Mordheim: City of the Damned - taktyczne polowanie Skavena na Chaosytę
Pewnie niektórzy z Was słyszeli o Mordheim - bitewnej grze ze świata Warhammera Fantasy. Ja akurat nie, ale spotkałem entuzjastów, którzy robią jej wirtualną wersję. I ona naprawdę dobrze się prezentuje.
Forma prezentacji: 30 minut oglądania rozgrywki między dwójką twórców
Podstawowe założenie twórców z Rogue Factor, kilkunastu weteranów z Warnera czy Ubisotu, brzmi: zachować maksimum zasad i minimum wyglądu oryginału. Także nie spodziewajcie się zawieszonej w pustce planszy i wirtualnych kostek jak w Space Hulk czy Talisman. W Mordheim trójwymiarowe postacie poruszają się po pełnym szczegółów mieście, wszelkie ich działania są animowane: gdy ktoś się wspina, wspina się naprawdę - a ukryty w tle rzut kością decyduje, czy dojdzie na górę, czy spadnie. To już nie wirtualna planszówka, to gra taktyczna połączona z RPG. Twórcy przyznali się do inspiracji m.in. Valkyria Chronicles.
fot. Rogue Factor
Jeśli miałbym wybrać mój ulubiony typ prezentacji gry na targach, to oprócz grania w nią samemu, uwielbiam oglądać grających w nią twórców. Zwłaszcza takich jak ekipa z Gamescomu: wielki, rudy długowłosy i wiecznie uśmiechnięty Yves Bordeleau i jego przeciwieństwo: szczupły, skoncentrowany, ale też sympatyczny Vincent Gallopain. Siadają i grają przeciwko sobie, każdy padem i na swoim ekranie, jednocześnie wyjaśniając i odpowiadając na pytania. Po krótkiej chwili Gallopain ma serię dobrych rzutów kośćmi, na skutek czego Bordeleau traci swoją najsilniejszą jednostkę, a chwilę potem jest otoczony.
- Hm, to naprawdę psuje nam przebieg prezentacji
- Myślę, że to ten moment, kiedy przechodzisz do sesji pytań i odpowiedzi. - odpowiada Gallopain
- Taaak. Na każdej prezentacji gramy na żywo, wiec wszystko może się zdarzyć. Mamy kilka scenariuszy na wszelki wypadek, ale tego jeszcze nie było - śmieje się Bordeleau.
fot. Rogue Factor
Skaveni śmierdzą! Do wyboru są cztery różniące się frakcje, które walczyć będą na ulicach przeżartego chaosem, brudnego średniowiecznego miasta, w które uderzyła niegdyś kometa Sigmara. Mapy są proceduralnie generowane, by uniknąć nudy.
W akcji widziałem szczuropodobnych Skavenów, którzy świetnie się wspinają ale nie są zbyt odporni; wyznawców chaosu z Cult of the Posessed, którzy w miarę rozwoju zyskują mutacje - dobre lub złe; Reikland Reavers - najemników, chyba najbardziej uniwersalnych. Są jeszcze siostry Sigmara, które nie korzystają z broni zasięgowej. Każda frakcja może też zatrudniać pomocników, byle stojących po tej samej stronie Porządku lub Chaosu. A w planach są dodatki z kolejnymi rasami - jednak twórcy chcą być fair i dokupienie nowej rasy będzie też oznaczało dostęp do całej nowej kampanii dla niej. Siłą Mordheim jest granie w kilka osób (na razie tylko po sieci, normalnie lub rankingowo), ale tryb dla samotników nie zostanie zaniedbany.
Akcja! Choć to gra turowa, to bardzo dynamiczna. Gracz steruje postacią, niczym w grze akcji - biegnie ulicą, kamera wisi nisko za jego plecami, a przekraczane linie oznaczają kolejne punkty akcji. Animacje ataków i specjalnych zdolności (np. szarży czy strzału w kolano) są efektowne, a twórcy obiecują, że będzie ich sporo i nie będą za długie, by się nie powtarzały. Jednocześnie na wszystko wpływ mają kości i statystyki - trzeba płacić punktami akcji, rzucane są testy na percepcję, zatrucie, upadek, trafienie czy głupotę - czy wielki Skaven w ogóle zrozumiał rozkaz. Ruchy jednostek w rundzie podzielone są według inicjatywy, więc nie ma długiego czekania, aż drugi gracz wyda rozkaz każdemu żołnierzowi. Do tego warto uważać na pułapki i jednostki neutralne, bo zniszczone miasto nie jest raczej kurortem wypoczynkowym. Oraz dbać o morale, by oddział nie nawiał.
fot. Rogue Factor
Szorstkie realia Twórcy chcą, by Mordheim był grą zmuszającą gracza do myślenia o konsekwencjach. Każda jednostka może zginąć lub w lepszym wypadku: zostać krytycznie ranna, np. stracić kończynę. A gracz będzie zżyty z oddziałem, jednostki będą bowiem awansować i zdobywać nowe umiejętności. A można je też wyposażać w sprzęt (co wpłynie na ich zdolności bojowe - każdy może nosić dwa zestawy broni) oraz zmieniać wygląd, by uzyskać swoją wymarzoną bandę zakapiorów. Normą mają być wybory: czy zostawić w oddziale doświadczonego maga, który ma teraz drewnianą nogę i nie może skakać i się wspinać, czy postawić na zdrowego żółtodzioba? Świat Warhammera jest brutalny, mało tu miejsca na sentymenty. Większość czarów działa zarówno na wrogów, jak i przyjaciół, także uważajcie, gdzie celujecie tą kulą ognia.
Powrót do Starego Świata Mordheim: City of the Damned trafi na razie na PC, ale twórcy sterowali nią kontrolerami od Xboksa i zdecydowanie myślą o konsolach. Mecz 5 na 5 jednostek trwa ok. 20 minut, ale można stworzyć większy oddział i długo ganiać się po ponurym, zasnutym oparami mieście.
Yves Bordeleau przyznał, że zrobili tę grę z potrzeby serca, bowiem dawno nie było tytułu ze świata Warhammera Fantasy, a nie samym WH40k człowiek żyje. Zgadzam się i czekam niecierpliwie. Wczesny dostęp na Steamie ma się pojawić w ciągu kilku miesięcy, a pełna gra na początku 2015 roku.
Paweł Kamiński