Monster Hunter World: Iceborn z pięcioma milionami kopii wysłanymi do sklepów
Wyniki całej serii również budzą podziw. Niczym wielkie potwory na wyspie, którą przemierzają myśliwi.
Doskonale pamiętam końcówkę 2017 roku i wybuch popularności Monster Hunter World, czyli kolejnej odsłonie serii, która w zachodnich graczach nigdy nie wzbudzała większych emocji i co najwyżej trafiała do niewielkiego grona zainteresowanych. Być może jednak Europejczycy i Amerykanie dojrzeli do tego, by zachwycać się gigantycznymi monstrami i walką z nimi (w kooperacji to już w ogóle). Mnie jednak najbardziej urzekły koleżkoty i sposób podawania posiłków w tej grze.
Podejrzewam, że innych przekonały przeróżne cross-overy, jak choćby ten z Geraltem czy Leonem i Clarie z remake’u Resident Evil 2 (w końcu wszystko zostaje w Capcomowej rodzince). Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, jak wielkim sukcesem okazał się nowy Monster Hunter – do stycznia tego roku wydawca rozesłał do sklepów piętnaście milionów pudełek “Worlda”, z kolei samodzielny dodatek o podtytule Iceborn, który ukazała się we wrześniu zeszłego roku to kolejne pięć milionów kopii, które trafiły na półki.
Z kolei cała seria Monster Hunter sprzedała się dotychczas (stan z dnia 13 marca tego roku) sprzedała się w astronomicznej liczbie 62 milionów egzemplarzy. Jak na markę istniejącą raptem od 2004 roku i posiadającą nie aż tak dużo spin-offów (łącznie mamy jakieś piętnaście części wydanych na przeróżne konsole, w tym urządzenia mobilne) to całkiem dobry wynik.
Tutaj warto też wspomnieć o wydanym w lutym Monster Hunter Riders, które zostało stworzone na urządzenia mobilne – grę pobrało już trzy miliony użytkowników na całym świecie.
W oświadczeniu poruszono również temat filmu Monster Hunter z Millą Jovovich w roli głównej, który ma pojawić się we wrześniu 2020 roku (na razie brak informacji o przesunięciu z powodu koronawirusa, co nie byłoby takie dziwne):
Hm, czy tylko mi umknęło wcześniej, że to będzie jeden z wielu filmów? Nie wiem, czy to dobra wiadomość, zważywszy na to, w którą stronę poszły filmowe Residenty, a przypomnę, że realizację obu produkcji odpowiada ten sam reżyser, Paul W.S. Anderson. Jedno jest pewne – będzie ciekawie.
Bartek Witoszka