Miejsce "przepustki sezonowej" jest na śmietniku
Tym razem nie chodzi mi o kupowanie kota w worku, wycinanie elementów z gier i tym podobne historie. Na śmietnik wywaliłbym okropnego językowego potworka.
Nie żebym zmienił swoje podejście do płacenia z góry za obiecane przez wydawcę dodatki, których składu w momencie transakcji nikt nam nie wyjawi. Nie, to wciąż nieodpowiedzialne, ale każdy ma swoją wolną wolę i może robić, co mu się podoba. Dziś powściekam się na polskich wydawców i dystrybutorów, którzy już z okładek straszą nas okropną kalką z języka angielskiego.
Wiem, że "przepustka sezonowa" weszła już do pojemnego i pozbawionego należytego nadzoru kanonu języka, którym posługują się gracze, ale nie znaczy to, że nie można na chwilę zatrzymać się i zauważyć, jak bzdurnie to tłumaczenie brzmi. Spróbujcie.
We mnie coś pękło wczoraj, gdy zobaczyłem powyższą okładkę gry Mafia 3. Proces myślowy przebiegł od mafii, przez więzienie do przepustki. I wtedy całość miała sens. Wtedy przepustka była absolutnie w klimacie gry. Nie do końca, bo niby jaki okres na wolności sugeruje "sezonowa", ale to i tak wyjątek, na który większość tytułów liczyć nie może, bo jakakolwiek przepustka pasuje do nich jak pięść do nosa.
Wszystko zaczęło się chyba od L.A. Noire. To przy okazji tej gry mogliśmy kupić Rockstar Pass, dający dostęp do późniejszych dodatków. Rockstar nazwał to w Polsce "przepustką Rockstar" i to nie brzmiało jeszcze najgorzej. Potem hajs wyczuło Electronic Arts, które też zaczęło dawać możliwość kupna przyszłych dodatków do swoich gier z góry.
Wydawca z bogatym portfolio corocznych tytułów szybko wprowadził do powszechnego użytku etykietę "season pass". W przypadku sportowych gier tego wydawcy "sezonowa" nie boli. Gra się w nie równolegle do trwającego sezonu, a potem zmienia na aktualną wersję. Choć nie trzeba tu być dosłownym. Season pass czy season ticket jak najbardziej funkcjonuje w języku angielskim jako bilet okresowy (na mecze, komunikację miejską, do opery itp.) choć po polsku często powiedzielibyśmy, że to po prostu karnet na coś.
I sami powiedzcie czy "karnet na dodatki" nie brzmi lepiej i lepiej nie oddaje istoty rzeczy niż "przepustka sezonowa"? Ten językowy potworek to pozbawiona znaczenia abominacja, która trawi nasz język już stanowczo zbyt długo. Czy ktoś spoza naszej gromadki graczy zrozumie zdanie "Cześć, kupiłem sobie nową grę i przepustkę sezonową"? Śmiem wątpić, ale jestem przekonany, że w przypadku "Cześć, kupiłem sobie nową grę i karnet na dodatki" byłoby znacznie lepiej.
Swego czasu wyrzucenie tego językowego potworka postulował na naszych łamach Tomek Kutera czym wybudził naszą redakcję z "sezonowego" letargu. Część czytelników nawet to zauważyła, inni dopytywali się czy ten karnet to aby na pewno season pass czy jeszcze inna bestia. Drodzy wydawcy, wiem, że w naszym gierkowie walka z anglicyzmami to domena Syzyfa. Ale dajcie buziaczka wstrętnej przepustce, a zmieni się w przystojny karnet. Kasę na dodatkach i tak będziecie kosić, a przestaniecie straszyć z okładek.
Maciej Kowalik