Moment, w którym pokochałem daną grę [Klub Dyskusyjny]
02.04.2017 07:40, aktual.: 02.04.2017 20:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czasem jest to sam początek gry, czasem jej koniec. Nie ma reguły, poza tą jedną - od tego momentu nie możemy przestać o danym tytule myśleć.
Drugim takim motywem chwytającym za serce była pamiętna walka z The Last Guardian. Nie ta ostatnia (to znaczy nie tylko), ale też wcześniejsza, w poprzecinanej mostami wieży. Z tego co pamiętam, po tym starciu napisałem na redakcyjnych mailach coś w stylu "ej, czy możemy wystawić ocenę KUR&@%# TRZEBA?"
O wyjątkowości gry byłem przekonany zanim ją odpaliłem. Ba, równie dobrze, zamiast o niej, mógłbym tu pisać o końcówce Braida, która absolutnie mną zamiotła. Jon Blow najwidoczniej po prostu "potrafi". The Witness uwiódł mnie błyskawicznie. W pierwszej lokacji. Wiedziałem, że gra polega na rysowaniu linii na panelach. Spoko, [pamiętacie o spoilerze?] znalazłem kilka, rozwiązałem. Ale gdy podszedłem do bramy i spojrzałem w niebo słońce zaczęło wyglądać jak kropa, zachęcająca do dotknięcia kursorem. Coś mnie tknęło, zrobiłem to i zadziała się magia. Wystarczyło ustawić się tak, by perspektywa pozwalała połączyć je z bijącym z bramy słupem światła. Miałem ciary. Odblokowałem ukryte zakończenie gry w kilka minut po jej odpaleniu. Inna sprawa, że nic z niego nie zrozumiałem. Ale na świat Witness patrzyłem już inaczej. Ba, nawet w rzeczywistości zasuwka w drzwiach nagle zaczęła mi wyglądać jak zagadka. Zresztą nie tylko mi Witness zaczął "przeciekać" do świata realnego. Jest o tym tumblr.
See The Witness' Biggest Secret 1 Minute Into the Game (Spoiler Warning!)
Jest oczywiście wyjątek od tej reguły - recenzja. Jeśli mam ocenić jakąś grę, nie mogę tego zrobić bez spędzenia z nią odpowiednio dużo czasu. Tylko w tym przypadku również nie zdarzyło mi się, żebym coś pokochał (albo znienawidził) od któregoś momentu. Bo nie jest tak, że w takim przypadku zamykam się po pierwszym zniechęceniu. Nie wiem, może to kwestia doboru tytułów do zrecenzowania albo po prostu intuicji.
Cała sekwencja nukrowania do Rapture to absoltny majstersztyk. Mistrzostwo w budowaniu świata, postaci, kreowania motywacji gracza, wszystkiego naraz. To nie tylko moment, po którym momentalnie zakochałem się w grze i po którym zawładnęła ona moim umysłem aż do napisów końcowych. To też, wydaje mi się, moment, w którym zakochać można się w grach wideo jako takich.
Kurczę, jak bardzo chciałbym porozmawiać z kimś, dla kogo Bioshock był pierwszą grą, w jaką grał. Znacie kogoś takiego? Musi ktoś taki być. I jak strasznie musiał być później rozczarowany tym medium.
A poza tym – MACIU - BRUCE WILLIS JEST MARTWY, A KEVIN SPACEY JEST KEISEREM SOZE
Redakcja