politycznej mapie Calradii i stopniowo rozbudowując swoje imperium handlowe.
Jak Pory roku Vivaldiego
Oczywiście wymaga to olbrzymich pokładów cierpliwości, bowiem nic nie dzieje się od razu. Mój plan na tę rozgrywkę zakładał zostanie wasalem Sturgii, odpowiednika ziem naszych wikingów i jednego z królestw uwikłanych w walkę o kontrolę nad Calradią. Zanim jednak do tego doszło, musiałem godzinami wykonywać proste zadania tak dla możnych, jak i prostych wieśniaków, uganiać się za bandytami, a momentami samemu się nimi stawać, plądrując wsie należące do rywali "mojego" królestwa.
Wszystko po to, by budować reputację i relacje z tymi, do których chciałem dołączyć. A kiedy w końcu zostałem zauważony i udało mi się zaciągnąć jako najemnik… nie, nie poszło z górki. Teraz zaczął się właściwy proces, który aż tak nie różni się od tego poprzedniego M&B. Szlachcic, u którego udało mi się znaleźć zatrudnienie, stał się furtką, przez którą mogłem wejść na dwory pozostałych możnych i samego króla.
Wszystko straciłem godzinę później.
Po co to opisuję? Bo właśnie to jest Bannerlord w pigułce. Najpierw żmudnie dochodzę do czegoś, by chwilę potem to stracić, a następnie wszystko odbudować.
Wojna, wojna jest nowelą
Jeśli graliście w poprzednie części, poczujecie się jak w domu. Na szczęście ktoś w tym domu zrobił delikatny remont i Mount & Blade II wita nas zupełnie przemodelowanym interfejsem. Ten usprawnia większość czynności wykonywanych w miastach, wsiach czy po prostu na mapie. Weźmy na przykład rozmowy z bohaterami w miastach. Wystarczy kliknąć w portret interesującej nas osoby, by od razu przenieść się do rozmowy. Niby drobiazg, ale każdy, kto próbował w Warbandzie prowadzić biznes albo skupiał się na towarzyszach, bardzo go doceni.
Ktoś powie, że to wszystko było też możliwe w poprzednich częściach. Prawda. Jednak dopiero Bannerlord robi to na tyle czytelnie i intuicyjnie, żeby chciało się bardziej taktycznie podchodzić do starć. Co oczywiście nie oznacza, że mamy tu jakiegoś RTS-a. Na pole walki prędzej czy później wdaje się chaos. Wszystko wygląda pięknie, dopóki obie armie manewrują, podchodzą się, testują szybkimi wypadami lekkiej kawalerii. Kiedy jednak zetrą się główne siły, najczęściej wszystko trafia szlag i trzeba improwizować.
Mój mały krąg zaczepno-obronny z łuczników i włóczników szybko padł ofiarą wrogich strzelców konnych, do walki z którymi musiałem oddelegować własną kawalerię. Ta dość szybko ich rozpędziła, ale nie wyrobiła się ze wsparciem piechoty, która zaczynała przegrywać walkę z przeważającymi siłami wroga. Cóż innego mi zostało, jak rzucić się z resztą sił na odsiecz.
Jednak nie to jest najważniejsze, bowiem w serii Mount & Blade zawsze liczył się też realizm. Walcząc czuje się ciągłe zagrożenie otaczające bohatera z, dosłownie, każdej strony. Cały czas trzeba dzielić uwagę między przeciwnika przed nami i całe otoczenie. Wystarczy zbytnio oddalić się od własnych sił, żeby zostać otoczonym i paść pod nawałnicą ciosów przeważających sił wroga. Zresztą nawet największa czujność nie zawsze pomoże, bo można mieć po prostu pecha i zginąć od zagubionego bełta albo zostać nadzianym na lancę jakiegoś jeźdźca, którego nawet się nie zauważyło.
A to wszystko i tak blednie przy oblężeniach, które teraz w końcu wyglądają jak z prawdziwego zdarzenia. To zdecydowanie najbardziej dopracowany względem poprzednich części element Bannerlorda. Jest krwawo, jest ciężko i zdobycie twierdzy czy zamku niemal zawsze stanowi wyzwanie.
Albo i nie, bo jak to w rzeczywistości bywało, potrzeba naprawdę dużej przewagi liczebnej, żeby zdobyć dobrze obsadzony zamek czy miasto. Przy odpowiednio dobranych jednostkach można się naprawdę długo utrzymać - nawet jeśli przeciwnik ma kilkukrotną przewagę.
Nie pędź tak proszę, daj odpocząć
Wojna to coś, wokół czego kręci się cały świat Bannerlorda. Królestwa walczą ze sobą, posiadłości co chwilę zmieniają właściciela, a granice są bardzo płynne. Dziś jakieś państwo kończy się na górach, jutro ciągnie się od morza do morza. Gracz jest rzucony w środek tego wszystkiego bez większej wiedzy, jak sobie z tym poradzić. Owszem, gra ma samouczek, ale ten przedstawia tylko podstawy. Do całej reszty trzeba dojść samemu metodą prób i błędów.
Tych drugich popełnia się zdecydowanie więcej, ale nowy Mount & Blade nie skreśla kogoś tylko dlatego, że powinęła mu się noga. Nie wyszła ci wojaczka? Nic nie szkodzi, bo wojna daje wiele możliwości innych niż bezpośrednie starcia. Mówili, że możesz zostać kim tylko zechcesz, więc czemu nie zająć się na przykład handlem? Ekonomia i niezniszczalny wolny rynek działają tutaj naprawdę dobrze i królestwa, będące non-stop w stanie wojny, potrzebują ciągłych dostaw broni i jedzenia. Wystarczy kupić je gdzieś, gdzie panuje pokój i sprzedać w innym miejscu z dobrym zyskiem.
Całkiem ciekawie prezentuje się też bycie politykiem. Dzięki nowej „walucie”, jaką są wpływy, można ingerować – przez głosowanie - w decyzje podejmowane w państwie czy przekonać możnych, by to właśnie tobie przekazali dopiero co zdobyty zamek. Same wpływy zdobywa się przede wszystkim walcząc, ale są też pokojowe metody jak wykonywanie zadań, bogacenie się czy po prostu posiadanie włości. Jest to waluta o tyle istotna, że poza wykorzystywaniem jej w głosowaniach, służy też do zwoływania armii.
Nie trzeba już być marszałkiem królestwa, żeby zebrać szlachtę. W Bannerlordzie może zrobić to każdy, kto jest możnym w danym państwie, wydając odpowiednią liczbę wpływów. Im dany lord lubi nas bardziej, tym mniej zapłacimy za towarzystwo jego i jego zbrojnych. Trzeba jednak pamiętać, że armia, choć zdecydowanie ułatwia podboje, musi też jeść i ma swoje morale. Zabraknie jedzenia albo zaczniemy odnosić porażki i wszyscy rozejdą się do domów.
Właśnie to stanowi o pięknie i swego rodzaju geniuszu Bannerlorda. Świat gry jest bardzo dynamiczny i zmienia się dosłownie z dnia na dzień, ale tylko od nas zależy, jak mocno się w niego zaangażujemy. Można być w samym centrum wydarzeń, można stać w drugim rzędzie, a można też mieć to wszystko gdzieś i po prostu żyć. Niezależnie od dokonanego wyboru Calradia będzie funkcjonować swoim, nieco szaleńczym, rytmem.
Szczypta zachwytu, łyk cierpienia
To wspaniale wyglądające danie zostało jednak polane momentami niesmacznym sosem z wczesnego dostępu. Można dyskutować, czy to fair w stosunku do graczy, skoro gra powstawała przez osiem lat, ale sytuacji to nie zmieni. Jeśli chodzi o mnie, wolałbym produkt skończony, choć z drugiej strony – obecny stan rzeczy daje nadzieję, że pewne elementy ulegną poprawie.
Widać też, że twórcy zostawili część rozgrywki w swego rodzaju zawieszeniu, tworząc jedynie podwaliny pod bardziej skomplikowane systemy. Świetnie obrazuje to właśnie polityka, bo owszem, mogę wpływać na decyzje w królestwie czy głosować nad tym, kto otrzyma nowo zdobyte miasto, ale czuć tu pewien niedosyt. Chciałbym knuć, spiskować, zawiązywać sojusze i dopuszczać się zdrady, a niespecjalnie mogę to robić.
Bartosz Stodolny
Platformy: PC Producent: TaleWorlds Entertainment Wydawca: TaleWorlds Entertainment Data premiery: 30.03.2020 [wczesny dostęp] Wersja PL: nie Wymagania: Windows 7+, Intel Core i3-8300/AMD Ryzen 3 1200, 6 GB RAM, 2GB VRAM.
Grę do testów dostaliśmy od wydawcy. Screeny w środku recenzji pochodzą od redakcji.