Mortal Kombat 11: Aftermath. Dużo zabawy za zbyt dużo pieniędzy
Ale pojedynku T-800 vs Robocop nie zapomnę długo.
08.06.2020 17:00
Mortal Kombat na przestrzeni wieków narobił kolosalnego zamieszania fabularnego. Dlatego Netherrealm Studios w odsłonie nr 11 poszli tropem komiksowych imperiów pokroju Marvela czy DC i porządek postanowili zrobić przy pomocy… podróży w czasie. Nie psując zabawy tym, którzy podstawowej "jedenastki" jeszcze nie odhaczyli, pojawią się starzy wyjadacze, nowe twarze, zawiązuję się sojusze mniej lub bardziej absurdalne, a na końcu czerstwym żartem rzuci Johnny Cage. Niektórzy nie zmieniają się bowiem o jotę.
"Aftermath", czy też "Następstwa", o którym tu dziś krótko będziemy rozprawiać, to tak naprawdę epilog, stworzonej w 2019 r. historii. Epilog wartki, zwięzły i pękający w mniej niż trzy godziny. Osią wydarzeń jest niezatapialny Shang Tsung, a wciela się w niego niezrównany Cary Hiroyuki-Tagawa (69 lat, ale głos nadal tryskający energią). Tak, tak - ten sam, który swoją charyzmą, zdołał stworzyć jedną z niewielu zapamiętywalnych postaci w aktorskim "Mortal Kombat". O fabularnych niespodziankach, jako takich mowy być nie może – skoro jest Shang Tsung, niegodziwiec pełną gębą, zakończenie "Aftermath", szokiem dla nikogo nie będzie. Znajdą się natomiast miłe "mrugnięcia okiem" do osób związanych z serią od początku. Ed Boon i jego ekipa znają swoją materię na wylot i wiedzą, których pojedynków potrzebujemy i jaki suchar zaserwować w danym momencie.
Mortal Kombat 11: Aftermath | Official Reveal Trailer | Mortal Kombat
Wśród nowinek pojawią się trzy nowe twarze. A w zasadzie jedna. Sheeva wraca po prawie 10 latach absencji, Fujin był wielkim nieobecnym jeszcze dłużej, debiutantem jest gość spoza kanonu, czyli Robocop. I tu brawa należą się za namówienie do ponownego wskoczenia w buty blaszanego policjanta przez Petera Wellera który ostatni raz wcielił się w tę role w 1990 r. Choć obecność samej postaci jest dyskusyjna, to w końcu można rozstrzygnąć kto wygra pojedynek Robocop vs Terminator.
Jak widać na obrazku powyżej, pierwszy z nich za chwilę pośle T-800, bohatera mojego dzieciństwa, na tamten świat. Jednym ze sposobów jest "wykąpanie" Arniego w kwasie. I tam, skąd zazwyczaj wyłania się goły szkielet, tu przywita nas niespodzianka. W dodatku pokazująca dbałość o szczegóły, z których ekipa Eda Boona wywiązuje się koncertowo.
Sheeva jest z kolei dokładnie taka, jak ją zapamiętałem. Powolna, ociężała (choć to pewnie kwestia gustu), ale z ciosem zdolnym kruszyć mury. No i z nieśmiertelnym teleportem (góra-dół nadal działa), który zapamiętałem jako szybszy. Fujin to z kolei zwinność, sprawny ruch w powietrzu i wydaje się mieć największy potencjał w rękach sprawnego gracza.
Niestety "Aftermath" ma bardzo niewiele kart w swojej talii. Za grę zapłacicie obecnie ok. 230 zł (dla porównania - podstawową wersję "MK 11" ze spokojem dostaniecie za mniej niż połowę wspomnianej kwoty), w zamian otrzymacie niecałe trzy godziny fabularnej (dobrej) zabawy i trzy nowe postaci. I tyle. Nowe wykończenia w postaci Friendship i Stage Fatality dostępne są bowiem w bezpłatnej aktualizacji. Przy czym, mowa o rzeczach obłędnie wręcz zabawnych. Kane w roli "masterchefa", Sub-Zero jako zapalony lodziarz, Noob Saibot skaczący na skakance ze swoimi cieniami to małe arcydzieła czy Sheeva wykorzystująca dodatkową parę rąk do... gry na kieliszkach.
Godnie się też Mortal starzeje. Grafika jest nadal soczysta, na PS4 Pro hula aż miło i bez zadyszki, a to w jaki sposób Netherrealm Studios wyciska ostatnie soki z Unreal Engine 3 nie przestanie mnie zadziwiać. Nie jest to jednak żadna zasługa "Aftermath", który na dziś jest daniem bardzo dobrym, ale piekielnie źle wycenionym. Grać? Obowiązkowo. Ale nie za te pieniądze.
Platforma: PlayStation 4, Xbox One, Nintendo Switch, PC. Producent: NetherRealm Studios . Wydawca: Warner Bros. Interactive Entertainment. Data premiery: 26.05.2020.
Wersja PL: napisy. Grę do recenzji podrzuciła Cenega, polski wydawca gry. Graliśmy na PlayStation 4 Pro.