Midnight Club: Los Angeles - recenzja
W cieniu Grand Theft Auto stała zawsze inna seria Rockstar, czyli Midnight Club. Podobnie było tym razem, gdy czwarta część najbardziej popularnej gry gangsterskiej zdecydowanie bardziej utkwiła w naszych głowach, niż Midnight Club z dopiskiem Los Angeles. Nie oznacza to wcale, że mamy do czynienia ze złą grą. Wręcz przeciwnie, a tego jak bardzo dobra jest najnowsza część wyścigów od Rockstar dowiecie się czytając dalej.
Jak w większości ostatnio popularnych gier wyścigowych nie zabrakło historii opowiadanej, przez krótkie scenki przerywnikowe, jednak jest to jedynie wymagane minimum, w dodatku nie prezentujące się efektownie, ale my przecież i tak chcemy jedynie usiąść za kółkiem, więc nie uznaję tego za wadę. Wyjechanie na ulicę samego miasta aniołów to już całkiem inne doznanie. Co prawda na pierwszy rzut oka czuć tutaj silnik, który napędza również GTA IV i podobne efekty wizualne, ale tym razem gra utrzymuje praktycznie zawsze stałe 30 klatek. Nawet jeśli ścigamy się w deszczu, czy w nocy, to zdarzyło mi się raptem raz czy dwa, że Midnight Club utraciło swoją płynność, ale był to efekt chwilowy i na pewno nie utrudniał rozgrywki.
Robi to wrażenie przede wszystkim pod kątem świetnie wyglądającego Los Angeles, które zostało co prawda odrobinę zmniejszone względem pierwowzoru, ale zawiera wszystkie najważniejsze i najbardziej znane miejscówki. Plaże w Santa Monica, wzgórza Hollywood, ale również specyficzne budynki i znane marki takie jak LA Convention Center, Pizza Hut czy Holiday Inn. Są nawet billboardy reklamujące iPody. Przyznam jednak, że czułem się osaczony przez zbyt dużo reklam rzeczywistych produktów i marek, a że ogólnie jestem przeciwny marketingowi w grach to akurat tutaj Midnight Club nie bardzo mnie zachęcił. Z drugiej strony większość może uznać, że to nadaje Los Angeles prawdziwego charakteru i bardziej pozwala się wczuć w rozgrywkę.
Otwarte miasto oznacza, że podobnie jak w większości obecnych gier wyścigowych, jeździmy sobie po mieście w poszukiwaniu odpowiednich wyzwań. Na pewno nie znajdziemy tutaj nowej jakości, jeśli chodzi o tryby wyścigów, bo otrzymujemy typowe czasówki, wyścigi w których widzimy jedynie następny punkt kontrolny oraz zwykłe zawody, w których musimy dojechać do mety, a trasę sami sobie ustalamy.
By urozmaicić zabawę, czasem przyjdzie dowieźć nam jakąś furę nieuszkodzoną w bardzo krótkim czasie lub wręcz przeciwnie, uszkodzić wskazane autka jak najbardziej. Jak to w rzeczywistym mieście nie zabrakło również policji, która będzie starała się uprzykrzyć nam jak najbardziej życie. Gdy jednak uda nam się wygrać wyścig, to zdobędziemy nie tylko pieniądze, ale również szacunek (respect) na ulicy. To właśnie on jest najważniejszą wartością w grze, bo im lepsi będziemy tym fajniejsze licencjonowane samochody i motocykle będziemy mogli zakupić. Zresztą podobnie jak elementy do wizualnego tuningu i ulepszenia naszego samochodu. Niestety wydaje mi się, że z powodu niewielkiej ich liczby deweloper strasznie wydłużył czas, gdy odblokowujemy coś nowego, co staje się frustrujące, bo pomimo dużej liczby kasy na koniec nadal nie mamy jej, na co wydać.
Zresztą to nie jedyny powód do agresji i frustracji w Midnight Club: Los Angeles. Nie raz i nie dwa będziemy mieli szczerą ochotę rzucić padem w ścianę lub po prostu wyrzucić grę przez okno. Główny powód? Niewyważony poziom trudności, nad którym niestety nie mamy jako gracze praktycznie żadnej kontroli. Nie możemy rozpoczynając zabawę wybrać na jakim poziomie trudności chcemy grać, a jedynie oznaczanie kolorystyczne wyścigów informują nas, że dany wyścig jest niby prostszy. Sęk w tym, że zdarzyło mi się, że więcej czasu spędziłem na przykład na jakimś „łatwym” wyścigu, gdy inny trudny przeszedłem od razu. Może nie byłby to tak duży problem, gdyby gra była wyważona, a przeciwnicy raz na jakiś czas mylili się, ale niestety taka sytuacja ma miejsce bardzo rzadko. Generalnie sterowani przez sztuczną inteligencję przeciwnicy za nic mają sobie ruch uliczny i z gracją podobną do baletnicy przeskakują pomiędzy nadjeżdżającymi pojazdami. Co ciekawe w naszym wypadku sytuacja wygląda całkowicie odwrotnie i jakiekolwiek muśnięcie o byle płotek, czy zaparkowany samochód równa się od razu stawaniu w poprzek drogi. Takie właśnie wyrównane szanse powodują, że jeden błąd z naszej strony w 90 procentach przypadków równa się rozpoczynaniu zabawy od początku, bo choćbyśmy przejechali resztę błyskotliwie to w zasadzie nie damy rady wyprzedzić SI. Oczywiście jacyś wyścigowi zapaleńcy (a może szaleńcy?) uznają to zapewne za atut, ale ja jednak wychodzę z założenia, że gry to forma relaksu i pomimo, że powinny stawiać pewien poziom wyzwań, to na pewno nie powinny frustrować.
Innym problemem, który również nie należy do najmniejszych jest przerost formy nad treścią jeśli chodzi o interfejs gry. Słabo rozwiązane menu to jedna rzecz, ale mapa w postaci czegoś podobnego do Google Earth, choć wygląda efekciarsko to niestety jest mniej przydatna w pokazywaniu, dokąd masz jechać. Po prostu kąt, z którego na nią patrzymy nie ułatwia analizy najlepszej ścieżki, a pomimo możliwości oznaczenia naszych punktów na mapie gra nie pokazuje nam, którędy powinniśmy do nich jechać. To problem, bo niestety większość z nas nie mieszka w Los Angeles co powoduje, że nie znamy tego miasta jak własnej kieszeni, więc co sekundę musimy wstrzymywać grę, by zerknąć czy na pewno jedziemy dobrą drogą. Zresztą nawet jeśli jest wyścig z punktami kontrolnymi to czasem ten dym zasłania nam ekran na tyle umiejętnie, że nie raz w coś przywalimy, a to (przy świetnie jeżdżącym SI) oznacza restart wyścigu.
Mimo wszystko jeździ się dość przyjemnie, a Rockstar San Diego odwaliło kawał dobrej roboty by oddać dynamikę wyścigów ulicznych. Generalnie cała fizyka jest dobra i samochody, jak również motory zachowują się tak jak powinny. Sterowanie nie jest zbyt sztywne, co pozwala wchodzić w zakręty z odpowiednim poślizgiem. Bardzo dobrze odczuwalne są również różnice między różnymi klasami pojazdów i naprawdę warto się pobawić by dopasować furę do naszych wymagań.
Tej gry nie da się jednoznacznie ocenić, bo Midnight Club: Los Angeles jest ładny graficznie i świetny, gdy zagramy online. Wyścigi dla 16 graczy i kilka ciekawych trybów takich jak Capture the flag, Team capture the flag oraz Keepaway (zdobądź flagę i staraj się ją otrzymać przy sobie) czy też Stockpile (kto przywiezie najwięcej flag do bazy ten zwycięża) dają zdecydowanie lepszy obraz MC niż ciągłe ściganie się z bezbłędnym SI. Z drugiej strony w końcówce roku nie wyszło nic lepszego, jeśli chodzi o uliczne wyścigi, więc jeśli jesteście fanatykami ścigania się to myślę, że dacie radę przebrnąć przez Midnight Club: Los Angeles i nawet bardzo Wam się spodoba, a reszta powinna rozważać zakup z ostrzeżeniem, że nie będzie łatwo.
Beniamin Durski