Monaco: What's Yours Is Mine - recenzja. Komedia omyłek o bandzie głupich przestępców - teraz na ekranie twojego monitora

Monaco: What's Yours Is Mine - recenzja. Komedia omyłek o bandzie głupich przestępców - teraz na ekranie twojego monitora

Monaco: What's Yours Is Mine - recenzja. Komedia omyłek o bandzie głupich przestępców - teraz na ekranie twojego monitora
marcindmjqtx
24.04.2013 15:18, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Dawno, dawno temu - "za dzieciaka" - któryś z ogólnodostępnych kanałów polskiej telewizji regularnie nadawał kolejne części "Gangu Olsena". Seria tych czternastu durnowatych duńskich komedii o bandzie przestępców-nieudaczników to pierwsze skojarzenia, jakie mam z mającym dziś premierę Monaco.

Teoretycznie to jest skradanka. W każdej misji znajdą się jakieś sejfy do ograbienia i poukrywane znajdźki-monety do zgarnięcia - nawet jeśli nie to jest głównym celem. Można się tu skradać, chować po krzakach, przebierać czy oszukiwać alarmy, zwykle też ciężko jest o narzędzia mordu, więc strażników raczej trzeba omijać niż eliminować. Obrobienie banku czy też innego celu może być efektem skrupulatnego planowania - takie podejście do Monaco jest jak najbardziej słuszne. To bardzo dobra skradanka, a ponieważ grać można w nią nawet w cztery osoby, kolejne akcje mogą przywodzić na myśl wręcz perfekcyjne skoki z kolejnej części "Ocean's..." czy "Mission Impossible". Jeden wyłącza prąd w zachodniej części budynku, a drugi w tym czasie przekrada się między laserami do sejfu. Gdy te znów się włączają, trzeci usuwa je, hakując komputer znajdujący się jeszcze gdzie indziej. Albo inaczej - jeden zwraca uwagę strażnika, drugi zakrada się od tyłu i go ogłusza, trzeci w tym czasie rzuca się, by szybko otworzyć drzwi. I tak dalej, i tym podobne.

Okiem Pawła Kamińskiego: Monaco wzbudziło mieszane uczucia. Na początku zachwyt oprawą, feerią kolorów i ciągle zmieniającym się polem widzenia. Potem dezorientacja, nauka czytania świata, rozpoznawania zagrożeń. A na końcu fascynacja - to skradanka, w której nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy wystrzelać wszystkich. Trzeba kombinować, dobierając postacie z niezwykłej gromadki. I to uczucie sprawia, że chcę znów zagrać, znów spróbować - ale tylko w kooperacji, samemu jakoś tak smętnie...

Tak można grać... ale nie trzeba, dlatego też używam sformułowania "teoretycznie". W praktyce bowiem zawsze coś może pójść nie tak. W przypadku gry solo można wtedy zrestartować misję, ale gdy gra się z kimś? To byłoby przecież bez sensu, psułoby zabawę - zwłaszcza w przypadku losowych osób, w rozgrywkach otwartych dla wszystkich chętnych. Dlatego też skradanie w Monaco jest mocno umowne. Po wykryciu przez strażników łatwo się znowu przed nimi ukryć, po prostu biegając wkoło i wywodząc ich w pole. Gra przypomina wtedy... slapstickową komedię pomyłek, w której kilku durnych policjantów gania uciekających bandytów po czterech pomieszczeniach. Brakuje tylko muzyki z "Benny Hilla". Chociaż... nie, w sumie nie brakuje, bo genialna fortepianowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Austina Wintory'ego (autor muzyki do Journey, nominowany za nią do nagrody Grammy) idealnie wpasowuje się w klimat.

Podejrzewam, że sposobów na granie w Monaco znajdzie się tyle, co samych graczy - i to jest chyba w tej grze najlepsze. Miłośnicy walki o najlepsze pozycje na listach wyników będą przechodzić misje jak najszybciej, pewnie "na rympał", zbierając przy tym wszystkie monety. Z kolei fani skradanek spokojnie zaplanują kolejne skoki i będą działać powoli, nie dając się wykryć. Do różnorodnych podejść zachęca choćby konieczność wyboru postaci przed misją (każda dysponuje jedną unikalną zdolnością) czy różne narzędzia, które można znaleźć już w jej trakcie (jest tu i bomba dymna, i shotgun, i usypiająca kusza, i inne gadżety). Znajdą się więc pewnie drużyny graczy, które z satysfakcja przejdą grę wykonując kolejne perfekcyjne skoki, będą też pewnie takie, które ciągle będą się kłócić, co zaowocuje "Gangiem Olsena" na żywo i w kolorze (i w 2D).

Monaco

Do tego drugiego podejścia, swoją drogą, bardziej skłania fabuła gry. To totalnie absurdalna historia grupy niewydarzonych przestępców (wśród nich, między innymi, chory psychicznie haker oraz kieszonkowiec z tresowaną małpą na ramieniu), która stara się uciec z terytorium tytułowego Monako. Humor, choć obecny na każdym kroku, jest przy okazji mocno wysmakowany - to nie jest gra, przy której można się zwijać na podłodze ze śmiechu, ciężko jednak nie uśmiechnąć się przy kolejnych pokręconych dialogach. Osoby odpowiedzialne za stronę fabularną odwaliły naprawdę rewelacyjną robotę - i nie ma żadnego znaczenia, że cała historia opowiedziana jest przy pomocy umownych, nieinteraktywnych i niespecjalnie atrakcyjnych graficznie scenek.

Zresztą, Monaco w trakcie samych misji też szczególnie piękne nie jest. Dwuwymiarowe, widziane z góry etapy są niezwykle klimatyczne i niewątpliwie robią wrażenie, ciężko jednak powiedzieć, by były "ładne" (to trochę jak z obrazami Picassa, że zaryzykuję takie odważne porównanie). Prywatnie zresztą to z oprawą graficzną mam chyba największy zgryz: bo o ile niewątpliwie robi ona na mnie wrażenie, o tyle jest dla mnie także potwornie nieczytelna. Zdaje sobie sprawę, że to może być kwestia przyzwyczajenia, ale nawet po godzinach spędzonych na graniu nie potrafię do niej przywyknąć. Często podczas zabawy miałem problemy z tym, "co oznacza ta migająca łapka", "jak dokładnie działa hakowanie", "co się teraz właściwie dzieje" i tak dalej. Trochę to wszystko mało intuicyjne.

Monaco

Ale podobnie jest, swoją drogą, z całą grą. Z jednej strony wszystkie jej elementy sprawiają, że ciężko mi się nią nie zachwycić. Rozgrywka, oprawa, narracja, fabuła - wszystko to jest tak spójne i tak znakomicie wymyślone, że jestem Monaco szczerze zafascynowany. Ale z drugiej strony... jakoś zupełnie nie mam ochoty do niej wracać. To taki typ gry, na jaką świetnie mi się patrzy, ale średnio mi się w nią... gra - jest zbyt nieczytelna i chaotyczna, po pewnym czasie zaczyna mnie frustrować, zamiast bawić.

Werdykt Ostatecznie Monaco należy polecić przede wszystkim tym, którzy mają zgraną ekipę do grania. Naraz bawić mogą się cztery osoby, także na jednej kanapie, a rozgrywka przy tym jest zupełnie różna od wszystkiego, co już dobrze znamy z innych produkcji. Samotni gracze tak dobrze bawić się pewnie nie będą: choć nie wykluczam, że i tacy fani się znajdą. To w końcu gra perfekcyjnie wymyślona, w której wszystkie elementy znakomicie ze sobą współgrają. W dodatku jest także... trudna, co dziś jest przecież sporą zaletą. Ciężko przy niej o brak zachwytu. Obiektywnie rzecz biorąc: świetna rzecz. Choć, subiektywnie, by być uczciwym - mnie trochę zmęczyła.

Tomasz Kutera

Monaco ma premierę dziś. Na razie będzie dostępne tylko Steamie, w cenie 11 euro (początkowo, w promocji, będzie można ją kupić trochę taniej). W najbliższej przyszłości pojawi się także na XBLA (na razie nie wiadomo dokładnie, kiedy to się stanie).

Grę do recenzji dostarczyli twórcy.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)