Michael Ironside początkowo nie chciał grać Sama Fishera. "Myślałem, że to będzie coś w stylu Ponga"
Na Reddicie odbyła się sesja AMA z Michaelem Ironsidem, aktorem, którego gracze najbardziej znają z roli Sama Fishera. Nie zabrakło pytań o Splinter Cella.
10.10.2014 | aktual.: 05.01.2016 15:25
Okazuje się, że seria zawdzięcza Ironside'owi o wiele więcej, niż tylko przekonujące wcielenie się w jej głównego bohatera. Gdyby nie on, sama postać byłaby o wiele mniej interesująca. Tak aktor wspomina swoje początki w pracach nad grą:
Muszę coś wyznać: nie jestem graczem. Kontrakt na pierwszą grę, który dostałem, był naprawdę opłacalny, więc powiedziałem "Pewnie, biorę tę robotę". Myślałem, że to będzie coś w stylu Ponga, a ja będę tylko komentatorem. Moja żona od razu kupiła nowego SUV-a za część tych pieniędzy. Scenariusz, który potem dostałem, był strasznie suchy i nie nadawał się do interpretacji, był krwawy i pełen przemocy. Nie chciałem brać w tym udziału. Powiedziałem, że oddam pieniądze. Zapytali mnie wtedy, co zatrzymałoby mnie przy projekcie, a ja stwierdziłem, że trzeba by zmienić bohatera, "uczłowieczyć" go. Trzeba im to oddać: posadzili mnie z twórcami gry i wspólnie doszliśmy do obecnego Sama Fishera, gościa z uczuciami, a nie dwuwymiarową maszynę do zabijania. Uczłowieczyliśmy go na tyle, na ile pozwoliła konwencja. A moja żona nie musiała zwracać swojego SUV-a. Aktor znacząco wpłynął też na sposób nagrywania głosów do gry:
W przypadku gier zwykle wszystko sprowadza się do jednej osoby przy mikrofonie, która stara się stworzyć swoją postać. Potem przychodzi czas na kolejną osobę - zwykle nie pracuje się wspólnie, ludzie nie poznają się nawzajem. Przy dwóch pierwszych grach zebraliśmy jednocześnie wszystkich aktorów i pracowaliśmy razem, więc wszystko było wiele bardziej ludzkie. To było jedno z moich wymagań. Powiedziałem: "Praca jest jak seks, robienie tego samemu to tylko masturbacja. Wolałbym mieć wokół siebie resztę aktorów". Jeśli śledzicie serię Splinter Cell, to wiecie, że Ironside nie wcielił się w Fishera w ostatniej odsłonie gry. Okazuje się jednak, że wcale nie ma tego za złe Ubisoftowi:
Oni poszli w motion capture, a ja tej wiosny będę miał 65 lat na karku. Nie sądzę, by ktoś chciał płacić 65-letniemu Samowi Fisherowi potykającemu się na planie podczas zabijania ludzi. Życzę im wszystkim szczęścia. Mam nadzieję, że przed tą marką jeszcze długa i bogata przyszłość. [Źródło: reddit]
Tomasz Kutera