Michał Kiciński: "Gry przestały mnie kręcić koło trzydziestki"
Jaka jest prawdziwa cena sukcesu Wiedźmina? Założyciel CD Projektu szczerze o depresji, szukaniu szczęścia i planach na przyszłość.
30.05.2016 | aktual.: 01.06.2016 16:50
Jutrzejsza premiera dodatku Krew i Wino do Wiedźmina 3 to koniec epoki, która rozpoczęła się w 2007 roku od premiery pierwszej gry. To ostatni dodatek do Dzikiego Gonu. On z kolei wieńczy wiedźmińską trylogię. A być może i całą serię, bo obecnie żadna jej kontynuacja nie jest planowana.
Wiedźmin 3: Dziki Gon - Krew i Wino - Nowa kraina
Wiedźmin od razu spodobał się na świecie, a najnowsza odsłona absolutnie zdominowała zeszłoroczną rywalizację o miano najlepszej gry roku. Światowe media, do spółki ze swoimi czytelnikami, przyznały to miano Dzikiemu Gonowi 254 razy. Drugi w tej klasyfikacji Fallout 4 zebrał tylko 58 takich wyróżnień. Przepaść to mało powiedziane.
Ale gigantyczny sukces ma też drugą stronę. Przez CD Projekt i CD Projekt RED przez lata przewinęło się mnóstwo ludzi. W zakulisowych rozmowach często przyznają, że zdobyte doświadczenie było bezcenne, ale w wielu wypadkach presja rywalizowania o najwyższe laury w branży była zbyt wielka. Nie omijała ona nawet szefostwa. W rozmowie z Newsweekiem Michał Kiciński - współzałożyciel CD Projekt RED - zwierza się, że dziś miarą sukcesu jest dla niego możliwość regularnego przesypiania nocy. Osiągnął ją dopiero dzięki wytężonej pracy... nad samym sobą:
Idę o zakład, że nie brakuje wśród Was marzycieli, którzy chcieliby być "drugim Kicińskim". Hobbystyczną fascynację grami przekuć w założenie z kumplami firmy, która potem stworzyłaby światowy hit, do którego teraz będą porównywani dużo zamożniejsi potentaci branży.
Żyć nie umierać. Od gali nagród, do gali nagród. Hajs się zgadza, wszyscy - nie wyłączając 4chana - chwalą. Zmartwienia są dla innych. Tylko jakoś nie pamięta się, że kogo z branży nie zapytać, ten odpowie, że tworzenie gier to praca. Ciężka. Czasem, jak w przypadku Kicińskiego, wyniszczająca:
Ponoć, gdy kochasz to co robisz, to nie przepracujesz w życiu ani dnia. Tyle tylko, że czasem działa to na opak.
"Koło trzydziestki" dla człowieka urodzonego w 1974 roku oznacza czas, gdy do premiery pierwszego Wiedźmina mieliśmy jeszcze jakieś 3 lata. Karuzela dopiero nabierała rozpędu.
Na przełomie 2010 i 2011 roku Kiciński zrobił sobie urlop, który poświęcił na medytację. Ostatecznie wrócił do firmy, ale wydaje się, że w jego planach na przyszłość materialny sukces, gloria i pieniądze nie są już tak ważne. W Forcie Traugutta w Warszawie chce otworzyć ośrodek, w którym przewodnicy duchowi będą uczyć technik pomagających w zmaganiach ze stresem. Sam jeszcze nie poradził z nim sobie do końca.
W ten sposób chce pomagać innym odejść od pędu, jaki wymusza na nas cywilizacja Zachodu. Zwolnić, przestać się zamartwiać, skupić się na teraźniejszości i odnaleźć szczęście zamiast ułudy wolności. Sam wierzy w karmę i reinkarnację, co nadaje tym staraniom szerszą, bo wykraczającą poza jeden żywot, perspektywę.
Koniecznie przeczytajcie całość rozmowy. Jest fascynująca. Może nawet trochę szokująca, skoro w wywiadzie z jednym z ludzi kluczowych dla gigantycznego sukcesu najważniejszej polskiej gry, Wiedźmin jest w zasadzie tłem i odskocznią do rzeczy - zdaniem Kicińskiego - ważniejszych.
Fajnie też przeczytać w mediach głównego nurtu artykuł, w którym gry wideo traktuje się jak każdy inny biznes, z jego blaskami i cieniami. Wszak to w Newsweeku półtora roku temu znaleźliśmy krótką, aczkolwiek pełną ignorancji, rozprawkę o tym, jak płytkie i bezwartościowe są gry. Pech chciał, że jej autor oparł swoje rozważania o This War of Mine, więc śmiechu było potem co niemiara.
[źródło: Newsweek]
Maciej Kowalik