Monster Hunter Generations - recenzja. Nostalgia polowań na smoki
Generations jest prawdopodobnie najlepszym, największym, najbardziej rozbudowanym tytułem, jaki został oklejony łatką „Monster Hunter”.
16.07.2016 | aktual.: 21.07.2016 14:47
Rozpoczęcie następnego Monster Hunter jest dla mnie jak przechodzenie dwóch japońskich erpegów jednocześnie. Jakkolwiek byś się bowiem nie starał, zwyczajnie brakuje Ci czasu. Poważnie, jednej niedzieli straciłem już całkowicie wyczucie rzeczywistości, szarpiąc w Generations w najlepsze przez siedem godzin bez przerwy. I co? I nic, zrobiłem sobie nowe rękawice. Fani pokiwają głową – w tym tkwi potęga całej serii.
Platformy: 3DS
Producent: Capcom
Wydawca: Capcom
Dystrybutor: Conquest
Data premiery: 15.07.2016
PEGI: 12
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Obrazki pochodzą od wydawcy.
Chociaż gracze anglojęzyczni nie mieli styczności ze wszystkimi odsłonami Monster Hunter, nawet im byłoby trudno zliczyć bez pomocy Wikipedii popularny cykl. Powiedziałbym, że mamy odrobinę lepiej, nie dostając każdego odcinka. Rok na wymaksowanie jednego to odrobinę za mało. I czasem lepiej przeczekać uboższą „czwórkę” (której nie spróbowaliśmy), by zatopić ząbki w kolosalnym Ultimate.I obserwując pierwsze zapowiedzi Generations, jeszcze pod japońskim tytułem Monster Hunter X, odczuwałem niepokój, że tym razem i my oberwiemy po konsolach odsłoną przejściową. Zwłaszcza że od premiery „czwórki” Ultimate minął zaledwie rok z maleńkim hakiem. A to był tytuł na miesiące hardkorowego ciorania. No i próba przedstawienia nowego odcinka jako „podsumowania dokonań serii” pachniała ostrą ściemą.Tutaj muszę uderzyć się w pierś po raz pierwszy.Idea zestawu „the best of” wyszła naprawdę zacnie. W ramach fanserwisu gra otwiera trzy znajome wioski (w tym także tę, która zaczęła wszystko), gdzie spotkać możemy niemal każdą charakterystyczną postać z uniwersum. Powtórzymy niektóre zadania sprzed lat, na przykład kradzież jajka wywerny z „jedynki”, oraz pohasamy po od dawna nieużywanych mapkach (Volcano czy Arctic Ridge). Wieloletni fani już mają gęsią skórkę, a żółtodziób i tak łyknie wszystko jak biała koszula pastę do zębów. Zwłaszcza że niewiele tutaj przebitek z „czwórki”.Koniec końców najważniejsze są i tak potwory. Bestie różnych rozmiarów i gatunków, z którymi ścierasz się czasem nawet przez pół godziny. Na które zasadzasz się ze znajomymi podczas spontanicznej sesji w KFC. Jedyne imiona, jakie wyrecytowałbyś w środku nocy, bo przez kilka dni uganiałeś się za nimi próbując wykuć elementarny miecz.
I mamusiu, ileż tego tutaj upchnęli. Około siedemdziesięciu ulubieńców publiczności. Gigantyczne węże, hipnotyzujące sowy, kraby, dinozaury, żaby rozmiaru czołgu, smoki w pięciu smakach, nietoperze, miśki polarne z malarskich koszmarów i owady, które połknęłyby konia. Uff…
Normalnie o nowych twarzach bym nie wspominał, bowiem zobaczysz je dopiero po kilkudziesięciu godzinach zdrowej zabawy bez poradnika. Ale Capcom chwali się intrem do gry, gdzie tylko może, a już tam wszyscy czterej bossowie dostają swój czas antenowy. Czyli to chyba żaden spoiler. Każda z czterech wiosek ma zatem nową bestię, czekającą na krańcu zadań lokalnych, które zlecają graczowi poszczególni wodzowie. Mamut, tyranouzar z mechanicznym ogonem, kolejna wywerna i mój ulubieniec – lewiatan Mizutsune. Warto dobrnąć do każdego i stawić czoła w nierównej walce. Jeszcze bardziej opłaca się ich zabić. Ale tutaj już nie pisnę nic.Niektórym mignęła pewnie gdzieś informacja, że w nowym Monster Hunter można grać także jako Felyne, czyli maskotka serii, ten kotek, który nigdy nie przestaje jęczeć. Na szczęście nie jest to jednorazowy wybór, jak bałem się na początku, ale opcja do wskakiwania w dowolnym momencie. Kicie można teraz uzbrajać istną ścianą sprzętów, ponieważ posiadają jak gdyby własny, nieco upośledzony tryb kariery. Osobne zadania, osobna ścieżka postępu, ale i casualowy poziom trudności oraz – na dobrą sprawę – spory ubaw. Już animacja wolnego biegu wywołuje uśmiech. Nie mogę doczekać się ubrania mojego Puszka w ciuszki Linka. The Legend of Zelda: Spirit Cats to będzie dobry spin-off.
Generations jest tymczasowym kresem powolnych usprawnień, jakie tasiemiec Capcomu przechodził przez ostatnie lata. Tutejszy system proponuje sporo (małych wyłącznie na papierze) zmian, których po prostu trzeba nauczyć się od początku. „Niestety”? Bynajmniej, jakże było to potrzebne. Zacznijmy od umiejętności, czyli Artów. To proste i efektywne triki otwarte do odpalenia jednym przyciskiem po zapełnieniu odpowiedniego paska. Długi unik, z którego można skorzystać niezależnie od dzierżonego sprzętu. Albo specjalna kombinacja dla często używanej broni. Ja zawsze gram długim mieczem (kataną), więc teraz tylko dzięki trafionym Artom mogę zwiększać duchowy poziom (kolor i siłę) ostrza.Dalej przydałoby się wytłumaczyć Style. Są cztery i na któryś musisz się zdecydować „przed wyruszeniem w drogę”. Guild to dobry wybór dla nielubiących zmian, wszystkie ataki jak dawniej, a dodatkowo dwa miejsca na ulubione Arty. Gra się na dobrą sprawę niemal tak, jak grało do tej pory. Dlatego polecam zaryzykować z jakimś innym stylem. W Twojej drużynie zawsze znajdzie się stara wyga, która nigdy nawet nie liźnie pozostałych opcji. Nie bądź tą wygą. Bądź bardziej progresywny, skoro Generations do tego tak zachęca.Striker pozbawia Cię kilku ciosów, ale w zamian umożliwia wybranie trzech Artów, które ładować się będą szybciej niż zazwyczaj. To dla zwolenników nietypowych zagrywek, na przykład ustawiania „wieżyczek” leczniczych (ciekawy bajer). Adept wymaga perfekcyjnych uników w trakcie walki i udostępnia dewastujące kontrataki. W polowaniach sieciowych oba powinny okazać się przydatne.No i mój faworyt, dzięki któremu jestem najbardziej gibkim członkiem każdej drużyny łowieckiej. Pamiętasz możliwość wskakiwania na potwora w „czwórce”? Inicjowało to krótkie QTE i pozwalało powalić bossa na ziemię, by zasypać później falą tsunami ciosów. To wyobraź sobie, że teraz wybić się w powietrze możesz bezwzględnie od posiadanego oręża.Jako „długomieczownik” rezygnuję przez to z najsilniejszej kombinacji (prawy trigger), lecz mogę hasać niczym górska koza. Zdążyłem już całkowicie wywalić stare przyzwyczajenia przez okno. I dzięki temu, jak sądzę, będę kluczowym ogniwem każdej sesji w Sieci.Wystarczy te nowe sznyty wkleić do tradycyjnego schematu i oto Generations w pigułce. Bo dalej wszystko już przebiega po staremu. Monster Hunter to pułapka na graczy z żyłką do kolekcjonowania sprzętów „na specjalne okazje”, dla chcących być najlepszym na świecie, dla lubiących zerować ogrywane produkcje oraz dla tych, którym termin „loot” kojarzy się z dobrze spędzonym wieczorem przy konsoli. Syndrom „jeszcze jednego razu” zamienia się tutaj w patologiczne choróbsko.A roboty jest od zatrzęsienia. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu zadań w tytule z tej serii. Gdy tradycyjnie bawiłem się wyzwaniami niższej rangi (na przykład 3-gwiazdkowymi w trybie jednoosobowym) i w pewnym momencie odblokowałem tychże aż pięć tablic, złapałem się za głowę. „Przecież ja w to będę grać do zimy!” – pożaliłem się znajomemu. Zaczęła się wtedy dyskusja na temat zawartości gry względem wydanych nań pieniędzy. Dyskusja, w której Monster Hunter zawsze wygra.Choć zacząłem Generations trzy tygodnie przed premierą, nie miewałem zbyt wielu problemów, by znaleźć chętnych do grania przez Internet. Dziennikarze i YouTuberzy z całego świata, o zaskakująco niskim – zazwyczaj - poziomie umiejętności tylko czekali. Monster Hunter nigdy nie psuł doznań multiplayerowych problemami z serwerem lub brakiem łącza. Nie przerwało mi żadnego z rozegranych polowań. Po prostu narzekałem na niewprawionych kompanów, którzy padali jak muchy. Z dnia na dzień jest nas coraz więcej, a od środy nareszcie trafiam na polskie akcenty.Czyli stara formuła nadal działa? Owszem, zwłaszcza gdy cała gra jest jedną wielką pieśnią pochwalną jej poszczególnych wcieleń. Na pewno znajdą się potworki, które dobrze wspominasz, a których Generations nie zaproponowało, to normalna kolej rzeczy. No i dalej Capcom kisi to wszystko na najsłabszej technicznie konsolce na rynku, więc może trzymać się niedzisiejszej oprawy graficznej, a problemy z kamerą zrzucać na budowę sprzętu.Ale to będzie ich zmartwieniem przy następnym kanonicznym wcieleniu serii (Monster Hunter Stories nie liczę, to inna bajka). Bo gdy robi się odsłonę podsumowującą, to następna powinna być czymś zupełnie świeżym. Biorąc pod uwagę ciepłe stosunki z Nintendo, celowałbym już w NX-a. Niemniej my tutaj dywagujemy wyłącznie nad tym podsumowaniem, więc na nim się skupmy. Generations jest prawdopodobnie najlepszym, największym, najbardziej rozbudowanym tytułem, jaki został oklejony łatką „Monster Hunter”. Brać, grać, nie świrować.