Metro: Last Light - recenzja
W tunelach słychać wojenne bębny. Moskiewskie metro znów potrzebuje Artema.
19.05.2013 | aktual.: 30.12.2015 13:28
Ocena: 4/5: Mało która gra zafunduje Wam tak gęstą atmosferę, tyle zmian tempa i dorzucanych regularnie urozmaiceń. 4A Games stworzyło swój własny gatunek.
Sequel Metro: Last Light pierwotnie miało ukazać się pod tytułem Metro 2034, bo jakby nie patrzeć jest w prostej linii sequelem poprzedniej gry. Posunę się nawet do stwierdzenia, że bez znajomości Metro 2033 (w postaci growej lub książkowej) sięganie po Last Light nie jest najlepszym pomysłem. Ukraińcy ze studia 4a nie silili się na ponowne wprowadzanie gracza w klimat moskiewskiego metra, w którym resztka ludności miasta schroniła się po wymianie atomowych ciosów pomiędzy mocarstwami. Zakładając, że odbiorca zna poprzednią opowieść, swobodnie wtrącają do gry motywy i postaci, które poznaliśmy w Metro 2033, bez szczegółowego opisywania ich kontekstu. Jeśli odpalicie Metro: Last Light bez jego znajomości, poczujecie się zagubieni i umknie wam kilka wątków. Ale 2033 to wciąż świetna gra i warto je nadrobić.
Gość z kitką to Chan - jedna z ciekawszych postaci w książce. W Last Light też ma swoje momenty
Nawet jeśli przygodę z Metro 2033 macie za sobą, to początek Last Light i tak może Was zaskoczyć. Poprzednia gra mogła zakończyć się na dwa sposoby, ale w sequelu autorzy postanowili kontynuować historię tego "gorszego" zakończenia. Po którym nic dziwnego, że Artema dręczą dziwne wizje i wyrzuty sumienia. Motyw odkupienia swoich win gra zresztą jedną z głównych ról w opowieści. Ta jest tym razem mniej nastawiona na wątki nadnaturalne, a bardziej skupia się na typowo ludzkich przywarach. Ani apokalipsa na powierzchni, ani atakujące zewsząd zmutowane stwory nie wystarczą, by wrogie frakcje przestały knuć kolejny konflikt.
Są i oni
Cienie i ich związek z Artemem przez długi czas przewijają się zaledwie w tle, ale nie bójcie się - ich czas w końcu nadchodzi i nie zawodzą.
Te tunele żyją Konstrukcja gry się nie zmieniła. Autorzy zapraszają nas na wycieczkę po następnych tunelach metra i stacjach, których nie odwiedziliśmy w pierwszej części. Każda z nich, oprócz możliwości uzupełnienia zapasów, ulepszenia broni czy kupienia nowej, oferuje dodatkowe smaczki. Większe - jak występ kabaretu, striptiz czy zawody na strzelnicy, ale i mniejsze - osobiste historie z codziennego życia, których możemy podsłuchać przystając na chwilkę i obserwując. Takie rzeczy niesamowicie budują klimat tego świata, urealniając go. A przecież wizja wojny nuklearnej i konieczności życia w schronach i tak wcale nie jest jakimś szczególnie niedorzecznym pomysłem. Czai się gdzieś w naszych głowach, a dzięki Last Light możemy zobaczyć, jak mogłoby wyglądać jej ziszczenie.
Po lewej teatrzyk cieni
Ten świat nie został stworzony "po łebkach", co niestety często jest odczuwalne w innych produkcjach. Nie znajdziecie tu nudnych, pozbawionych detali korytarzy, których wygląd jasno mówi graczowi "nic ciekawego tu nie znajdziesz, idź dalej". Przeciwnie, nawet w pozornie pustym tunelu metra możemy natknąć się na kogoś potrzebującego pomocy czy pomieszczenie do zbadania. To czy skręcimy na chwilę z wytyczonej ścieżki zależy już tylko od nas. Zboczenie z niej prawie na pewno będzie oznaczało pozbycie się kilku(nastu) nabojów, co - przynajmniej w pierwszej połowie przygody - może utrudnić nam dalszą drogę.
Last Light to strzelanina, która daje graczowi dużo czasu na chłonięcie jej klimatu. Zdarzają się tu momenty, gdy akcja wyrywa się do przodu i najpierw ostrzeliwujemy jadący równolegle do nas pociąg, by potem dokonać jego abordażu, ale cała gra tak nie pędzi. Za ciekawość i eksplorację jej świata nagradza nas kartkami z notatnika Artema (mało ciekawe), amunicją czy filtrami do maski tlenowej. Najlepszą nagrodą są wizje przedwojennego świata, na które trafiamy w jednej z lokacji. Zabieg nieszczególnie oryginalny, ale gdy szary, duszny i skażony świat na moment nabiera jaskrawych kolorów, by po chwili znów zostawić gracza w ruinach... Miałem ciarki na plecach, nie przeczę.
Filtrów do maski nie brakuje, więc zegarek z licznikiem powietrza to tylko ozdoba
Iluzja żyjącego swoim życiem świata jest podtrzymywana także na skażonej powierzchni miasta. W Last Light będziemy odwiedzać ją częściej i na dłużej, niż w 2033, co wiąże się z masą szalenie klimatycznych widoków. W tym obcym środowisku nie czujemy się łowcą, ale mnóstwo pocisków zaoszczędzimy zwyczajnie zostawiając przedstawicieli zmutowanej fauny w spokoju. Stwory polują, walczą między sobą, uciekają przed większymi. Często walki nie da się uniknąć, ale świat Metro to nie sztuczna strzelnica, na której wszyscy na nas dybią.
Nóż czy granat? Podobnie ciekawie jest też pod ziemią. Autorzy znów postanowili zostawić graczowi dowolność w doborze sposobu, w jaki chce radzić sobie z przeciwnikami. Nie mamy tu podziału na misje "głośne" i "ciche". Dobierając wyposażenie Artema możemy uzbroić go w trzy rodzaje broni, w zależności od tego czy wolimy się skradać czy stawać z wrogami twarzą w twarz. Obie mechaniki dopracowano w porównaniu z poprzednią grą, choć ja starałem się grać raczej po cichu i po mocniejsze argumenty sięgałem tylko wtedy, kiedy byłem do tego zmuszony. Tym razem nie miałem już żadnych zarzutów co do dziwnej detekcji trafień i skuteczności pocisków. Skradanie sprawia mnóstwo frajdy dzięki świetnie zaprojektowanym arenom, które zachęcają do kreatywności. Jest gdzie się schować, jest którędy się przekraść, zawsze można też zająć dobrą pozycję i wystrzelać przeciwników serią cichych strzałów w głowę. Jeśli ręka nie zadrży, to wiele starć z przeważającymi siłami wroga udaje się zakończyć bez wykrycia. Jeśli coś nie wyjdzie, to staniemy naprzeciw bardzo sprawnych przeciwników, którzy wiedzą, że wybieganie prosto pod lufę gracza nie jest najlepszą strategią.
Niestety nie można przeczytać
Uzbrojenie także jest charakterystyczne dla tego świata i dokłada swoją cegiełkę do unikalności atmosfery. Oprócz kałachów, u handlarzy na stacjach znajdziemy rozmaite samoróbki. Różnią się wyglądem od klasycznego arsenału z gier, a dodatkowo możemy je jeszcze rozbudować o ulepszenia. Choć te są stosunkowo drogie, a skromna liczba dostępnych pocisków sprawia, że często broń trzeba zwyczajnie wyrzucić, by podnieść inną - do której mamy amunicję. Lepiej się więc nie przywiązywać. I tak w późniejszych rozdziałach niezłe gnaty można zebrać od zabitych przeciwników.
Szlifierka wysiadła Jeśli chodzi o rozgrywkę, klimat czy fabułę, nie mam do gry większych uwag. Mógłbym się czepiać tego, że sequel nie rozwija w znaczący sposób pomysłów z poprzedniczki, ale po co. Metro 2033 było znakomitą produkcją i nie mam nic przeciwko dokładce. Wady Last Light sprowadzają się do kwestii technicznych. Nie chodzi o grafikę, bo ta wygląda świetnie nawet na konsolach (na najwyższych detalach na PC sprawia, że szukamy szczęki na podłodze). W trakcie dziewięciu godzin, które spędziłem z grą, Last Light zawiesiło mi konsolę trzy razy, czyli o jakieś trzy za dużo. Niedociągnięcia widać też w systemie checkpointów. Zapisują się czasem w dziwnych i nielogicznych miejscach, rujnując plany przejścia etapu bez wykrycia. Zdarzyło mi się też, że nie odpalały się skrypty odpowiadające za zachowanie postaci. Przez taki błąd byłem zmuszony stawić czoła całemu oddziałowi ciężkoopancerzonych przeciwników, którzy nie chcieli ruszyć zgodnie z planem. Ledwie się udało.
Ponoć najlepsza snajperka w Zakonie. Ponoć...
Powyższe rzeczy to w zasadzie drobnostki. Niestety, gra posiada błąd, który godzi w to, co w niej najważniejsze - klimat. Otóż podpisy pojawiają się w przypadku dialogów głównych postaci i zaledwie garstki NPC-ów. Oznacza to, że jeśli nie znacie angielskiego (albo niemieckiego czy rosyjskiego - te wersje także znajdują się na płycie) i polegacie na napisach, to ominie was większość rozmów w tle.
Werdykt Metro: Last Light to więcej, niż "kolejna strzelanina". Bogaty, przemyślany i intrygujący świat do spółki z poprawioną, dającą graczowi sporo swobody w zakresie radzenia sobie z przeciwnikami rozgrywką składają się na unikalną mieszankę. Mało która gra zafunduje Wam tak gęstą atmosferę, tyle zmian tempa i dorzucanych regularnie urozmaiceń. 4A Games stworzyło swój własny gatunek. Nie tak przegadany jak BioShock, ale równie mocno wsysający gracza w swój świat.
Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów.)
Producent: 4a Wydawca: Deep Silver Dystrybutor: Cenega PEGI: 18
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor. Testowano na Xboksie 360.
Metro Last Light
- Gatunek: akcja
- Kategoria wiekowa: od 18 lat