Metal Gear Survive - Hideo Kojima przewraca się w... łóżku. Na drugi bok, bo głęboko śpi
I nawet pierwsza pokazówka trybu dla pojedynczego gracza wypada tutaj dziwnie i nie zmienia ogólnego wrażenia.
Na łamach Polygamii miałem już kilka okazji, by wyrazić swoją wstępną opinię na temat nowego "MGS-a". Podsumowując te wcześniejsze gorzkie żale z rocznym dystansem - to nie była, nadal nie jest, i raczej nie będzie dobra decyzja ze strony Konami. Wbrew pozorom, nie bojkotuję chęci dalszego rozwoju serii po hucznym odejściu jej ojca. Wręcz przeciwnie - powinni to zrobić. Ale najpierw należałoby się poważnie wysilić, znaleźć kogoś ogarniętego na miejsce Kojimy, kogoś, kto weźmie poszarpane wątki z The Phantom Pain i bez precedensu pociągnie je dalej. W uniwersum istnieje wiele fascynujących opowieści lub postaci, wokół których da się zbudować kolejne odsłony. I wtedy, gdyby przekonało się już dwudziestoletnich fanów, łupnąć wygodny, multiplayerowy spin-off. Pewnie właśnie dlatego nigdy nie odnajdę się w chłodnej korporacji.
Jak gra się przez sieć w Metal Gear Survival, kojarzycie już zapewne z licznych materiałów wideo. To gra wymagająca ciągłej współpracy czterech wybranych przez serwerową wyrocznię graczy. Na zamkniętym pokazie obejrzałem (bo nie miałem wystarczającego farta, by samemu chwycić za pada) tutejszą odmianę trybu Horda. Na ekranie pojawia się zegar odliczający sekundy do pierwszej fali kryształozombiaków. W tym czasie należy dobrze przygotować bazę, w której odpierać będziemy nieumarłe tałatajstwo: rozłożyć ogrodzenia, obczaić wygodne pozycje strzelnicze, przeżegnać się. Potem zaczyna się rzeźnia. Potworki atakują ze wszystkich stron. Jest ich coraz więcej z każdą następną falą. A w krótkich przerwach można zaryzykować cenne sekundy i wykonywać krótkie zadania poboczne. Na przykład wysłać połowę drużyny do niedalekiej chaty, by zgarnęli dodatkowe surowce.
Czyli gra survivalowa z zombie, po prostu. Od wielu innych wyróżnia się nietypowym designem umarlaków oraz, rzecz jasna, szkieletem rozgrywki żywcem wyjętym z obu piątych Metal Gearów. A że tamte były doskonalszymi skradankami niż strzelankami? Teraz jest kozackie przebijanie truchła włóczniami lub pasujący jak ulał do klimatu produkcji łuk. Momenty, gdy ilość akcji na ekranie onieśmiela, wypadają nawet zaskakująco dobrze (zapewne spora w tym zasługa konsoli, na jakiej prowadzona była rozgrywka - Xboksa One X). Tak, dobrze podejrzewacie, uważam, że Survive generalnie wypada dość zjadliwie. Na pewno jest lepiej przemyślany oraz zaprojektowany niż Umbrella Corps (multiplayerowy spin-off innej japońskiej legendy, Resident Evil). Nawet jeśli dość leniwie bazuje na lokacjach z The Phantom Pain, nadaje im własnego, posępnego klimatu.
[Official] METAL GEAR SURVIVE: TGS 2016 GAME PLAY DEMO | KONAMI (ESRB)
To skąd ten pesymizm? Nie tylko z braku szacunku dewelopera do serii, którą osobiście stawiam na podium osobistych doświadczeń z grami. Zastanówcie się - o ile łatwiej byłoby przełknąć to, gdyby było imponującym DLC do MGS-a 5, czymś na wzór Undead Nightmare? Ale nie, wydawca woli skasować pełną sumkę niż nagle rozbudować blisko dwuletniego "starocia". Argumenty? To ma być olbrzymia pozycja z całą ciężarówką rzeczy do odkrycia. A także kampanią dla pojedynczego gracza. Bo właśnie ją ujawniono na Gamescomie i troszeczkę wyjaśniono w Kolonii. Dobrze zmontowany filmik (niestety nie ma go jeszcze w sieci) nie jest pozbawiony klimatu, lecz wcale nie zapowiada ekscytującej rozgrywki. To będzie raczej worek misji wyciągniętych z multiplayera w wersji "na jednego". Dobrze chociaż, że oba tryby współdzielą postać gracza. Czyli bonusy zdobyte w jednym od razu pojawią się w drugim.
Survive powoduje dyskusje. Jest niewygodny dla fanów, sporny, wszczyna wojenki. Jak mówi dawne przysłowie - nieważne, co o tobie mówią. Oto dziwadło, które wyskoczyło ze świeżych zwłok. Czyli taki czorci bękart trochę. Nie potrafię się z nim do końca pogodzić. Ale nie mogę też napisać, że czeka nas powtórka z Umbrella Corps (czyli sieciówka tak zła, iż chwilę po premierze trudno było znaleźć innych graczy na serwerach). Być może zbuduje grono wiernych fanów. Być może też zniknie z języków jak pierwszy papieros przy kawie. Tak czy tak, Hideo Kojima może spać spokojnie. Na razie Konami nie ma bladego pojęcia, co zrobić z jego dzieckiem.
Przeczytaj także:
- Kojima ostatnie szęść miesięcy prac nad Metal Gear Solid V spędził w osobnym biurze bez bezpośredniego kontaktu ze swoim studiem
- A Konami dalej zatruwa życie Kojimie
- „W moim Metal Gearze nie było miejsca na zombie”, czyli Kojima i jego wybiórcza pamięć
- Nowy materiał z Metal Gear Survive wciąż lekko cuchnie
- Gdy patrzę na nowego Metal Geara, nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać
Pod tagiem Prosto z GC 2017 znajdziesz nasze wrażenia z innych ogrywanych i oglądanych w Kolonii gier.
Adam Piechota