Mortal Kombat 11 - recenzja. Lewo, prawo, lewo, prawo, kółko
NetherRealm Studios wykonuje zgrabne fatality, choć w trakcie potyka się trochę o walające się tu i ówdzie kable i skrzynki.
29.04.2019 12:53
Mortal Kombat 11 jest nastą częścią kultowej serii bijatyk, w której grupa indywiduów staje naprzeciw siebie, by za pomocą przemocy fizycznej przekonać się do swoich racji lub po prostu wyrazić swoje niezadowolenie postawą moralną przeciwnika. Używają do tego pięści, nóg, czoła, noży, mieczy, leżących w okolicy zwłok, czarnej magii, piorunów, sopli z krwi, nagród filmowych, zębów i hodowanych w ciele larw. Między innymi. Bardzo dużo różnych rekwizytów używanych jest w Mortal Kombat 11 do zrobienia krzywdy wrogowi. To skutkuje natomiast znaczącymi ilościami przelewającej się na ekranie krwi, pękających organów, odrywanych kończyn, palonej skóry i wypływających gałek ocznych.
No dobrze, żarty na bok, przecież wszyscy wiedzą, o co chodzi. Mówimy w końcu o Mortal Kombat, serii wyznaczającej standardy absurdalnej przemocy od 1992 roku. Marka doczekała się właśnie odsłony jedenastej. Czy ktoś, kto grał w którąkolwiek z dwóch poprzednich części, zostanie przytłoczony zatrzęsieniem nowości? Nie. Ale po dłuższym graniu będzie pod wrażeniem zgrabnej, nienachalnej ewolucji rozgrywki. Z kolei ci, którzy nie odwiedzili jeszcze serii od czasów reboota z 2011, otrzymają po prostu najbardziej dopracowaną iterację Mortal Kombat.Przed premierą gry najbardziej czekałem na tryb fabularny, co wciąż brzmi dosyć dziwnie w kontekście bijatyki. NetherRealm od czasów "dziewiątki" upiększa jednak ten gatunek, dbając jak nikt o jego narrację. Nie inaczej jest tym razem. Dostajemy sprawnie wyreżyserowaną historię rozpisaną na 5-6 godzin rozgrywki, w której wrażenie robi przede wszystkim rozmach i wysoka jakość wykonania. To naprawdę ogląda się jak dobrze zrealizowane kino klasy B.Osobiście nieco zawiodła mnie jednak sama treść scenariusza. Zaczyna się obiecująco, bo nowy antagonista - władająca czasem Kronika - postanawia przywołać znanych wojowników z przeszłości, by wspólnie z nimi nadpisać historię i usunąć z niej mącącego wszystko Raidena. Jest to, oczywiście, doskonały pretekst do masy odniesień, zabawnych interakcji (dojrzały Johnny Cage karcący swoje dawne, dupkowate ja) i morza nostalgii dla fanów związanych emocjonalnie z całą serią. To właśnie oni znajdą tutaj najwięcej atrakcji. Istnieje nawet szansa, że "fanserwisową" fabułą będą zachwyceni.Jeśli jednak jak ja nie jaracie się aż tak samymi postaciami i ich bagażem doświadczeń, tylko chcecie po prostu przerysowanej jazdy bez trzymanki w przaśnym uniwersum Mortala... możecie być trochę zawiedzeni. W całym swoim szaleństwie i kiczu fabuła Mortal Kombat 11 jest wyjątkowo spokojna. Wszystko przebiega raczej całkiem przewidywalnym, bezpiecznym torem, aż do zakończenia będącego największym pójściem na łatwiznę. Skłamałbym jednak, gdybym powiedział, że nie bawiłem się dobrze. Bawiłem, tylko trochę w międzyczasie ziewałem, czekając na coś, co mnie zachwyci. Bez skutku. No, chyba że liczyć piękną planszę, w której na drugim planie widać potężne zwłoki Goro na tronie.To, co najważniejsze - walka - działa jednak bez zarzutu. NetherRealm odwaliło kawał dobrej roboty, by dostarczyć mechanikę poprawioną względem poprzednich odsłon i idealnie skrojoną zarówno do luźnych meczyków podczas posiadówy ze znajomymi, jak i poważniejszego, taktycznego grania.Wielkie brawa należą się chociażby za rozbudowany, klarowny samouczek podzielony na trzy działy - podstawowy, zaawansowany i traktujący o strategiach. Początkujący dowiedzą się, jak uderzyć pięścią, jak nogą i jak potem połączyć to w combo. Jeśli jednak wejdziemy głębiej, zaczniemy uczyć się o żonglowaniu przeciwnikami, atakach z naskoku, obrażeniach po bloku czy miażdżących ciosach. Potem z kolei przejdziemy nawet do krótkich wykładów na temat liczby klatek potrzebnych na wykonanie poszczególnych ciosów i wynikających z tego zależności.Mało? No to co powiecie na całe działy poświęcone pozycji na planszy czy wykorzystywaniu presji? Albo osobne samouczki przygotowane dla każdej z dwudziestu pięciu postaci? I to nie takie, które po prostu przedstawią listę ruchów, ale też wytłumaczą mocne i słabe strony. Jako człowiek, który w bijatyki zawsze gra raczej casualowo, ot, dla zabawy i ponaparzania losowo w przyciski, byłem zachwycony jak przyjazna jest "jedenastka" i jak przejrzyście tłumaczy zasady, na jakich działa.To z kolei prowadzi do innej refleksji - nowy Mortal oferuje świetny, taktyczny system walki. Z najważniejszych zmian względem poprzednich odsłon mamy choćby pasek energii rozdzielony na dwa osobne - ofensywny i defensywny. Pozwala to wzmacniać wybrane ataki albo wychodzić z kłopotliwej sytuacji za pomocą specjalnego, defensywnego ruchu. Energia nie jest nieskończona i choć odnawia się samoistnie, musimy ostrożnie wybierać sytuacje, w których zdecydujemy się z niej skorzystać.
Charakterystyczne dla serii X-Raye również w pewien sposób rozdzielono na dwa. Po pierwsze mamy Crushing Blows, czyli miażdżące ciosy podkreślone stosownym rentgenem, które odpalamy, spełniając odpowiednie warunki w trakcie walki. Po drugie są Fatal Blows: rozbudowane, absurdalnie brutalne sekwencje dostępne - wzorem Dark Artsów z Tekkena 7 - gdy mamy mniej niż 30% życia. Zabierają one mnóstwo zdrowia przeciwnikowi, ale możemy ich użyć tylko raz na cały mecz. Chyba że spudłujemy. Wtedy ponowna szansa na użycie pojawia się po kilkunastu sekundach. Do tego łatwo je zablokować. Tworzy to ciekawą dynamikę, w której musimy stale kontrolować zdrowie i ruchy przeciwnika, samemu próbując znaleźć ten idealny moment na zaaplikowanie naszego Fatal Blowa.Twórcy zachęcają też do zabawy blokiem - w "jedenastce" pojawia się Doskonały Blok, który osiągamy poprzez wciśnięcie blokady dokładnie w momencie, w którym otrzymalibyśmy cios. Wyczuwając rytm uderzeń wroga, zyskujemy lepszą wytrzymałość. Jakby tego było mało, nowa odsłona rozwija pomysł z "dziesiątki" i oprócz dwóch stylów walki dla każdego wojownika, daje nam możliwość stworzenia własnego. Polega to na dobieraniu trzech dowolnych ruchów specjalnych z puli danego wojownika. Stwarza to interesujące możliwości taktyczne i sprawia, że nawet dziesięć postawionych w rzędzie Scorpionów wciąż może mieć nieco inne style walki i zaskakiwać różnymi kombinacjami ciosów.Gra pozwala też, oczywiście, zignorować całe to bijatykowe mambo-dżambo i po prostu dobrze się bawić. Nikt nie każe nam zwracać uwagi na paski ofensywy i defensywy, stosować doskonałych bloków czy kombinować ze stylami zawodników. Zawsze można po prostu spamować kółko, potem wypić jeszcze jedno piwko, i wciskać na oślep wszystko, co się da.
I to jest super. W Mortal Kombat 11 świetnie będą bawić się i taktycy, i niedzielni pięściarze. Szczególnie że z zewnątrz dynamika walk jest efektowna i soczysta. Czuć siłę każdego ciosu, podkreśloną dodatkowo przez świetne udźwiękowienie (te sierpowe Jaxa!). Wyprowadzenie zwariowanego combosa sprawia dużą satysfakcję, a Fatal Blowy wzbudzają jednocześnie dziką euforię, śmiech i obrzydzenie. Choć trzeba przyznać, że kiedy widzi się tę samą kilkusekundową sekwencję po raz dwudziesty, chciałoby się jakiejś opcji przyspieszenia.Oprócz tego mamy też, oczywiście, brutality i fatality. Te pierwsze wieńczą walkę treściwym, brutalnym ciosem po spełnieniu kilku warunków, jak np. nie używanie bloku czy przeżycie z ponad 40% życia. Te drugie to już kultowe spektakle, w których twórcy próbują udowodnić, że nawet po dwudziestu paru latach mają nowe pomysły na odcięcie głowy czy połamanie kręgosłupa. I na szczęście mają - nawet jeśli kilka fatali jawi się dosyć "standardowo" (o ile jest coś standardowego w nabijaniu oka soplem z krwi i przebijaniu go przez mózg i tył głowy), to wiele zaskoczy pomysłowością i aspektem komicznym (na ciebie patrzę, Kano).Modyfikowanie naszych zawodników nie sprowadza się tylko do wybierania im ciosów. Każdy z nich ma bowiem po parędziesiąt skórek i trzy elementy wyposażenia, które możemy zmieniać. Jeśli z danym sprzętem stoczymy odpowiednio dużo walk, odblokujemy gniazda na specjalne ulepszenia, które delikatnie wzmocnią postać pod różnymi względami - np. zwieszając obrażenia zadawane danym ciosem. O ile sam rozwój statystyk postaci średnio pasuje mi do bijatyki, o tyle wizualne zmiany wyglądają kapitalnie.Możliwość wybrania maski dla naszego Sub-Zero czy wachlarza dla Kitany sprawia frajdę - szczególnie że NetherRealm postarało się, by nie zrobić z tej opcji cyrku na kółkach. Wszystkie dostępne skórki i elementy wyposażenia utrzymane są w stylistyce Mortal Kombat. Przebierając naszego Nooba Saibota i wybierając mu sierp albo wygląd klona, czujemy, że to nasz Noob Saibot - będący tym samym mrocznym wojownikiem, ale z unikatowym, kozackim sznytem. W menu modyfikacji odpalimy nawet tryb fotograficzny, by uwiecznić naszą kreację odpowiednio klimatycznym screenem.Mortal Kombat 11 triumfuje też w liczbie aktywności. Oprócz standardowych pojedynków z żywym graczem i trybu fabularnego, mamy tutaj kilka innych opcji. NetherRealm postanowiło pożyczyć z Injustice 2 nie tylko ekwipunek, ale też bitwy SI, będące czymś w rodzaju mordobiciowego menagera. Tworzymy w nich trzyosbową drużynę sterowanych przez komputer zawodników, rozdzielając punkty w czterech kategoriach związanych ze stylem walki, po czym wysyłamy ich do starć z innymi drużynami. Nie jest to może specjalnie angażujące, ale stanowi jakieś urozmaicenie i dodatkową formę zarobku w świecie gry. Klasyczne wieże to z kolei standardowa arcade'owa drabinka, której przejście pozwala nam poznać zakończenie danej postaci, ukazane w formie krótkiego monologu i ładnych artworków (choć tryb fabularny tak rozpieszcza, że chciałoby się pełnoprawnych przerywników filmowych).
Wieże Czasu to już nieco inna para kaloszy i jedna z głównych nowości Mortal Kombat 11. Tutaj również wspinamy się po drabinkach, pokonując kolejnych przeciwników, mecze mają jednak najróżniejsze modyfikatory, które nam to zadanie utrudniają. Na planszy mogą pojawiać się samonaprowadające rakiety zabierające nam życie, wróg może wzywać na pomoc Cyraxa albo mieć nienaturalnie dużo życia, światło może gasnąć po każdym uderzeniu, a z podłogi buchać ogień. W efekcie jest trudno, ale my również mamy pewien atut - przedmioty jednorazowego użytku, które ekwipujemy przed walką. Jeden może odnowić nam życie, drugi zesłać moteoryt na przeciwnika, trzeci dać chwilową nietykalność.Teoretycznie zapewnia to ciekawe, nieprzewidywalne i wymagające starcia. I niektórym rzeczywiście może to podejść w taki sposób. Dla mnie jednak za bardzo odchodziło to od świetnie zaprojektowanego systemu walki, stawiająć nacisk na odpalanie jakichś zużywalnych pierdół, które nijak pasują do Mortal Kombat. Wszystkie te amulety, rakiety i inne bibeloty szybko się kończą, a wtedy pozostaje nam grindowanie ich w Krypcie kosztem o wiele ciekawszych łupów.
No właśnie. Grind. I Krypta. Chyba największa bolączka Mortal Kombat 11.Krypta z wierzchu to kolejny solidny tryb "jedenastki", zachwycający na początku świetnym wykonaniem i gęstą atmosferą. Mamy do czynienia z grą w grze - oto wcielamy się w bezimiennego wojownika i z młotem Shao Khana ręku przemierzamy opuszczoną wyspę Shang Tsunga. Kultowy czarnoksiężnik jest tutaj zresztą naszym narratorem, a głosu użycza mu ten sam aktor, który wcielał się w niego w filmowym Mortal Kombat z 1995 roku. Z perspektywy trzeciej osoby wędrujemy więc przez wyspę, rozwiązując proste zagadki logiczne i ciesząc się miejscówkami znanymi z serii. Zrujowane areny turniejowe, skruszone pomniki, wierzgający się wisielce... i miliard skrzyni. Bo to o nie chodzi w Krypcie.
Nie jest to, oczywiście, nic nowego. Poprzednie odsłony również oferowały tryb Krypty i choć jego prezentacja mogła być inna, zawsze chodziło o otwieranie skarbów z najróżniejszymi nagrodami - od skórek czy artworków po nowe fatality. Sęk w tym, że wtedy umiejscowienie fantów było stałe. Dana skrzynia, określona koordynatami, zawsze miała identyczne łupy. Teraz natomiast 90% zawartości jest absolutnie losowa. Dałoby się z tym jeszcze żyć, gdyby nie dwie ważne kwestie.Po pierwsze tej zawartości jest absolutne zatrzęsienie - mówimy nie tylko o całej bazie kilkuset skórek, ale i poszczególnych elementach wyposażenia, wzmocnieniach do tych elementów, jednorazowych przedmiotach do Wież Czasu, nikomu niepotrzebnych ikonkach do oznaczania profili, artworkach, fatality, brutality, intrach i outrach postaci...Po drugie - w grze są cztery (4, IV, cztery!) różne waluty i każdej zawsze brakuje. Możemy przejść sobie tryb fabularny, zrobić kilka wież i pobić się ze znajomymi, a w Krypcie za zarobione na tych aktywnościach pieniądze i tak pospacerujemy może z 10 minut. Potem wyczerpie się kasa na otwieranie kolejnych skrzyń. Przy odrobinie szczęścia może zgarniemy z dwa-trzy fatality i skórkę dla naszej ulubionej postaci. Bardziej prawdopodobne jednak, że trafimy na masę jednorazowego śmiecia i durnych ikonek oraz ze dwa elementy wyposażenia do zawodników, których niekoniecznie lubimy. I żeby znowu zaszaleć sobie w Krypcie, będziemy musieli długo, długo grindować nasze monety, dusze i serca.Gra nagradza nas tymi walutami praktycznie za wszystko - mecze lokalne i online, wieże, codzienne wyzwania, robienie fatality - ale co z tego, jeśli robi to w ilościach, które nie pozwalają na sensowny rozwój? Jedno fatality daje nam jedno serce. Skrzynie wymagają od nas na przykład 250 serc. Otwieranie skarbów staje się mozolną katorgą, a ogromna liczba potencjalnych łupów oraz ich losowość sprawiają, że zebranie wymarzonego zestawu dla naszej postaci zaczyna graniczyć z cudem. Przez to natomiast siada cała radość i dynamika z modyfikowania wojowników.
Najbardziej zdesperowanym nie pomoże nawet czwarta waluta - kryształy czasu, które można, oczywiście, kupować za prawdziwe pieniądze. Przedmioty do nabycia za kryształy zmieniają się każdego dnia i jest ich zawsze tylko pięć. A biorąc pod uwagę jak ogromna jest pula wszystkich łupów, uzbieranie taką metodą upragnionych łupów może trwać długie miesiące. Nie ma więc w Mortal Kombat 11 ani perfidnego szczucia nas mikrotransakcjami (dobrze), ani też sensownego systemu rozwoju, który pozwoliłby się cieszyć zdobywaniem skarbów (źle). Na szczęście NetherRealm usłyszało już te zarzuty i przygotowuje hojniejszy system nagród za poszczególne aktywności. W międzyczasie próbuje natomiast udobruchać graczy jednorazowym zastrzykiem wszystkich walut.Pod kątem technicznym trudno cokolwiek "jedenastce" zarzucić. Gra działa płynnie w 60 klatkach, oferując przy tym atrakcyjną grafikę. Szczególne wrażenie robią twarze postaci czy żywe, wypełnione detalami tła większości z dwudziestu jeden plansz. Uniwersum Mortala jeszcze nigdy nie było tak żywe i soczyste.Rozgrywki sieciowe - póki co w formie sparingów, meczy rankingowych i bitew SI - również przebiegają komfortowo. Przed rozpoczęciem starcia gra podaje nam jakość połączenia, a jeśli ta nam nie odpowiada, możemy szybko zacząć szukać nowego przeciwnika. Matchmaking działa sprawnie, więc walki w sieci przebiegają na ogół komfortowo. Gra oferuje też szczegółowe statystyki, pokazujące w jaki sposób gramy - zarówno offline, jak i online.A skoro przy tym jesteśmy - "jedenastka" zbyt mocno polega na połączeniu z siecią. Wieże Czasu i Krypta są niedostępne offline, do tego bez internetu gra nie zapisze nowych profili zawodników i nie pozwoli levelować naszego konta, a w klasycznach Wieżach nie nagrodzi żadnymi łupami. Lipa.Kiedy jednak machnąć ręką na grind czy uzależnienie od sieci, kiedy olać zabawy z przedmiotami jednorazowego użytku, Mortal Kombat 11 pozostaje grą robiącą cholernie dobrze to, co najważniejsze. System walki, dostępni zawodnicy i plansze dostarczają masę frajdy zarówno w trybie imprezowym, jak i, nazwijmy to, "poważnym". NetherRealm osiągnęło świetny miks dzikiej. bezmyślnej frajdy i taktycznych pojedynków, podkreślając to doskonałym samouczkiem i trybem fabularnym, który w najlepszym razie zachwyci wieloletnich fanów serii, a w najgorszym będzie po prostu solidnym wstępem do przygody z grą.
Mortal Kombat 11 ma serce. Zdrowe, dudniąco basowo serce, które można wyrwać, zmiażdżyć, poszatkować, spalić, zamrozić, zdeptać, zjeść, a nawet "przegrzać". Szkoda tylko, że przy okazji autorzy postanowili zrobić też z niego walutę.