Minigra, w której pomagamy zdobyć Oscara dla DiCaprio - niepotrzebna pierdółka czy celny komentarz dotyczący rzeczywistości?
Leo's Red Carpet Rampage jest tym bardziej niepoważnym przedstawicielem tytułów z gatunku newsgame, ale wciąż okazuje się ciekawym i przewrotnym sposobem na odniesienie się do biężących wydarzeń popkultury.
Widząc pixelartową grę, w której biegniemy Leonardo DiCaprio po czerwonym dywanie w pogoni za uciekającą przed nim statuetką Oscara, możemy pomyśleć, że oto mamy do czynienia z kolejną pierdółkowatą minigrą, o której świat zapomni za 3... 2... 1...
I tak rzeczywiście jest, choć rozgrywka potrafi zaskoczyć - a to w ramach bonusowych minipoziomów "piszemy" mowę dla Leo lub czołgamy się do samochodu w stylu "Wilka z Wall Street", a to na czerwonym dywanie pojawia się Lady Gaga, z którą się co chwilę zderzamy (w nawiązaniu do sytuacji z poniższego GIF-a), a to zbieramy masę tych mniej prestiżowych nagród w rodzaju Złotych Globów i Emmy... Znajdziemy nawet moment, w którym z tłumu nominowanych do Oscara aktorów, mamy wybrać czarnoskórego. Sęk w tym, że nie ma żadnego, więc bonusowy poziom musi zakończyć się porażką.
Właśnie w tego typu momentach człowiek zaczyna dostrzegać, że Leo's Red Carpet Rampage jest nie tylko pierdółkowatą grą, która wypełni w pracy czas między napisaniem maila a pójściem do łazienki, ale też pierdółkowatą grą, która przy okazji stanowi celny, zabawny komentarz na temat bieżących spraw. Zaimplementowanie prostej zabawy, w której mamy znaleźć czarnego kandydata czy tablica wyników na koniec brutalnie pokazująca, że nazbieraliśmy pierdyliard różnych nagród, ale wciąż nie mamy żadnego Oscara, to świetny sposób wykorzystania języka gier do opisania popkulturowycyh (a w pewien sposób i społecznych) aktualności.
Łapie się to jeszcze luźno pod gatunek newsgames, czyli miksu gry i dziennikarstwa. Może i nie porusza tak ważnych tematów jak wojna w Syrii czy zmagania z kartelami narkotykowymi, ale można uznać ją za odpowiednik komiksowych pasków z gazet, które żartobliwie i często ironicznie opisują bieżące wydarzenia. Gra staje się tutaj poręcznym narzędziem, które nie tylko rozśmieszy, dając szczyptę rozrywki, ale i opowie o czymś aktualnym.
Gry jako narzędzia użył też ostatnio Kanye West, choć w zupełnie inny sposób. Pisaliśmy już o jego grze Only One, która ma być hołdem dla zmarłej matki rapera opowiadającym o jej wędrówce do bram nieba. Wiele osób z najróżniejszych powodów krytykuje ten pomysł, ale osobiście trochę nie rozumiem narzekań. Skoro tworzymy filmy o prawdziwych osobach, piszemy o nich książki i układamy dla nich piosenki, to czemu nie zrobić gry w ramach upamiętnienia? W końcu czymże innym jest That Dragon, Cancer, jeśli nie dedykacją dla Joela Greena i wszystkich ofiar raka? Jasne, Only One może szczypać w oczy swoją cukierkową, pełną patosu, nieco tandetną estetyką, ale przecież na świecie jest masa ludzi, do których właśnie taka metaforyka trafi najlepiej. W końcu West, jak każda inna osoba, ma prawo wykorzystać medium gier, by uczcić czyjąś pamięć; w taki sposób, w jaki mu się tylko podoba.
Gry służą też za oryginalny sposób promocji innych tworów kultury. W poprzednim roku ukazała się choćby Stephen Colbert's Escape From the Man-Sized Cabinet - zabawna, autoironiczna przygodówka tekstowa, która zapowiadała wrześniowy powrót programu The Late Show With Stephen Colbert. Kilka miesięcy temu premierę miał też elektroniczny album, który reklamowano za pomocą prostej minigry pozwalającej wcielić się w gwiezdnego pielgrzyma na pustynnej planecie. Pisałem o tym w Ścinkach, ale zabijcie mnie - nie mogę już znaleźć nazwy płyty czy wykonawcy.
Chcę po prostu podkreślić, że gry w swym ogólnym rozwoju coraz częściej pełnią też funkcję pożytecznych narzędzi; interaktywnych środków przekazu dla najróżniejszych treści - czy chodzi o wytknięcie problemów rasowych związanych z Oscarami, czy skomentowanie losu biednego Leo, czy wypromowanie czegoś albo upamiętnienie zmarłej matki. Mamy do czynienia z naturalną ewolucją, dzięki której gry stają się intrygującym, wielofunkcyjnym medium w świadomości coraz szerszej grupy odbiorców.
Tak czy inaczej zachęcam do zagrania w sympatyczne Leo's Red Carpet Rampage. Dajcie tylko znać, czy da się w ogóle zdobyć Oscara, bo dotarłem do 9. poziomu i goniący mnie Matt Damon wespół z wszędobylską Lady Gagą i tłumem papparazich pozbawiły mnie szansy na upragnioną statuetkę. Szkoda, że nie wyszło, ale nie macie w sumie wrażenia, że światu o wiele bardziej zależy na tym Oscarze dla DiCaprio niż samemu DiCaprio?
[źródło: CBS, Leo's Red Carpet Rampage]
Patryk Fijałkowski